Reklama

Co zrobić z płytami Michaela Jacksona?

25 czerwca minęło 10 lat od śmierci króla popu. Na obchodach rocznicy cieniem kładzie się skandal związany z dokumentem „Leaving Neverland‟, w którym powrócił temat pedofilii, jakiej miał się dopuszczać Jackson.

Jego piosenki się nie zmieniły, ale kontekst bardzo. Słysząc dziś utwór "Bad" ("Wiesz, że jestem zły, naprawdę zły"), trudno nie wspominać kadrów z filmu "Leaving Neverland", które uświadamiają nam, że właściwie cały świat był świadkiem randek Jacksona z dziećmi.

Echa filmu produkcji HBO nie milkną. Kilka tygodni temu do zarzutów pod adresem króla popu odniosła się królowa popu. Madonna w brytyjskim wydaniu magazynu "Vogue" mówi wprost: "Nie podzielam opinii większości". Co prawda nie widziała filmu, ale uważa, że Jackson jest niewinny, dopóki wszystkiego mu się nie udowodni.

Reklama

"Pod moim adresem też rzucano mnóstwo oskarżeń, które mają się nijak do prawdy. Po tych doświadczeniach, jeśli ktoś oskarża kogokolwiek w moim towarzystwie, zadaję mu tylko jedno pytanie: Potrafisz to udowodnić?".

Natychmiast chciałoby się odpowiedzieć: ale jak? Jak udowodnić czyny pedofilskie po kilkunastu albo kilkudziesięciu latach? Przecież trudno liczyć na to, że dzieci będą zbierały materiały dowodowe. Zwłaszcza że często nie mają pojęcia o tym, że ktoś robi im krzywdę. Ofiary Jacksona mówią o swoich relacjach z nim w kategoriach miłości romantycznej, a nie problemu, czegoś, przed czym należy uciekać. Na tym etapie historii dowodów znaleźć się nie da.

Co jednak, jeśli w przeciwieństwie do Madonny uwierzymy oskarżycielom artysty? Czy powinniśmy przestać słuchać jego piosenek? Czy w ten sposób uda się nam zamanifestować coś ważnego? Spekulacje na temat życia seksualnego Jacksona nie pojawiły się dziś - brukowa prasa prześcigała się w domysłach, nie wierząc w romanse Michaela z Dianą Ross czy Brooke Shields. Zarzuty wobec muzyka też znane są od dawna, ale dopiero teraz ofiary mówią tak otwarcie o tym, co je spotkało z jego strony.

Przy okazji możemy obserwować mechanizmy psychologiczne i kulturowe, przez które mnóstwo drastycznych zachowań uchodziło gwiazdom na sucho. Dlaczego wciąż nie potrafimy realistycznie patrzeć na ludzi, którzy są utalentowani i sławni?

Artysta to półbóg

 W psychologii ten brak krytycyzmu wobec idola nazywa się efektem aureoli: kogoś, kto robi jakąś rzecz doskonale, uważamy za nieskalanego moralnie. W historii sztuki to pieśń stara jak świat - talent nierzadko szedł w parze z okrucieństwem i manipulacją. Na przykład taki Caravaggio: zabił człowieka. Kto dziś o tym myśli, oglądając jego obrazy?

Martin Heidegger - publicznie popierał narodowy socjalizm i wstąpił do NSDAP. Coco Chanel - kolaborantka. Leni Riefenstahl - autorka filmów gloryfikujących nazistów. Bernardo Bertolucci kilka lat temu beztrosko wyznał, że scena gwałtu w "Ostatnim tangu w Paryżu" odbyła się bez zgody grającej w niej Marii Schneider.

Stanley Kubrick na planie "Lśnienia" dręczył psychicznie Shelley Duvall. Andrzej Żuławski doprowadził Iwonę Petry - odtwórczynię głównej roli w filmie "Szamanka" - do załamania nerwowego. Woody Allen był oskarżony o molestowanie własnej pasierbicy. No i oczywiście Roman Polański. Ta lista się nie kończy. Przedstawia czyny z różnych porządków, ale za wszystkimi przykładami stoi właściwie jedno pytanie: czy artysta jest bezkarny?

- To bardzo platońskie: jeśli ktoś tworzy piękne dzieła, na pewno jest dobry. Rozdzielenie estetyki i etyki to właściwie ruch nowoczesności. Dziś wiemy, że artysta, który jest geniuszem, może używać swojego talentu także do strasznych rzeczy. Inaczej patrzymy na przemoc, gdzie indziej stawiamy granice, jesteśmy bardziej wrażliwi na to, co jest nadużyciem. To bardzo duża zmiana kulturowa - mówi Zofia Krawiec, krytyczka sztuki, artystka. 


Jednocześnie odpowiedzi na pytania, kim jest dziś artysta i czym jest sztuka, wciąż są zakorzenione w romantycznym micie. Artysta to półbóg, osoba nie z tego świata. Zatem i reguły z tego świata go nie dotyczą.

- Powszechny kult gwiazd nie sprzyja krytycznemu myśleniu - dodaje Bartek Chaciński, dziennikarz "Polityki" zajmujący się muzyką i kulturą popularną. - W przypadku Jacksona to był rodzaj hipnozy wielkiej postaci. Wszyscy myśleli, że skoro jest tak wysoko, to znaczy, że zawsze jest obserwowany. A skoro jest obserwowany, na pewno nic tym dzieciom nie zrobił. Dziś taki rodzaj drugiego życia gwiazdy byłby niemożliwy. Po pierwsze: inaczej patrzymy na artystów, po drugie - wiedza na temat pedofilii jest większa.

Soundtrack naszego życia

Trudno nie zauważyć, że gwiazdy zeszły już z piedestału. Często same udzielają się w mediach społecznościowych, rozmawiają z fanami, są bliżej wielbicieli. I jest ich znacznie więcej, trudno wykreować kogoś, kto stworzy ścieżkę dźwiękową do życia całego pokolenia. Bartek Chaciński: - Możliwe, że takiego kultu gwiazd jak w latach 80. czy 90. nigdy już nie będzie. Mamy inne media, większą ofertę, a ludzie są bardziej podzieleni na podgrupy fanów niż kiedykolwiek.

Być może częściej widzimy dziś w gwiazdach zwykłych ludzi, ale czy to działa w drugą stronę? Czy gwiazdy mają poczucie, że nie są bezkarne? Na pewno myślą, że to, co nieudowodnione, raczej się nie liczy. Pokazuje to przypadek R. Kelly’ego, artysty R&B najlepiej znanego z hitu "I Believe I Can Fly" wykonanego w duecie z Eltonem Johnem. Krótko po premierze "Leaving Neverland" amerykańska stacja Lifetime wyemitowała dokumentalny serial "Surviving R. Kelly", z którego możemy się dowiedzieć, że muzyk przez lata uprawiał seks z nieletnimi. Mało tego, w produkcji wypowiadają się kobiety twierdzące, że były przez niego nie tylko wykorzystywane seksualnie, lecz także więzione, głodzone i bite. Co wobec tych oskarżeń zrobił ich adresat? Zapowiedział, że pozwie każdego, kto przyczynił się do powstania "Surviving R. Kelly".

Przypadek tego artysty jest szczególnie interesujący, jeśli zastanawiamy się nad sprawą Jacksona. Mamy tu do czynienia z podobnym charakterem zarzutów i zbliżonymi datami premier dokumentów, które te zarzuty przybliżają. Tak samo jak w wypadku króla popu, o czynach, jakich miał się dopuszczać R. Kelly, mówiono już na wiele lat przed emisją filmu. Nie przeszkadzało to jednak wielu gwiazdom chętnie nagrywać z nim duety. Dopiero po emisji "Surviving R. Kelly" Lady Gaga, która zaśpiewała z muzykiem utwór "Do What you Want with My Body", zdystansowała się od niego i oświadczyła: "Popieram te kobiety (ofiary R. Kellyego - red.) na tysiąc procent, wierzę im, znam ich cierpienie i ból. Wiem, że ich głosy powinny być wysłuchane i wzięte na serio. To, co słyszę w oskarżeniach przeciw R. Kellyemu, jest absolutnie przerażające i nie do obrony".

W przypadku Jacksona już się tego nie dowiemy, ale czas pokaże, co stanie się z karierą R. Kellyego. Czy film ją zniszczy, czy muzyk zdoła się podźwignąć po wstrząsających doniesieniach. Tyle że mimo niezaprzeczalnych sukcesów (30 mln sprzedanych płyt) nie jest on taką legendą jak Jackson, którego twórczość autentycznie jednoczyła ludzi. Nawet tych, którzy niespecjalnie kochali pop.

- Muzyka często jest tłem naszego życia: zabaw w domu, rozmów z rodzicami, pierwszej randki, dyskotek w szkole, imprez. Jacksona jesteśmy w stanie odnaleźć w różnych momentach naszej przeszłości. Jego twórczość to idealny środek, miejsce, w którym spotykały się bardzo różne osoby - podkreśla Bartek Chaciński. Michał Pozdał, seksuolog, potwierdza na własnym przykładzie, jak ważna mogła być muzyka króla popu:

 - Pamiętam, że płytę "angerous" dostałem pod choinkę, pamiętam ferie zimowe, pamiętam, że byłem chory i przez cały czas słuchałem tej płyty. Kiedy miałem 12 lat, byłem na koncercie Jacksona w Berlinie. Miałem plakaty, poduszkę z jego podobizną, wszystko. Dziś kiedy słyszę nagle w radiu jego piosenkę, to szyja mi sztywnieje, cały zamieram. Jednocześnie nie wyłączam jej, nie rzucam się na taksówkarza, który włączył tę radiostację.

 I pewnie nadejdzie taki moment, że znów zacznę słuchać Jacksona, bo ta muzyka to kawał mojego życia. I nie dam go sobie wyrwać.

Brudna Diana

 A co na pytanie, jak się dziś zachować, słysząc piosenki Jacksona, odpowiadają najbardziej zagorzali fani Michaela?

Ania, 38 lat, sekretarka w korporacji: - Ostatnio jechałam samochodem z kilkoma osobami. Każdy po kolei włączał swoje ulubione piosenki. W pewnym momencie mój kolega puścił "Dirty Diana" i prawie wszyscy zamarli. Po kilkunastu sekundach kierowca krzyknął, że on nie może słuchać tej piosenki po tym, co zobaczył w "Leaving Neverland".

"Jeśli tak, to musimy wykluczyć połowę znanych nam artystów, bo przecież każdy ma coś za uszami", zaprotestowała moja koleżanka. Ostatecznie piosenkę wyłączyliśmy i do końca podróży nie było mowy o słuchaniu Michaela. Ja też się już do tego nie garnę, choć przez ponad 30 lat swojego życia przy jego utworach bawiłam się najlepiej. To przykre, psuje mi to wiele wspomnień.

Michał, 43 lata, prawnik: - Kiedy myślę  o Jacksonie, pamiętam, co prawdopodobnie zrobił. A kiedy go słucham, cieszę się jego muzyką jak dawniej. Poza tym trzeba mieć świadomość, co się zmieniło: powstał film dokumentalny. Nikt nie wygrał żadnej sprawy, nikt niczego nie udowodnił.

Dodatkowo wiemy przecież, że wielu artystów robiło straszne rzeczy, nie bądźmy nagle hipokrytami. I nie wyrzucajmy całej twórczości Michaela, bo jednocześnie krzywdzimy wszystkich, którzy przez wiele lat z nim pracowali. Dlaczego wspaniali artyści, na przykład Quincy Jones albo Paul McCartney mają za to płacić?

Monika,31 lat, kelnerka: - Dla mnie to wciąż artysta totalny. Nie tylko tworzył płyty, na których nie było ani jednego błędu, ale sam w sobie był zjawiskiem, dziełem sztuki. Przesunął granice muzyki, jej produkcji i promocji. Jego płyty skonstruowane są tak, że podobają się ludziom niezależnie od ich wieku, wykształcenia i miejsca zamieszkania. A nawet preferencji muzycznych. Nikogo takiego wcześniej nie było. I żaden film nie zmieni mojego zdania na ten temat. Film Dana Reeda nie pozostawił więc jego wielbicieli obojętnych. Strona polskiego fanklubu Michaela Jacksona na Facebooku została zawieszona. Autor najwyżej pozycjonowanej strony internetowej o Michaelu Jacksonie w Polsce nie odpowiada na prośbę o rozmowę.

Usunąć figurę woskową!

Jest jeszcze jedno: nawet jeśli już zdecydujemy, czy słuchamy muzyki Jacksona, czy nie, zostaje cała masa rzeczy - plakaty, płyty, mnóstwo gadżetów. Dziś młodzi idole kojarzą się głównie z mediami cyfrowymi, nikt nie kupi kubka z podobizną Dawida Podsiadły czy plakatu ze zdjęciem Jaya-Z.

- 66 milionów egzemplarzy "Thrillera" Jacksona rozsianych po płytotekach na całym świecie - to są przedmioty, coś, na co można się natknąć przypadkiem. I ma to wartość sentymentalną. Kiedyś ludzie zbierali pamiątki związane z ulubioną gwiazdą, dziś zbierają selfies, które można wykasować z telefonu jednym gestem. Z Jacksonem jest tak, że pudło z gadżetami leży gdzieś na strychu u każdego fana. A jeśli chodzi o albumy, to myślę, że w pewnym momencie w każdej poważnej płytotece musiał być "Thriller". Ja wciąż mam go na półce  - opowiada Bartek Chaciński.

Sprawa sprzed 30 lat prowokuje dodatkowo mnóstwo innych pytań, ale większość sprowadza się do refleksji nad tym, jak się zachować. Najstarsze centrum handlowe w Kopenhadze zdecydowało o usunięciu figury woskowej Jacksona, a Muzeum Figur Woskowych Madame Tussaud "monitoruje reakcje widzów". Na warszawskim Bemowie zarząd dzielnicy ustalił, że zmienia nazwę amfiteatru w parku Górczewska.

A właściwie, że wycofuje tę, która widniała nie tylko na tabliczce przy parku, ale też w mediach. Marcin Jasiński, dyrektor Bemowskiego Centrum Kultury:

- Amfiteatr nigdy nie został nazwany imieniem Michaela Jacksona, było ono używane tylko w przekazie medialnym. Dziesięć lat temu zarząd dzielnicy Bemowo podjął uchwałę w tej sprawie. Kilka miesięcy temu obecny zarząd podjął uchwałę analogiczną. Tylko że w sprawie zaprzestania stosowania tej nazwy.

Zbojkotować Allena?

Pozostaje jeszcze jedno pytanie: kto powinien ponieść odpowiedzialność? Jackson nie żyje, bohaterowie filmu doświadczają hejtu, zresztą film faktycznie nie jest przecież materiałem dowodowym. Jeśli jednak po obejrzeniu go ktokolwiek wyjdzie bez cienia wątpliwości i zastrzeżeń wobec swojego idola, okaże się zwyczajnie naiwny, zignoruje bardzo ważny głos w tej sprawie.

Bartek Chaciński: - Toczą się procesy cywilne o odszkodowania obu mężczyzn, ale nie wiemy przecież, jak się skończą, jesteśmy daleko od tego typu rozstrzygnięć. Oczywiście: jeśli była krzywda, to powinno się ją wynagrodzić. Ale w jaki sposób? Nie wiem.

Zdaniem Zofii Krawiec odpowiedzialność powinny ponieść osoby, które o tym wiedziały. - Rodzina, bliscy współpracownicy, prawnicy, którzy wszystko tuszowali i dążyli za każdym razem do ugody. Cały przemysł, który wspierał go w tym, żeby on cynicznie mógł wykorzystywać ludzi - mówi krytyczka sztuki.

- Teraz już nikt nie poniesie odpowiedzialności, bo Jackson nie żyje - uważa Michał Pozdał. - Ale ten film będzie pomnikiem. Co prawda psychofani wieszają psy na jego twórcach, jednak takie kino buduje świadomość, uwrażliwia. Większej opowieści o tym, jak wyglądają pedofilia uwodząca, manipulacja i emocje tłumu versus emocje osoby, która tym tłumem rządzi, szybko nie dostaniemy - dodaje seksuolog.

I co teraz? Słuchać czy nie? Co widz filmu, nie tylko tego, ale też odbiorca obcujący ze wszystkimi dziełami sztuki, których autorami są wątpliwi moralnie artyści, ma wybrać?

- Słuchać, ale z taką świadomością, że Jackson był złym człowiekiem. Wydaje mi się, że artyści mają swoje za uszami także dlatego, że im na to pozwalamy. To trzeba zmienić. Uważam, że Woody Allen nie musi już robić filmów, jeździć na festiwale filmowe. Jeśli genialny reżyser molestuje dzieci, wykorzystuje seksualnie kobiety, to naprawdę jest wielu innych równie świetnych twórców, którzy tego nie robią. I warto się skupić na nich - mówi Zofia Krawiec.

Swoją drogą Allen, mimo powracających co jakiś czas zarzutów, nigdy nie został odrzucony przez Hollywood tak jak Roman Polański. Kilka tygodni temu do tej sytuacji odniosła się żona reżysera Emmanuelle Seigner. Skomentowała nowy film Quentina Tarantino opowiadający o morderstwie pierwszej żony Polańskiego: "To hipokryzja, że z jednej strony Hollywood czerpie garściami z tragedii Romana Polańskiego, a z drugiej traktuje go jak wyrzutka".

Bartek Chaciński uważa, że to, czy chcemy nadal słuchać Jacksona, zależy od naszej wrażliwości i stopnia, w jakim angażujemy muzykę w manifestowanie swoich przekonań.

- Sytuacja jest trudna podwójnie, bo po pierwsze dotyczy pedofilii, a po drugie - nigdy nie rozstrzygniemy, co naprawdę działo się w Neverlandzie. Prywatnie można już nie słuchać Jacksona, ale co, jeśli chodzi o prezentację w sferze publicznej? Z kontekstów historycznych nie da się go wymazać. Żeby opowiedzieć lata 80. czy 90., trzeba o nim wspomnieć.

Dan Reed, reżyser filmu "Leaving Neverland", mówi, że nie zależało mu na tym, aby ktokolwiek przestał słuchać muzyki Jacksona, że trzeba oddzielać twórcę od dzieła. Już dawno żadna sprawa tak bardzo nie polaryzowała ludzi, ale może dzięki niej pojawi się debata publiczna o tym, jak bardzo ignorowane są głosy ofiar, gdy chodzi o wielkich twórców. Może ta świadomość pozwoli nam patrzeć na artystów bardziej realistycznie? Już chyba zaczęliśmy. Na szczęście.

Marta Szarejko

PANI 7/2019

Tekst pochodzi z magazynu

PANI
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama