Reklama

Co widać zza miedzy?

Polska wieś to mieszanka nie tylko architektoniczna, ale i społeczna. Jednorodzinne domy sąsiadują tu z halami produkcyjnymi, a rdzenni mieszkańcy z przybyszami z miast. O tym, jak okiełznać przestrzenno-socjologiczny chaos, o zmieniającym się krajobrazie prowincji i o tym, jaki potencjał w niej drzemie, opowiada Robert Witczak, członek kuratorskiego zespołu PROLOG +1, odpowiadającego za wystawę w Polskim Pawilonie na Biennale Architektury w Wenecji.

Aleksandra Suława: Wie pan, kim jest rzepiara?

Robert Witczak:  - Oczywiście! Więcej: sam fotografowałem w tym roku pole rzepaku. Niestety, nie miałem ani zwiewnej sukni, ani rozpuszczonych włosów, więc moje zdjęcie chyba nie wpisało się w ten, swoją drogą całkiem ciekawy, instagramowy trend.

Co w nim takiego ciekawego?

 - Pokazuje, że miastowi bacznie obserwują wieś, wchodzą z nią w interakcje, a nawet, poprzez różnego rodzaju akcje, potrafią uczynić z niej medialną atrakcję.

Reklama

Rzepak to niejedyna atrakcja. Są też drewniane chaty z Podlasia, wierzby przy drogach, oplecione winoroślą werandy, chylące się płoty... Polska wieś na Instagramie wygląda jak mały raj. A w rzeczywistości?

 - Najuczciwiej byłoby powiedzieć - to zależy.

Od wsi?

 - Zarówno od wsi jak i od tego, kto na nią patrzy. Stereotypowy podział przestrzeni na miasto i wieś, każe nam postrzegać te miejsca jako swoje przeciwieństwa. Miasto kojarzy nam się z pewnym projektem, układem, racjonalną kompozycją. Wieś natomiast ze swojego rodzaju wolnością, swobodą,  indywidualizmem. Turyści z dużych ośrodków odwiedzający wieś, starają się odnaleźć w niej opozycję względem codziennego, miejskiego krajobrazu, interesuje ich sielskość, czasem nawet dzikość natury. Natomiast z perspektywy wsi, te kryteria wydają się mieć mniejsze znaczenie. Ważniejszy od malowniczości często okazuje się pragmatyzm, bo wieś, w wielu przypadkach jest przestrzenią produkcji, dzisiaj nie zawsze związanej z rolnictwem.

Co dominuje w tej przestrzeni? Drewniane chałupy? Nowobogackie wille? Przemysłowe zabudowania?

 - Trudno o jednoznaczną odpowiedź. Wyraźnie widoczną tendencją obecną na obszarach wiejskich jest suburbanizacja, realizowana pod postacią domów wznoszonych przez klientów indywidualnych oraz osiedla deweloperskie. W tej kategorii dużo jest budownictwa katalogowego, w którym trendy zmieniają się bardzo szybko. Poza tym, na wsiach obecne są pozostałości po tradycyjnej drewnianej i murowanej zabudowie oraz historycznych procesach modernizacyjnych. Fenomenem dla krajów naszego regionu jest obecność blokowisk, które stanowiły osiedla robotnicze dla Państwowych Gospodarstw Rolnych. 

Zatrzymajmy się na chwilę przy tej starej tkance. Miastowym się podoba, a lokalsom? To powód do dumy, czy staroć, który trzeba jak najszybciej zmodernizować?

 - Z jednej strony, tradycyjna architektura budzi pozytywne uczucia - jest odtrutką na współczesną standaryzację. Z drugiej jednak strony, stoi ona w kontrze do potrzeby ciągłego wzrostu komfortu, a generalnym problemem jest jej nieodpowiednia konserwacja. Nie chcemy cofnąć się do życia w chłopskich chatach, musimy więc dostosować stare budynki do nowych potrzeb. I tu pojawia się problem: jak ocieplić budynek, zamontować klimatyzację, zaaranżować miejsce na samochód, by nie zgubić lokalnej sztuki budowania? Często brakuje wiedzy jak pogodzić stare z nowym, mieszkańcy idą więc na skróty stawiają więc na proste, systemowe rozwiązania, dostępne w każdym markecie budowlanym.

Co jeszcze składa się na krajobraz polskiej wsi?

 - Prowincja mocno podlega globalnym trendom ekonomicznym, dlatego w jej pejzażu można zauważyć wielkie magazyny, fabryki, centra logistyczne, a zaraz obok nich inwestycje publiczne: autostrady, wiadukty obwodnice...

Niezły zestaw: jednorodzinny domek z katalogu, obok autostrada, a kawałek dalej magazyn.

 - To chaos nie tylko wizualny, ale też, powiedzmy, tożsamościowy. Pomiędzy tym co indywidualne, firmowe i państwowe, bardzo często nie ma żadnej komunikacji, żadnej polityki współpracy.

Widzimy czasem niewielki domek odgrodzony ekranami od autostrady i myślimy: cóż, tak musi być. Jakoś tę drogę trzeba było poprowadzić.

 - Dodałbym, że takie myślenie wynika z przekonania o służebnej roli wsi względem miast. Z poglądu, zgodnie z którym wieś jest zapleczem dla miasta, miejscem na wspomniane już obwodnice, hale produkcyjne, fermy, na całą tą infrastrukturę, bez której życie w dużych aglomeracjach byłoby niemożliwe.

Takie myślenie to nowość, czy echo historii?

 - Dyskusja o podziale miasto - wieś pojawiła się w XIX wieku, wraz z rewolucją przemysłową. Wtedy mieliśmy do czynienia z pierwszymi projektami modernizacyjnymi i właśnie wtedy pojawiło się opozycyjne zestawienie miasta, jako czegoś współczesnego, odrzucającego tradycję, podążającego za rozwojem - i wsi, przedstawianej jako swojego rodzaju skansen, chlubiący się w tradycji, kojarzony z zacofaniem. Dzisiaj powoli uświadamiamy sobie, że nie da się już przeprowadzić tak sztywnego podziału: wsie, poprzez rozmaite procesy modernizacyjne stają się coraz bardziej miejskie, miasta zaś - "wsiowieją". Widać to w obecnych na wsiach drogach, pasach dla pieszych, ale też w miejskiej modzie na ogródki społeczne, uprawianie warzyw na balkonach, zazieleniania parkingów.


Mamy więc miasto, mamy wieś, ale mamy też coś pomiędzy: obwarzanki wokół miast, gdzie na odrolnionych działkach wyrastają szeregowe domki. Czym jest to miejsce?

 - Wschodnio europejskim fenomenem. Powszechna obecność domów jednorodzinnych na przedmieściach jest sytuacją, której w krajach zachodnich ciężko szukać z taką popularnością. Genezą tego zjawiska są przemiany ustrojowe, jakie dokonały się na przełomie ostatnich 30. lat - wolność budowlana, dostęp do zagranicznego kapitału, wejście do Unii Europejskiej - wszystko to sprawiło, że tworząca się klasa średnia mogła wreszcie zaspokoić marzenia o domku z ogródkiem na przedmieściach. Wzorce dla takich tendencji widzimy w popularnych serialach i zagranicznych filmach.

Patrząc na polskie przedmieścia nie pomyślałabym, że pierwowzorem mógł być amerykański film...

 - Faktycznie obraz amerykańskich przedmieść jest zgoła inny od jej polskiej wersji. Suburbanizacja sama w sobie nie jest zła, jednak w Polsce dotyczy to praktycznie całego środowiska zabudowanego. Święte prawo własności pozwala zbudować dom każdemu właścicielowi gruntu. Budowlany? Świetnie! Rolny? Żaden problem, można go odrolnić. Coraz większą popularnością cieszą się domki nie związane z gruntem realizowane bez pozwolenia na budowę. Takie procesy uwidaczniają problem polskiego prawa budowlanego oraz gospodarowania przestrzennego. Stan naszego krajobrazu generuje niewspółmierne koszty ekologiczne i społeczne. Badania Polskiej Akademii Nauk pokazują, że za chaos przestrzenny płacimy rocznie ponad 80 miliardów złotych - to ponad 2 tysiące złotych na obywatela. Tworzymy za tę cenę sypialnie w których nie da się kompletnie żyć.

Gdzie wobec tego żyją mieszkańcy przedmieść?

 - W mieście. Osoby, które wyjeżdżają na przedmieścia, izolują się od dużego ośrodka przestrzennie, podczas gdy funkcjonalnie ciągle są z miastem związani: szkoła, zakupy, urzędowe formalności, spotkania ze znajomymi, uczestnictwo w kulturze to wszystko załatwia się w mieście. Tym monofunkcyjnym osadom dramatycznie brakuje niezbędnej do życia wspólnej przestrzeni. Na wsi rolę takiego miejsca tradycyjnie pełni kościół, sklep, remiza, czy świetlica, jednak napływowi mieszkańcy zwykle nie są nimi zainteresowani. Nie ma więc okazji do integracji nowych i rdzennych, co rodzi kolejny problem: obok siebie zaczynają żyć dwie, obce sobie grupy. Jedna funkcjonuje tam już bardzo długo, ma tożsamość i sieć kontaktów, druga nie tworzy wspólnoty, a w danej miejscowości realizuje tylko jeden cel - mieszkanie. Do interakcji między tymi dwoma światami często dochodzi dopiero w przypadku konfliktu: o miedzę, o drogę, o hałas, o brak infrastruktury...

 Osoby wyprowadzające się na wieś, w ogóle zastanawiają się, kto będzie ich sąsiadem?

 - Z moich obserwacji i własnego doświadczenia wynika, że przy przeprowadzce głównym kryterium jest metraż i lokalizacja. Po pierwsze, potrzeba zmiany miejsca zamieszkania pojawia się w momencie gdy powiększa się rodzina, zależy nam więc, by "na nowym" wszyscy się zmieścili. Drugim kryterium jest lokalizacja - relacja do miasta, odległość do miejsca pracy, dziadków, znajomych. Tymi, którzy będą mieszkać obok nas, zaraz za płotem interesujemy się rzadko albo dopiero w momencie przeprowadzki. Liczy się chyba bardziej kontekst przestrzenny, nie społeczny.

W miastach mamy spory budżet, uchwały krajobrazowe, przestrzenie wspólne. Na wsi: skromne środki, minimum regulacji i oddzielone płotami prywatne działki.  Jak w takim miejscu pracuje się architektom?

- Wieś tradycyjnie uznaje się za przestrzeń "bez architekta", gdzie buduje się własnym sumptem, według gustu i potrzeb właściciela. Jeśli projektant został już zaangażowany do pracy, często nie ma pojęcia od czego zacząć, jak uchwycić lokalny kontekst. Wynika to z faktu, że wieś jest przestrzenią niezdefiniowaną, słabo zbadaną i co więcej mało atrakcyjną komercyjnie. Połączenie tych elementów przynosi często owoce w postaci bardzo standaryzowanych projektów: projektuje się jedną rzecz, a potem rozsiewa ją po całej Polsce. Tak się dzieje na przykład z halami, stacjami paliw, basenami czy orlikami.

Smutno to brzmi.

 - Ale są i pozytywy: wieś, właśnie przez swój brak sformalizowania, stwarza szansę do testowania nowych przestrzennych pomysłów.

Jest coś, co chciałby pan przetestować?

 - Na przykład narzędzie do prototypowania przestrzeni wspólnej.

A nieco prościej?

- Chodzi o to, by za pomocą lokalnych instytucji stworzyć mechanizmy, zachęcające mieszkańców do tworzenia przestrzeni wspólnej. W takim modelu architekt nie jest zamknięty w czterech ścianach pracowni, z których co jakiś czas wypuszcza bezkompromisowe wizje. Tutaj zmienia się w kogoś kto pyta, słucha, sugeruje narzędzia.

Czyli, upraszczając, zaprasza mieszkańców: przyjdźcie na warsztaty, zaprojektujemy nową remizę.

 - Tak. Innym ciekawym projektem byłoby zbudowanie całkowicie samodzielnej osady, miejsca które może zaspokoić wszystkie swoje potrzeby bez kontaktów z miastem.

W opisie projektu, który przygotowujecie na Biennale, znajduje się zdanie: będziemy próbowali odpowiedzieć na pytanie o potencjał wsi. W czym ten potencjał może drzemać? Albo raczej: czym wieś powinna dziś być?

 - Na przykład narzędziem do realizacji wspólnego celu. Dziś coraz częściej daje się zauważyć, że ludzie starają się znaleźć w życiu jakąś wartość dodaną, małą, osobistą misję. Jeśli tą misją jest np. ekologia, zielona energia, troska o zasoby wodne, dlaczego nie mieliby zamieszkać wśród osób, których sercom bliskie są podobne ideały i razem można je wspólnie realizować? Wspomniana wcześniej, cyrkularna, niezależna od miasta wieś, wydaje się być doskonałą przestrzenią dla takich inicjatyw.

Wyłania się nam wizja terenu, który czeka na ponowne odkrycie. Tymczasem, o wsi mówi się przecież dużo: są programy o prowincji, są reportaże, kandydaci na prezydenta regularnie odwiedzali małe ośrodki. To wszystko tylko gesty, czy realne zainteresowanie?

 - Mam wrażenie, że wszystkie te przekazy nie tyle pozwalają poznać wieś, co pogłębiają stereotypowe przekonania na jej temat. W popularnym programie "Rolnik szuka żony" wieś i miasto przedstawiane są jako dwa różne światy. Czy to się ogląda? Tak. Czy to sprzyja integracji? Mam głębokie wątpliwości. Politycy też nie sprawiają wrażenia, jakby chcieli zrozumieć te podziały, a raczej na nich budują swój kapitał polityczny. Wieś jest miejscem kapitalizowania wyborczego potencjału, jaki drzemie w 93. proc. terenu naszego kraju.

Wsią gra się od dawna i na różne sposoby nie tylko w kraju. Stadion Narodowy w Warszawie wygląda jak koszyk z wikliny, kurpiowskie wycinanki regularnie pojawiają się na dyplomatycznych gadżetach, kilka lat temu nasz pawilon na Expo był zbudowany ze skrzynek po jabłkach - wieś to nasz towar eksportowy. Chodliwy?

 - Nie wiem na ile osoby z zachodu czytają te skojarzenia z wsią. Zastanawiam się też, skąd w ogóle w Polsce taka ochota na budowanie rozmaitych koncepcji na bazie ludowości. Jako polskie społeczeństwo mamy problem z budowaniem narracji wokół miast - wciąż jesteśmy z nimi zbyt słabo związani, nie wiemy, jak je ugryźć, wynika to z braku mieszczańskiej kultury. Tymczasem wieś podana jest na tacy: w lekturach szkolnych, w obrazach, w opisach historycznych. Wybieramy więc te elementy, estetyzujemy je i prezentujemy światu. Na gadżet może wystarczy, ale wielka szkoda, że dotąd nie udało nam się oprzeć na tej opowieści czegoś większego.

Może coś większego uda się na Biennale. Czego należy się spodziewać po państwa projekcie?

 - Chcemy odwrócić sytuację, z która mamy do czynienia obecnie. Pokazać wieś nie jako przestrzeń zamkniętą, podzieloną, sprywatyzowaną, ale jako przestrzeń idei - wspólnotowości, na której kształt ma wpływ każdy z mieszkańców. Taki zamysł towarzyszył nam od początku. Pandemia, z uwagi na którą impreza została przesunięta na przyszły rok, stworzyła dla naszej imprezy dodatkowy kontekst. Myślę że wieś zyskała na atrakcyjności: jeszcze mocniej kojarzy się ze swobodą, komfortem, bezpieczeństwem. Wielu Polaków wybrało ją jako wakacyjny kierunek, część zaczęła myśleć o wyprowadzce. Dzięki epidemii prowincja zyskała uwagę, jaką dawno się nie cieszyła. 

Styl.pl
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy