Reklama

Dalida: Mit i rzeczywistość

Biopiki czyli filmy biograficzne są w modzie - być może dlatego, że współczesny świat nie jest w stanie wydać własnych wielkich bohaterów, powraca więc do dawnych legend i marzeń. Być może w grę wchodzi też syndrom plotkarskich brukowców - wdzieranie się w prywatność gwiazd i postaci historycznych ma nie tyle przybliżyć je widzowi, co utwierdzić go w przekonaniu, że pod maską sukcesu często ukrywa się rozpacz i samotność, lepiej więc zadowolić się uprawianiem skromnego osobistego poletka.

We Francji fala biopików zalała kina po ogromnym triumfie "Wróbelka" z 2007 roku z ukoronowaną Oskarem Marion Cotillard w roli Edith Piaf. Od tego czasu  nad Sekwaną wskrzeszono między innymi postaci piosenkarzy Claude’a François i Serge Gainsbourga, projektantki mody Coco Chanel, komika Coluche’a, pisarki Françoise Sagan  czy słynnego gangstera Mesrine’a.

Bieżący rok kontynuuje serię: na ekranach gości obecnie "Dalida" Luisy Azuelos, a wkrótce mają pojawić się obrazy o karierze i życiu jazzowego gitarzysty Django Reinhardta i Gauguinie. "Dalida", to portret słynnej piosenkarki, której kariera przypadła na lata 70. i 80. XX wieku. Dalida, postać rozdarta i tragiczna, okazała się wręcz idealnym materiałem na biopik, jej oficjalny wizerunek  nie miał  bowiem nic wspólnego z jej prawdziwym życiem. 

Reklama

Film młodej realizatorki, w życiu prywatnym córki innej gwiazdy sceny - piosenkarki Marie Laforêt, pozwala więc na odkrycie nieznanych ogółowi epizodów tragicznej egzystencji gwiazdy, niejako równolegle do  historii jej międzynarodowego sukcesu.

Iolanda, czyli Dalida

Dalida to 140 milionów sprzedanych płyt, ponad 2 tysiące piosenek w 10 językach, setki nagród i odznaczeń. Dalida - a właściwie Iolanda Cristina Giliotti to także, a może przede wszystkim, kobieta na próżno poszukująca szczęścia i miłości. Jej życie i kariera obrosły legendami - publiczność brała ją za Egipcjankę, a z pochodzenia była Włoszką. Wszyscy znali ją jako piosenkarkę, marzyła o aktorstwie i próbowała bezskutecznie zainteresować swoją osobą francuskich producentów filmowych. Otaczały ją tłumy, w rzeczywistości pozostała szalenie samotna.

Tryskała życiem, ale cierpiała na depresję. Była typową kobietą sukcesu, w głębi duszy marzyła jednak o spokojnym życiu rodzinnym. Miała u swoich stóp najpiękniejszych mężczyzn Francji, ale poszukiwała w nich ojca. Dalida była jednym wielkim paradoksem. Nigdy nie udało jej się osiągnąć harmonii - pozostała zranionym dzieckiem, mimo że uwielbiający ją widzowie widzieli w niej królową sceny. To wielka ironia losu, który często ofiarowuje nam to, na czym nam najmniej zależy.

- Nie mogę sobie darować, że nie potrafiłem zapewnić jej spokoju w jej  życiu prywatnym - mówi 80-letni dziś brat Dalidy Orlando, jej długoletni producent i wykonawca ostatniej woli.

Iolanda Cristina Giliotti urodziła się 17 stycznia 1933 roku w Kairze. Jej ojciec był znanym wiolinistą, matka krawcową. Iolanda miała dwóch braci - Bruna i Orlando. W Egipcie Giliotti prowadzili dostatnie życie klasy średniej, Iolanda chodziła do prywatnej szkoły prowadzonej przez siostry zakonne, gdzie zapisała się do kółka teatralnego.

Wybuch drugiej wojny światowej przerwał to egipskie "dolce vita" - jej ojciec został internowany w obozie dla włoskich emigrantów. Egipt był protektoratem angielskim, a Anglia w stanie wojny z Włochami Mussoliniego, dlatego obywatele włoscy stali się więc nagle politycznymi wrogami. Ojciec Iolandy został uwolniony po pięciu latach, złamany przez lata więzienia, umarł pod koniec wojny. To pierwsza ogromna trauma w życiu przyszłej piosenkarki -  odtąd zawsze próbowała znaleźć w swoim życiu kogoś, kto go zastąpi.

W wieku 21 lat przyszła Dalida, dorabiająca jako modelka w domu mody "Donna", została wybrana Miss Egiptu - otworzyła się dla niej droga do sławy. Napływały propozycje filmowe - Iolanda grywała w obrazach serii B i wyruszyła na podbój Paryża. Nad Sekwaną szybko okazało się jednak, że jej orientalna uroda i akcent nie interesowały francuskich producentów. Nie podobało im się nawet jej imię - Iolanda stała się więc początkowo Dalilą a następnie Dalidą. Pod tym pseudonimem występowała jako piosenkarka w paryskich restauracjach i kabaretach, gdzie wpadła w oko słynnemu impresario Bruno Coquqtrixowi.

Od tej chwili wszystko potoczyło się już błyskawicznie: konkurs piosenkarski w Olimpii, zachwyty producenta Eddie Barclaya, zauroczenie dyrektora stacji radiowej Luciena Morisse’a, pierwszy wielki przebój "Bambino", pierwsza płyta sprzedająca się w milionie egzemplarzy, zaproszenia ze Stanów Zjednoczonych. I ślub, w 1961 roku ze swoim Pigmalionem Lucienem Morisse. To nie była wielka miłość, ale Dalida czuła ogromną wdzięczność do człowieka, który ją wylansował. 

Morisse wiedział o jej romansie z malarzem Jeanem Sobieskim i próbował w ramach zemsty blokować jej występy. Dalida była jednak silniejsza - zmieniła styl na yé -yé i twista, zafarbował włosy na blond i wystąpiła o rozwód. Francuzi za nią szaleli, jej fanem był nawet sam Generał de Gaulle. 

Po rozstaniu z Sobieskim Dalida przeżyła romans z dziennikarzem Christianem de La Mazière, w Rzymie wpadła na krótko w ramiona Alaina Delona, ale jej wielką miłością stał się młody piosenkarz Luigi Tenco, z którym pokazał się w 1967 roku na festiwalu w San Remo. To epoka jej wielkich przebojów: "Dzieci Pireusu", "Co się stało z kwiatami?",  "Czekam na ciebie", "Cza cza cza", "Ding Dong", "Il Silenzio", "Mały Gonzales".

Samobójstwo zamiast ślubu

W San Remo Luigi miał zaśpiewać wzruszający hymn o miłości "Ciao amore, ciao", a wieczorem mieli zawiadomić bliskich o planowanym ślubie. Pod wpływem alkoholu i środków uspokajających Luigi zaśpiewał tak źle, że został odrzucony przez jury. Upokorzony i zrozpaczony popełnił samobójstwo w pokojowym hotelu. Dalida znalazła jego ciało. To był 26 stycznia.

W lutym piosenkarka zaśpiewała "Ciao amore, ciao" myśląc, że to jej ostatni występ - dziesięć dni później połknęła środki nasenne w paryskim hotelu Prince de Galles. Życie zawdzięcza pokojówce, która wezwała pogotowie: spędziła pięć dni na intensywnej opiece, potem była długa rekonwalescencja. A po niej powrót na scenę...

- Moje życie było grą pozorów. Wszyscy kochali Dalidę, po koncertach składali mi gratulacje i następnie znikali. Co pozostaje kiedy pustoszeje teatr? Samotność. Znam każdą samogłoskę, każdą spółgłoskę tego słowa, odmieniałam je we wszystkich językach. Kiedy ma się 34 lata i nie znosi samej siebie, kiedy odkrywa się, że życie składa się jedynie z ciągłej walki i wysiłków, przychodzi dzień, kiedy wszystko staje się niepotrzebne, puste i groteskowe. Przez całe życie walczyłam, żeby stać się Dalidą. Nie byłam kobietą tylko przemysłem. Kochałam mój zawód, jak kocha się kochanka - budziłam się  z nim, zasypiałam, kochałam. A później wszystko umarło, odeszło razem  z Luigim i jego niesprawiedliwą śmiercią - mówiła Dalida w wywiadzie udzielonym tuż po swojej próbie samobójczej dawnemu przyjacielowi, Christianowi de la Mazière.

- Nie sądzę, żebym obraziła Boga. Bóg nie może winić tych, którzy pewnego dnia mają, ze słusznych  powodów, dosyć życia. Ale chcę żyć, przeżyłam przecież moją własną śmierć - dodała.

Czarna seria w jej życiu dopiero się jednak zaczęła. Pod koniec tego samego roku Dalida spotkała w Rzymie młodego studenta Lucio. Ona miała 34 lata, on 22 i pół.  Widziała w nim zmarłego tragicznie narzeczonego. Kiedy odkryła, że jest w ciąży, była przerażona - w latach 70. romans w młodym studentem i nieślubne dziecko mogły oznaczać wyłączenie ze społeczeństwa i koniec kariery. Brat piosenkarki twierdził, że Lucio nie wiedział o tym, że ma zostać ojcem - to Dalida podjęła decyzję o aborcji.

Zabieg, przeprowadzony w warunkach ginekologicznego podziemia zakończył się komplikacjami - gwiazda już nigdy nie mogła mieć dzieci. Jedynym śladem włoskiego romansu pozostał wielki przebój "Skończył dopiero 18 lat", który Dalida śpiewała do końca  życia.

Droga w dół

We wrześniu 1970 roku samobójstwo popełnił jej były mąż, a pięć lat po nim jej wierny przyjaciel, izraelski piosenkarz Mike Brant. Dalida wciąż się jednak nie poddała - przez jakiś czas związana była z filozofem Arnaud Desjardinem, odkrywała buddyzm, chodziła na terapię. Desiardin jest jednak żonaty - rozstali się za obopólną zgodą. W tym samym czasie przebój Dalidy "Gigi Amoroso" bił rekordy popularności w 12 krajach, gwiazda triumfowała w paryskiej Olimpii i została okrzyknięta królową disco z piosenkami "Będę czekać", "Pozwólcie mi tańczyć" czy "Bésamemucho".

Po krótkiej przygodzie z piosenkarzem Richardem Stivellem w 1972 roku związała się na 9 lat z Richardem Chanfray. Tuż po ich rozstaniu Richard popełnił samobójstwo w Saint-Tropez razem ze swą nową partnerką - zatruli się spalinami samochodowymi.

- Wisi nade mną fatum - miała powiedzieć wtedy Dalida. Jej życie osobiste jest prawdziwym krajobrazem po bitwie,  jako piosenkarka osiąga natomiast szczyty - podbija Nowy Jork i Las Vegas, z powodzeniem lansuje nową serię piosenek inspirowanych egipskim folklorem. Wprawdzie jej kolejny związek - ze znanym lekarzem François Naudym - kończy się znowu fiaskiem, o jej względy ubiega się jednak cała armia wielbicieli z prezydentem François Mitterandem na czele.

Dalida była jednak zmęczona. Skończyła 50 lat, czuła się stara i opuszczona. Nie pomaga jej nawet psychoterapia. Jedna z jej piosenek nosi tytuł "Umrzeć na scenie".

Wydaje się, że  tym razem los się do niej uśmiechnął - jej wierny przyjaciel reżyser Youssef Chahine ofiarował jej główną rolę w epickim fresku o egipskiej wsi "Szósty dzień". Francuska i międzynarodowa krytyka zgodnym chórem podkreśliła ogromny talent tragiczny Dalidy. - To rola jej życia - piszą gazety, nie przewidując nawet, że to zdanie ma w sobie coś z tragicznej przepowiedni. W kwietniu 1987 roku  piosenkarka odbyła jeszcze triumfalne tureckie tournée.  Po powrocie, w nocy z 2 na 3 maja 1987 roku połknęła śmiertelną dozę środków nasennych w swym pięknym domu na paryskim Montmartrze. Tym razem przewidziała wszystko - jej bliscy byli przekonani, że spędza  wieczór w teatrze.

- Nic nie może zastąpić szczęścia płynącego z posiadania męża i dziecka. Nic! - wyznała kiedyś z rozbrajającą szczerością zranionej przez życie dziewczynki.

- Mężczyźni jej życia nigdy nie przestali kochać Dalidy, ale to Iolanda potrzebowała uczucia. Kiedy wielbiciele padali pełni adoracji u jej stóp, nie dostrzegali pod makijażem i jedwabiami małej delikatnej dziewczynki, którą pozostała - podsumowuje jej brat Orlando. Wspaniała, biedna Dalida.

Joanna Orzechowska


Styl.pl/materiały prasowe
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy