Reklama

Czerwony dywan? Nie, dziękuję

Dostają nagrody, są popularni. Mimo to udało się im ochronić prywatność. Stanowią dowód na to, że można odnosić sukcesy i nie być jednocześnie bohaterem tabloidów.

Dostają nagrody, są popularni. Mimo to udało się im ochronić prywatność. Stanowią dowód na to, że można odnosić sukcesy i nie być jednocześnie bohaterem tabloidów.

Nie jestem aktorką ani piosenkarką - tłumaczy Agata "Endo" Nowicka. - Czy ludzie mogą być ciekawi zwykłej graficzki? Dlatego wydawało mi się, że udzielenie jednego wywiadu nie będzie miało poważniejszych konsekwencji. A jednak…

Czy rysowniczka może stać się celebrytką? Może, pod warunkiem że nazywa się Agata Nowicka. Kilka lat temu zasłynęła głośnym komiksem "Projekt człowiek" o ciąży i rozstaniu z ojcem dziecka publikowanym w odcinkach w sobotnim dodatku do "Gazety Wyborczej". Od tamtej pory o Agacie dużo się mówi, często prosi o wywiady.

Jej prywatna historia opisana w poetycki sposób sprawiła, że przyklejono jej kilka etykietek. Na użytek mediów jest: samotną matką (choć już nie jest sama), kobietą po traumatycznych przejściach, autorką komiksów przełamujących tabu oraz artystką o skłonnościach ekshibicjonistycznych.

Reklama

Dziś Agata próbuje zapanować nad tym, jak widzi ją świat, wyważyć proporcje pomiędzy potrzebą zachowania anonimowości a życiem na pokaz. - Wydawało mi się, że udzielenie jednego wywiadu nie pociągnie za sobą poważnych konsekwencji. O rozmowę poprosiła mnie dobra koleżanka. Z nimi zazwyczaj jest się bardziej otwartym niż z obcymi dziennikarzami. Tak się zaczęło…

Okazało się, że rozmowa w "Wysokich Obcasach" zamiast komentarzem do twórczości, stała się dla niektórych zaproszeniem do roztrząsania jej intymnego życia. - A ja nie jestem zainteresowana publicznym wywlekaniem wnętrzności. Zaczęłam rysować komiks, kiedy zaszłam w ciążę. Początkowo miała to być zabawna relacja z codzienności. Chciałam opowiedzieć, jak to jest, gdy wszyscy zaczynają patrzeć na ciebie jak na mamuśkę, wtłaczać na siłę w stereotypowe ramki. Ale nagle posypał mi się związek. A ja dalej rysowałam, tylko że do tej lekkiej historii wkradł się dramatyczny wątek.

Endo przyznaje, że rozgłos pomógł jej w karierze. Zaproponowano jej współpracę w prestiżowych tytułach, udział w kilku ważnych projektach. Ale to, co stało się napędem kariery, szybko zaczęło obracać się przeciwko niej. - Byłam redaktor naczelną miesięcznika "Exklusiv" i pamiętam, że kiedy pismo otrzymało znaczącą nagrodę za okładkę, poproszono mnie o rozmowę. Nie mogłam wyjść ze zdumienia, kiedy dziennikarz znów zaczął maglować mnie o ekshibicjonizm w komiksie "Projekt człowiek" - wspomina. - Chcąc wydobyć się z jednej szufladki - kobiety ciężarnej, której nie wypada szaleć w mini na imprezach, wpadłam w kolejną - etatowej obrazoburczyni.

Gdyby dziś mogła cofnąć się do 2003 roku i zacząć planowanie swojego medialnego życia od nowa, postawiłaby na tajemnicę. - Doceniam twórców, którzy chowają się za swoim dziełem i konsekwentnie nie występują w mediach. Na przykład wybitny pisarz Thomas Pynchon. Tylko garstka ludzi wie, jak wygląda, gdzie mieszka. Ja zaliczyłam falstart - mówi. I ze śmiechem wyjaśnia, że ilekroć ulega własnej próżności, fatalnie to się dla niej kończy.

- Kiedyś w liceum dostałam nauczkę, którą dobrze pamiętam do dziś. Mój ówczesny chłopak przywiózł mi z Anglii wspaniały prezent. Parę modnych martensów w niezwykłym srebrnym kolorze. Byłam szczęśliwa i już wyobrażałam sobie, jak w nich paraduję, wzbudzając zazdrość i podziw koleżanek. Kiedy odurzona tą perspektywą zaczęłam je przymierzać, okazało się, że w pudełku są dwa lewe buty. Boże, jaka byłam zrozpaczona!

Według Agaty polska wersja świata czerwonych dywanów jest ciągle dość prowincjonalna. - Gdy szefowałam "Exklusivowi", musiałam się o ten świat ocierać, a nigdy nie czułam się jego częścią. Pewnie że fajnie jest czasem pobyć gwiazdą, ale ze względu na mój zawód wolę być obserwatorem. A kiedy siedzisz w pierwszym rzędzie, trudno się skupić na obserwacjach, bo to ty jesteś obiektem zainteresowania. Z ulgą stawałam w jakimś ciemnym kącie, gdzie widziałam wszystko lepiej: miny, grymasy, kiczowate stroje, całą tę grę - mówi.

Jest przekonana, że wielu ludzi dających się wciągnąć w rzeczywistość kolorowych pism ma złudne wrażenie panowania nad sytuacją. - Nie zdają sobie sprawy, że stają się kimś w rodzaju zakładników - wyjaśnia. - Najpierw plotkarskie portale i gazety zapewniają ci rozgłos. Stajesz się rozpoznawalny, dostajesz lepsze oferty pracy, zyskujesz sympatię ludzi. Ale media żywią się zmiennością. Cudze życie, żeby przyciągać uwagę, musi przybrać kształt sinusoidy, stać się historią wzlotów i upadków. Póki opisywane są twoje sukcesy, wszystko wydaje się w porządku. Czy jesteś jednak przygotowany na upadek z piedestału, który spotka cię wcześniej czy później? Na wywlekanie na światło dzienne sekretów, nieustanną krytykę, złośliwości, paparazzich? Albo na bolesny moment, kiedy omijają cię światła reflektorów?

Agata Nowicka podkreśla, że przeżyła swoje pięć minut sławy. Z czerwonych dywanów uciekła w popłochu, to nie miejsce dla niej. Bo dziś wie, że na nich nikt nie mówi własnym głosem. Endo To ona zaprojektowała dla nas znaczek "Siła jest kobietą". Jest najbardziej znaną polską rysowniczką, ale twierdzi: "Wystąpienia publiczne doprowadzają mnie na skraj załamania nerwowego".

Gościł w programie Kuby Wojewódzkiego, zrobił sesję zdjęciową dla męskiego magazynu, nie odmawia spotkań z dziennikarzami, mimo to Czesław Mozil wciąż nie jest bohaterem plotkarskiej prasy.

W przytulnej kawiarni na starej warszawskiej Pradze spotykam się z jednym z najgłośniejszych polskich artystów. Jest tak skromny, że wciąż muszę przypominać sobie, że po debiucie w 2008 roku był na ustach wszystkich. Jego płyty sprzedają się znakomicie, koncerty cieszą wielkim powodzeniem. Czy jednak przeciętny Polak wie, jak wygląda Czesław Śpiewa, czyli Czesław Mozil?

Nie. I jest to najlepszy dowód na to, że można pogodzić sukces z nieobecnością na czerwonym dywanie. Bo jak wygląda Czesław, nie wiedzą nawet paparazzi. Jakiś czas temu muzyk postanowił nagrać utwór z Nergalem. Do studia wokalista zespołu Behemoth przyjechał z narzeczoną Dodą w asyście chmary fotografów. - Ucieszyłem się: wreszcie znajdę się na plotkarskiej stronie Pudelka! - śmieje się Mozil. - Ale następnego dnia przeczytałem w brukowcach informację, że Nergal z Dodą szukają nowego mieszkania, więc spotkali się z agentem nieruchomości. A na Pudelku pojawiła się moja lewa ręka.

Czesław podkreśla, że w rzeczywistości lubi pokazywać się w mediach. Wystąpił w programie Kuby Wojewódzkiego, zrobił sesję zdjęciową dla męskiego magazynu, nie odmawia spotkań z dziennikarzami, mimo to wciąż nie jest bohaterem plotkarskiej prasy.

- Znajoma mojej mamy postawiła nawet diagnozę, że lansuję się z nieodpowiednimi ludźmi. A całkiem serio, podejrzewam, że kłopotem jest mój wizerunek. Portale typu Pudelek stosują prostą metodę szufladkowania. Tymczasem pojawia się ktoś taki jak ja. Nazywa się Czesław, mówi z obcym akcentem, nosi grzywkę, gra na akordeonie, nagrywa z raperami. To musi być jakaś prowokacja albo żart! -

Dlatego postanowił sam trochę pożartować. Podczas koncertów potwierdza, że tak, wszystko, co o nim może przeczytać publiczność, jest prawdą. Tylko dlaczego zmienili mu imię? Przecież naprawdę nazywa się Piotr. - Dystans i poczucie humoru to jedyna obrona przed tabloidami. Ich postępowanie to zawoalowany mobbing. Dzielą gwiazdy na ulubieńców i ofiary. Wskazują, kogo mamy darzyć sympatią, a kogo nienawidzić. To kwestia polityki, z góry ustalonego podziału - twierdzi Mozil.

Sam pamięta aferę sprzed kilku lat, której bohaterką była Wynona Ryder przyłapana na kradzieży ubrań. Zabolała go ta sprawa, bo Ryder należy do jego ukochanych aktorek. Jest przekonany, że źródłem jej kłopotów było coś więcej niż chęć wyniesienia ze sklepu kilku ciuchów. Kategoryczne oceny i potępienie oduczają empatii, nie pozwalają na poważną rozmowę o przyczynach problemów.

Czesław śledzi teraz sensacyjny upadek Mela Gibsona. I chętnie by przeczytał jakąś rzeczową dyskusję na ten temat. Na przykład o tym, jak życie na oczach milionów fanów niszczy psychikę, jak destrukcyjny bywa wpływ sławy.

Mozil podkreśla, jak istotne jest dla niego, by nie stać się marionetką. - Odmawiam ściągnięcia do studia telewizyjnego moich muzyków, jeśli występ ma być z playbacku. Nie przyjmuję propozycji, nawet za spore pieniądze, jeżeli projekt mi się nie podoba. Nie potrafiłbym udawać, że na oficjalnych, smętnych bankietach interesuje mnie coś więcej niż duża ilość darmowego alkoholu. Dobrze bawię się tam, gdzie są moi przyjaciele.

I zaraz podkreśla, że przecież kocha życie towarzyskie. Jakiś czas temu, gdy w Kopenhadze był współwłaścicielem knajpy, sam stawał za barem. - Wówczas przekonałem się, jak łatwo manipulować emocjami. Doświadczony barman jest w stanie tak pokierować nastrojami gości, że może sprowokować bójkę lub wyczarować przyjacielską atmosferę. Tak samo emocjami manipulują gazety.

Czesław przeczytał niedawno, że już 13-letnie dzieci pytane o marzenia opowiadają, że chcą być znane. Nieważne, co będą robić. Grunt to wyróżnić się z tłumu. On sam, wychowany w demokratycznej Danii, nie nadaje się na VIP-a, choćby z powodu głębokiego przekonania, że ludzie są równi. - Nie uznaję też podziału na kulturę niską i wysoką. Nie pytam, z kim wystąpię na koncercie, bo a nuż będzie to "niewłaściwe" towarzystwo. Według mnie to snobizm najgorszego rodzaju. Nigdy nigdzie nie wchodzę bez kolejki, nie wykorzystuję uprzywilejowanej pozycji. Czerwony dywan wymaga poczucia wyższości. A czasem podleczenia kompleksów. Jeżeli za człowiekiem przemawiają prawdziwe osiągnięcia, nie może go traktować ze śmiertelną powagą. I dlatego Czesław, który na koncertach gromadzi tłumy, nie przejmuje się tym, że choć ludzie znają jego piosenki, to twarz niekoniecznie.

W szafie Anny Radwan trudno znaleźć sukienki nadające się na uroczyste okazje. Piękne kreacje nosi na scenie i na planach filmowych. Pierwszy występ na czerwonym dywani e zdarzył się jej dopiero po kilkunastu latach pracy, całkiem niedawno.

Aktorka Anna Radwan powtarza sobie często, że miała ogromne szczęście. Głównie dlatego, że dotychczasowe życie zawodowe spędziła w Krakowie. I pewnie już tak zostanie. Kraków dał jej możliwość pracy ze wspaniałymi reżyserami: Jerzym Jarockim, Krystianem Lupą, Andrzejem Wajdą, Krzysztofem Warlikowskim. I jednocześnie oszczędził podejmowania trudnej decyzji: bywać, pokazywać się czy nie?

Bo z dala od stolicy wszystko płynie według innej miary. - Kiedy zaczynałam studia, byłam potwornie nieśmiała. Nie zdawałam sobie sprawy z tego, o czym dzisiaj młodzi wiedzą doskonale, że ten zawód wymaga bycia na widoku, trochę ekshibicjonizmu. W głowie miałam tylko wielką sztukę i artystyczne posłannictwo - mówi.

Pierwszy występ na czerwonym dywanie zdarzył się jej dopiero po kilkunastu latach pracy. Do Los Angeles, na Festiwal Filmów Polskich, pojechała z filmem Artura "Barona" Więcka "Zakochany anioł". Po raz pierwszy znalazła się w Ameryce i to od razu w samym sercu stolicy przemysłu filmowego. Na pokaz przyszedł John Savage, jej ulubiony aktor, którego oglądała z zachwytem w "Hair" Miloša Formana i "Łowcy jeleni" Michaela Cimino. Wywołana na scenę szła wśród oklasków na podium, czując, że oto wydarzyło się coś wyjątkowego.

A w Polsce? No cóż, nawet na festiwal filmowy w Gdyni nigdy nie dotarła. Raz była w ciąży, potem zatrzymały ją sprawy rodzinne, kiedy indziej obowiązki w teatrze. Mówi szczerze, że nie żałuje. Od bywania zawsze ważniejszy był teatr i dom: mąż i 15-letnia córka. - Zawsze miałam tyle pasjonującej pracy, że życie towarzysko-bankietowe wydawało mi się przy tym czymś zupełnie niestotnym. Nie narzekałam na brak propozycji, więc i lansowania nie uważałam za niezbędne. W mojej szafie trudno znaleźć sukienki nadające się na uroczyste okazje. Pięknych kreacji nanosiłam się dość na scenie i planach filmowych.

Radwan jest osobą anonimową, na ulicy nikt jej nie zaczepia, w brukowcach trudno znaleźć jej nazwisko. A przecież jej twarz zna prawie każdy. Twarz Ludwiki, siostry Chopina w filmie "Chopin. Pragnienie miłości" Jerzego Antczaka. Ostatnio matki głównego bohatera Janka we "Wszystko co kocham" Jacka Borcucha. Anna Radwan mówi: "Szczęśliwy zbieg okoliczności". Ale to nie do końca prawda, bo za chwilę dodaje zaczepnie: - Nie lubię udowadniać, że w każdym towarzystwie czuję się dobrze. I nie przepadam za rozmowami z dziennikarzami, choć wiem, że to mój obowiązek.

Cieszy się, że kiedy debiutowała plotkarska prasa, dopiero raczkowała i nikt nie słyszał o agresywnych fotografach. Od dwóch lat wykłada jednak w szkole teatralnej i przyznaje, że ten problem znowu stał się dla niej ważny, bo dotyczy jej studentów. Od razu potrafi rozpoznać gwiazdy w gronie kandydatów na aktorów. Mają przeważnie znakomite warunki zewnętrzne, które dają im pewność siebie, czują potrzebę błyszczenia.

Są też ci bliżsi jej sercu: skupieni, poszukujący, z nosem w książkach. Nie wie, co im radzić, kiedy po dyplomie dzwonią, pytając, czy przyjąć rolę w serialu. - Z jednej strony więcej jest dziś możliwości pokazania się, ale koszt kompromisu może być zbyt wygórowany. Zresztą sądzę, że tzw. problem czerwonego dywanu to kwestia wyboru. A to z kolei łączy się ze sztuką odmawiania. Sama przyznaje, że właśnie z tym miała największy problem. Nawet, kiedy była przekonana, że nie warto przyjmować propozycji. - W środku przeklinałam, ale nie umiałam powiedzieć "nie". Już na trzeciej próbie wiedziałam, że nic z tego nie wyjdzie. I rzeczywiście, potem było już tylko gorzej!

Radwan wciąż głęboko wierzy, że można wiele osiągnąć w zawodzie aktora bez zabiegania o popularność w brukowcach i dyżurowania na bankietach. Zależy, jaką potrzebę chcesz zaspokoić: chęć uczenia się czegoś nowego czy wzbudzania podziwu. Ale ta druga motywacja też może prowadzić do wspaniałych efektów.

Maria Barszcz

PANI 9/2010

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy