Reklama
Dlaczego pozwalała tak się upokarzać?

Jacqueline Kennedy

Jacqueline Kennedy uważała, że dama się nie skarży, nawet gdy wie o zdradach męża.

Przez lata szkolono ją do roli idealnej pani domu z wyższych sfer. Urodzona w 1929 roku Jacqueline Bouvier jeździła konno, pisała wiersze, malowała i... obserwowała, jak jej matka Janet godzi się na zdrady ojca. Dopiero kiedy John Bouvier, zwany Black Jackiem ze względu na ciemną cerę, a także namiętną miłość do hazardu i alkoholu, stanął na skraju bankructwa, Janet odłożyła na bok katolickie normy. Rozwiodła się, by poślubić Hugh Archinclossa Jr., dziedzica naftowego giganta Standard Oil.

Fortuna ojczyma zapewniła Jacqueline dobry start w wyższe sfery. Były elitarne szkoły i coś, co wspominała ze szczególnym sentymentem - roczne stypendium na paryskiej Sorbonie. Gdy zaczęła pracę dziennikarki, ojczym przypomniał jej, że po skończeniu 22 lat jest kandydatką na starą pannę. W styczniu 1952 roku "The New York Times" ogłosił więc jej zaręczyny z milionerem Johnem G. W. Hustedem Jr. Niestety, narzeczony okazał się śmiertelnie... nudny. Pierścionek oddała mu po 3 miesiącach.

Reklama

Wkrótce potem przedstawiono jej 35-letniego, dowcipnego i energicznego parlamentarzystę Johna F. Kennedy’ego, z którym zetknęła się już wcześniej, gdy przepytywała go do swojej rubryki w "Washington Times Herald". Zrozumiała, skąd mogą brać się plotki o jego podbojach - Kennedy rzeczywiście był czarujący, ona jednak myślała o pracy. Wyrastała na poważną dziennikarkę, ale gdy redakcja wysłała ją na koronację Elżbiety II, w ślad za nią podążył telegram: JFK proponował małżeństwo.

- Nasze narzeczeństwo było podtrzymywane na dystans przez brzęczenie monet w tuzinach budek telefonicznych - mówiła potem.

Pewnego dnia podsłuchała rozmowę Johna z ojcem: - Rozmawiali o mnie jakbym była jakimś rodzajem nabytku.

W imię uczucia godziła się na taką rolę tak samo, jak wszystkie kobiety w jej otoczeniu. Na życzenie Johna zrezygnowała z pracy, by po ślubie we wrześniu 1953 roku skupić się na obowiązkach. Obie bogate, katolickie rodziny liczyły na wzmocnienie swojej pozycji i z niecierpliwością wyglądały potomka młodej pary.

Dramaty na porodówce

Zanim jednak nękany chorobą kręgosłupa młody senator Kennedy mógł pomyśleć o dzieciach, musiał przejść dwie operacje, które niemal zakończyły się jego śmiercią. Jacqueline stała u jego boku, pełna nadziei nawet wtedy, gdy wezwano księdza na ostatnie namaszczenie. Jack nie zrewanżował się, gdy to ona trafiła do szpitala. W 1955 roku poroniła pierwszą ciążę, rok później cesarskie cięcie nie uratowało jej córki, która urodziła się martwa.

Jack, przebywający akurat w miłym towarzystwie na rejsie, zjawił się dopiero, gdy kolega poradził mu, by ruszył do żony, jeśli chce zdobyć głosy kobiet w wyborach prezydenckich. Z depresją i myślami samobójczymi Jackie radził sobie podobno wysyłając ją na przymusowe elektrowstrząsy.

Wreszcie w 1957 roku Jackie urodziła zdrową córkę, Caroline, a obrazki rodzinnego szczęścia, utrwalone przez fotografów "Life", przydały się w trwającej właśnie kampanii Jacka o reelekcję do Senatu. Drugie dziecko, John Jr., przyszło na świat dwa tygodnie po ogłoszeniu wygranej JFK nad Nixonem w wyborach prezydenckich.

Zafascynowani Amerykanie oglądali zdjęcia młodej, energicznej pary bawiącej się z dziećmi na placu zabaw, który Jackie kazała postawić przed Białym Domem. Podobnie śledzili komunikaty o stanie ich trzeciego dziecka, Patricka, który umarł 39 godzin po porodzie.

Zmiany, które Jacqueline jako Pierwsza Dama zaprowadziła w Białym Domu, nie polegały na przestawieniu kilku bibelotów. Na miejsce dotychczasowych, seryjnie produkowanych mebli, Jacqueline wyszukała antyki z czasów Washingtona i Adamsa.

- Jakimś cudem dowiedziała się, że Biały Dom ma prawo do kilku naszych Cézanne’ów - wspominał dyrektor waszyngtońskiej National Gallery. - Wyeksponowaliśmy więc te najgorsze, a najlepsze ustawiliśmy po kątach, ale je wypatrzyła. Po wyczerpaniu 50 tys. dolarów przeznaczonych na remont, ogłosiła publiczną zbiórkę funduszy na dokończenia prac. W zamian uczyniła z rezydencji wspólne dzieło obywateli USA. Efekt podczas telewizyjnego spaceru z Jackie po nowym Białym Domu śledziło 80 milionów Amerykanów.

Zachwycano się niezmiennie jej fryzurami i kreacjami. Sprzedaż ubrań inspirowanych garderobą Pierwszej Damy rosła w zawrotnym tempie. Rachunki za jej stroje w pierwszym roku kadencji wyniosły o połowę więcej, niż pensja prezydenta, ale JFK płacił bez dyskusji. Przysparzająca mu popularności żona była świetną inwestycją.

Zgodnie z niepisaną umową, nie wspominano w prasie o bujnym życiu erotycznym prezydenta. Dla Jackie było nie do pomyślenia, by się publicznie skarżyć. Wychodziła z założenia, że kochanek może być wiele (i było!), ale żona jest tylko jedna. Za jedyną groźną konkurentkę uznała Marylin Monroe. Wedle plotki, gdy MM zadzwoniła do niej, by powiedzieć o romansie, miała odpowiedzieć: - To świetnie, wyprowadzę się i to ty zostaniesz z wszystkimi problemami.

JFK kiedyś w Paryżu w osobliwy sposób zaznaczył swoje uznanie dla urody żony. Zamawiając prostytutkę w domu publicznym powiedział: - Ma być podobna do Jackie, ale z większym temperamentem.

Czy związek Johna i Jackie miał szanse przetrwać? Nie dowiemy się nigdy. Przerwały go kule mordercy.

Po zamachu Jackie z czarnym woalem na twarzy, otwierała kondukt za trumną owiniętą w amerykańską flagę. Przy mogile osobiście rozpaliła wieczny ogień, a 3-letniemu wtedy Johnowi Juniorowi przypomniała, by podniósł rączkę w ostatnim salucie. Małżeństwo z JFK obfitowało w bolesne chwile, ale to on był najważniejszym mężczyzną życia Jacqueline. Zawdzięczała mu pozycję społeczną i uwielbienie Amerykanów. Po jego śmierci pozostało poczucie pustki i rozczarowania...

AGAD

Zobacz także:

Nostalgia
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy