Reklama

Dariusz Bugalski: I żeby nie było nudno!

- Łączysz słuchających z mówiącym oraz słuchaczy ze sobą. Działasz wtedy jak przewodnik. To słowo ma dwoiste znaczenie. Przewodnik, czyli metal nie stawiający oporu, więc w tym sensie daję możliwość przepływu słów, myśli, idei, obrazu. A drugie znaczenie to bycie liderem, który musi mieć jakąś wizję, dzięki czemu prowadzi słuchaczy w określonym kierunku - mówi Dariusz Bugalski, twórca podcastu K3, do niedawna dziennikarz radiowej Trójki.

Dziennikarz, poeta, pisarz, wykładowca akademicki, nauczyciel komunikacji. Twórca podcastu K3. Syn Czesława i Zofii, ojciec Natalii, dziadek Malinki, mąż Anny.

Maja Jaszewska, Styl.pl: Dlaczego swój podcast zatytułowałeś K3?

Dariusz Bugalski: - Proponuję słuchaczom wyprawę na tę wyimaginowaną górę, każdemu we własnym tempie i we własnym stylu. Po to, żeby stworzyć społeczność, która podejmie próbę odparcia przejawów kryzysu: niepewności, chaosu, lęku. Przeciwstawmy im empatię, zaufanie, poszukiwanie pozytywnych rozwiązań. Taka jest moja pasja i moja misja. Więc w pewnym sensie kontynuuję to, co robiłem wcześniej, także w Trójce.

Reklama

- Jestem zadziwiony możliwościami, jakie daje podcast. Nawet zamknięta forma, czyli materiał nagrany wcześniej i zmontowany, budzi liczne żywe reakcje. Może dlatego, że tutaj jestem bardziej prywatny niż byłem w radiu?

Rzeczywiście czuje się, że to, co mówisz i prezentujesz jest bardziej osobiste. Jestem pod wrażeniem, bo ujawniłeś też swoje zdolności aktorskie.

- Dziękuję ci bardzo. Będąc w Trójce, byłem w jakiejś strukturze. Zanim nastąpiła totalna destrukcja, program ten bazował na budowaniu więzi ze słuchaczami, ale zawsze obowiązywały pewne formy i zasady, których przestrzegałem. Nie opuszczała mnie świadomość, że myślenie o sobie jako kimś, kto prowadzi programy radiowe, to zdecydowanie za mało. Miałem potrzebę zdefiniowania swojej aktywności na jakimś głębszym poziomie. Powiedzmy, że na poziomie podstawowej ludzkiej potrzeby, którą odziedziczyliśmy po naszych jaskiniowych przodkach. Oto spotykamy się w górach czy nad jeziorem, rozpalamy ognisko i zaczynamy rozmawiać. Ktoś śpiewa, ktoś coś opowiada, ktoś się z kimś przytula i to wszystko dzieje się wokół ognia. Tak sobie właśnie wymyśliłem "Trójkę pod księżycem". Przy naszym ogniu zdarzały się rozmowy fascynujące, czasami ktoś snuł niezwykłe wspomnienia, a czasami ktoś inny okropnie nudził. Zdarzało się. No trudno...

Na stronie "Trójki pod księżycem", audycji, którą przez wiele lat prowadziłeś, znajduje się najkrótsza definicja radia: "Wystarczy jedna litera, spójnik ‘z’". Sam ją wymyśliłeś?

- Tak, długo nad tym myślałem i wydaje mi się, że ten przyimek w roli spójnika, opisujący stan łączenia, jest tak oczywisty, że nie trzeba go uzasadniać. Z formalnego punktu widzenia zatrudniał mnie prezes Polskiego Radia, ale w istocie czułem się zatrudniany przez słuchaczy.

I specjalizowałeś się w rozmowach z nimi w audycjach: "Wszystko, co najważniejsze", "Trójka pod księżycem" i "Klub Trójki".

- W "Trójce pod księżycem" opowiadałem o czymś, potem dzwonili słuchacze i rozmawiałem z nimi. Inaczej było w "Klubie Trójki", do którego zapraszałem gości, rozmawialiśmy na tematy, w których się specjalizowali, a słuchacze byli trzecią, ale najważniejszą stroną tego spotkania. Jeśli się nie wyobrazi, nie poczuje i nie zaakceptuje obecności tej trzeciej osoby, rozmowa traci sens. To jest właśnie sedno tego "z". Moją rolą jest takie prowadzenie rozmowy z gościem, żeby słuchacz czuł się zaproszony.

To twoja główna zasada?

- Tak. Zapraszać, a nie wykluczać. I robić to tak, żeby nie było nudno.

Łatwo powiedzieć, ale jak to zrobić?

- Przede wszystkim muszę posługiwać się takim językiem, żeby nikt nie czuł się wykluczony. Żeby przykładowa pani Karolina spod Poznania, pracująca w sklepie, rozumiała co mówię i nie czuła się pominięta. W gruncie rzeczy właśnie ona jest najważniejszą osobą. To wydaje się oczywiste, ale nie jest, kiedy posłucha się wywiadów. Najczęściej prowadzący zaprasza gościa i spotkanie ma charakter - ja i mistrz, z którym rozmawiam. Oboje jesteśmy bardzo fajni, a pani Karolina może przycupnąć i z nabożeństwem się nam przysłuchiwać. Ewentualnie może wygrać jakiś konkurs. Taka jest wiodąca postawa dziennikarzy prowadzących audycje. Druga postawa wykluczająca słuchaczy polega na zapraszaniu oponentów o radykalnie odmiennych poglądach, nieskorych do wymiany opinii. Oglądalność czy słuchalność skacze, bo starcie na ringu budzi żywe emocje.

Panią Karolinę zaprasza się wówczas na igrzyska.

- Tak, a po zakończeniu wymiany ciosów widz czy słuchacz zostaje z jedynym spostrzeżeniem - rozmówcy się nienawidzą. Nawet nie sposób powiedzieć, jaki był przebieg rozmowy, bo wokół tematu trwała potyczka, a nie wymiana opinii i szukanie punktów wspólnych. Moim zdaniem nie jest to właściwa droga. Zawsze chciałem zapraszać do rozmowy o charakterze dialogu, którego cechą jest szacunek, wzajemność, szczerość. Oczywiście nie ma gwarancji, że za każdym razem się uda, ale taki punkt wyjścia daje na to szansę.

Co jest najtrudniejsze w pracy dziennikarza zdaniem Dariusza Bugalskiego - czytaj na następnej stronie >>>

Dawno temu między wsiami wędrował dziad, który przynosił nowinki ze świata. Gromadził wokół siebie wspólnotę ciekawą jego opowieści.

- I właśnie takim dziadem jestem i chciałbym dalej być. Teraz, kiedy zacząłem prowadzić swój podcast K3, obserwuję wokół niego wspólnotę może nawet silniejszych więzi niż wokół audycji radiowych, które prowadziłem w Trójce. Widzę to po listach i komentarzach. Pojawił się bardziej intymny poziom porozumienia, bo słuchanie podcastu jest już świadomą decyzją, a nie wynikiem przypadku.

Nudna opowieść to dramat dla radiowca. Jak sobie z tym radziłeś?

- Przede wszystkim trzeba dopuścić taką ewentualność, że nudziarze też będą dzwonić. Naówczas trzeba się postarać znaleźć w ich wypowiedzi chociażby fragment, który jest interesujący, albo od którego da się nawiązać do interesującego tematu. Telefony od słuchaczy nie są konkursem na najbardziej błyskotliwego mówcę. Oczywiście nie jest też tak, że każdy ma prawo mówić, co mu się żywnie podoba. Trzeba zadbać o wszystkich słuchaczy, a nie tylko przykładową panią Kasię, która dzwoni jedynie po to, żeby pozdrowić ciocię Jankę. Wspólnota radiowa musi bazować na zasadach pewnego kompromisu. Jako dziennikarz prowadzący ustalam je, a potem staram się ich przestrzegać.

W twoich audycjach radiowych, a teraz w podcaście K3, dużo jest muzyki. Chcesz dzięki niej trafić do emocji słuchaczy?

- Staram się tak ją dobrać, żeby nawiązywała do tematu audycji. Wspomniałem ci o tej gromadzie przy ognisku. Przecież wtedy gra się na gitarze i śpiewa. W "Trójce pod księżycem" grali nam najlepsi muzycy na świecie.

Co jest najtrudniejsze w tej pracy?

- Przede wszystkim trzeba z samym sobą ustalić czym ma być audycja, którą się prowadzi i jaką rolę się w niej pełni. A potem trzymać się tego, co czasami wymaga aktywizowania swojej ciemnej strony.

Co to znaczy?

- Trzeba umieć nie wpuścić kogoś na antenę albo go z niej zrzucić, nawet jak jest miły, ale bardzo nudny. No, trudno. To jest okropne, ale jeśli będzie się empatycznie oddanym słuchaniu opowieści każdego dzwoniącego, istnieje ryzyko, że położy się audycję. Potem człowiek czuje się z tym fatalnie, ale trzeba pamiętać, że wokół audycji zgromadziło się wiele osób. Trzeba mieć podzielną uwagę i jej część przeznaczyć na nieustanne pilnowanie czy program wciąż jest ciekawy. To też jest empatia. Ta równoległość obserwacji jest bardzo ważna, bo czasami w pozornie błahych wypowiedziach słuchaczy pojawia się wyjątkowo ciekawy trop.

W telewizji istnieje szansa, że co się nie dopowie, to się dowygląda. Natomiast radio chyba bezlitośnie obnaża fałsz?

- Tembr głosu, jego zawieszanie, przerwy w mówieniu, tempo mówienia - wszystko to obnaży ewentualną nieszczerość. Może przez chwilę da się oszukać słuchaczy, ale nie na długo. Radio wymaga szczerości i pewnej otwartości, bo w jakimś stopniu trzeba się odsłonić.

Najłatwiej przychodzi to w nocnych audycjach?

- Świat dzieli się na ludzi śmiałych i nieśmiałych. Nieśmiali też chcą być wysłuchani. Dlatego tak ważne jest, żeby stworzyć odpowiednią atmosferę, w której każdy może się zdobyć na odwagę i zadzwonić. Rzeczywiście pod osłoną nocy łatwiej to przychodzi.

Bywało, że czyjeś zwierzenia były wyjątkowo trudne do wysłuchania?

- Tak, zdarzyło się to kilka razy. Kiedyś zadzwoniła pani ze stowarzyszenia osób, które straciły dzieci w wyniku morderstw. To było bardzo trudne. Każda opowieść słuchacza o bolesnych doświadczeniach i poczuciu bezradności budzi odruch niesienia pomocy. A przecież niewiele ponadto, że wysłucham, jestem w stanie zrobić. Czasami zdarzało się, że kolejny słuchacz zgłaszał gotowość pomocy i wówczas kontaktowałem te osoby ze sobą.

Co w tej pracy jest dla ciebie najpiękniejsze?

- Poczucie, że to, co robię, ma sens. Robert Lewandowski urodził się, żeby strzelać gole. Być może ja się urodziłem, żeby tworzyć warunki do rozmów. Czasami ktoś mi mówi, że pamięta moją audycję sprzed wielu lat, bo odnalazł w niej coś ważnego dla siebie. Jeśli dostaję potwierdzenie, że to, co robię jest czy było dla kogoś ważne, czuję sens swojego wyboru.

- Piękne jest też to, że dzięki niemu poznałem wspaniałych ludzi, wiele się nauczyłem, przeczytałem dużo książek. Z natury jestem dość introwertyczny, a radio otworzyło mnie na świat i na kontakt. Dzięki temu, mam nadzieję, zmądrzałem i rozwinąłem się.

Czy Dariusz Bugalski często słucha radia - czytaj na następnej stronie >>>

Z kolejnymi rozmówcami wciąż podejmujesz nowe tematy. To bycie w drodze...

- Inaczej to nie ma sensu. Jesteś dziennikarką, więc o tym wiesz. To jest w naszej pracy cudowne. Mniej cudowne jest to, że bywam głupszy od swoich rozmówców.

Znam to frustrujące odczucie.

- Choćbym się przez miesiąc przygotowywał do audycji o fizyce kwantowej... To uczy pokory. Specjalistom wiedzą nie dorównasz, nie masz szans. Ale łączysz: słuchających z mówiącym oraz słuchaczy ze sobą. Działasz wtedy jak przewodnik. To słowo ma dwoiste znaczenie. Przewodnik, czyli metal nie stawiający oporu, więc w tym sensie daję możliwość przepływu słów, myśli, idei, obrazu. A drugie znaczenie to bycie liderem, który musi mieć jakąś wizję, dzięki czemu prowadzi słuchaczy w określonym kierunku. Świadomość bycia tym przewodzącym metalem powoduje, że dziennikarz nie pcha się na pierwszy plan. Nie ma nic gorszego, niż sytuacja, kiedy prowadzący audycję robi z siebie gwiazdę, pragnąc błyszczeć na tle gości i słuchaczy.

Często słuchasz radia?

- Wiesz sama, że teraz w Polsce słabo to wygląda. Publiczne radio wpadło w korkociąg i nie wygląda, żeby miało szybko z niego wyjść. Trójka w ostatnim okresie była miejscem potwornym, ogromnie opresyjnym. Z kolei media komercyjne niespecjalnie mnie interesują. Przykro mi to stwierdzić, ale nie usłyszałem ostatnio nikogo nowego, kto by mnie jako człowiek zainteresował. Kiedyś zdarzały mi się olśnienia czyjąś osobowością, ale ostatnio nie doznałem żadnego. Może się mało staram...

- Wiem, że audycje, które zrobiłem w Trójce, były różne. Bywały słabe, bywały dobre, zdarzały się świetne. Zawsze się starałem, nie zawsze mi się udawało. Ale ten blask legendarnej Trójki nawet mniej udane audycje czynił od razu lepszymi. A teraz na K3 jest inaczej - karty na stół!

Ludzie zaakceptowali twoją nową propozycję i wchodzicie na K3 coraz większą gromadą.

- Uaktywniły się nowe możliwości, bo mam pełną wolność w doborze tematu i formy. W Trójce czułem presję, żeby sprostać jej legendzie. Zdarzały się uwagi typu: "Panie Dariuszu, w 13. minucie audycji było ‘ą’ zamiast ‘ę’". Oczywiście w K3 też stawiam sobie wysoki poziom wymagań. To jest mój dom, do którego zapraszam gości. Bardzo się staram przygotować na ich przyjęcie jak najlepiej. Podcast, jest nagrywany wcześniej i montowany, więc musi być zrobiony na innym poziomie. Komponując i montując całość widzę, jak ogromna jest to praca.

Słuchając K3 wyłapuję w twoim słynnym pięknym głosie więcej nutek uśmiechu.

- To bardzo miłe, dziękuję ci. Co tydzień w sobotę o 9:00 rano mam premierę kolejnego odcinka. Towarzyszy temu ogromne napięcie - jak zostanie on przyjęty? Myślę, że ta niepewność pozwala zachować czujność i wciąż wiele od siebie wymagać.

Rozmawiała: Maja Jaszewska

Zobacz również:

Styl.pl
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama