Reklama

Ciężko mi, mamo

Córka dostała szóstkę, zamówimy pizzę. Ochłodziło się, obejrzymy "Gwiezdne wojny", choć miał być spacer. Polskie nastolatki jedzą niezdrowo, mało się ruszają. I tyją najszybciej w Europie. Tylko co mają zrobić matki? Walczyć z nawykiem siedzenia z nosem w smartfonie? Domagać się wycofania ze szkół słodyczy i ulepkowatych napojów. Nauczyć się grać w tenisa i ciągnąć dziecko na kort. Może jednak trzeba?

Z pokolenia na pokolenie

Dwanaście lat temu, przedszkole. Wychowawczyni zagaduje Martę: - Bluzki Kamilki wżynają się jej już w ramiona. Chyba musimy coś z tym zrobić - patrzy jakoś dziwnie. - Może mogłabym pomóc?

Marta trze czoło: ale jak pomóc? Wzrusza ramio nami. W drodze powrotnej wstępuje z córką na rurki z bitą śmietaną.

Marta (43 lata, mama 17-letniej Kamili): Tamtego dnia nie przyszło mi do głowy, że wychowawczyni chodzi o pomoc w odchudzeniu Kamili. Nie widziałam problemu w tym, że 5-letnia Kama ważyła więcej niż rówieśnicy. W naszej rodzinie dzieci zawsze były dobrze odżywione. Babcia i mama z wyższością patrzyły na matki chuderlaków - pewnie nie potrafią smacznie gotować, piec ciast, robić kluseczek z marmoladą.

Reklama

Ja nauczyłam się gotować w szóstej klasie. Lubiłam patrzeć, jak rodzina je, jak Kamila prosi o dokładkę. Gdy im gotowałam, poprawiałam humor także sobie. W rosole i gulaszu topiłam wyrzuty sumienia, że tyle pracuję, że rzadko zabieram córkę na basen czy rolki. Gdy Kama powiedziała, że źle wygląda w sukience na zakończenie roku, poszłam z nią do Smyka i kupiłam większą.

Powtarzałam: jesteś śliczna i mądra, zobacz, jakie masz gęste włosy. Gdy córka się czymś martwiła, na pocieszenie robiłam jej gofry albo gołąbki. Byłam zdziwiona, kiedy pewnego dnia powiedziała: "Nie chcę jeść, chcę się zabić!".

Cztery lata temu, noc.  Radek, mąż Marty, przykłada ucho do drzwi pokoju córki: "Jakby jej się oddech rwał. Jakby na chwilę ustawał. Może dlatego rano jest niewyspana? - patrzy z niepokojem na żonę. Potem wchodzi do internetu.

Rano mówi: - To może być bezdech senny, u osób z nadwagą to wielkie zagrożenie".

Marta: - Kamila miała coraz grubsze nadgarstki i szyję. Pierścionki na jej palcach zaczęły zagłębiać się w tłuszcz. A ona coraz częściej zamykała się w pokoju.

Pewnego dnia z balkonu zauważyłam rozbawioną grupę młodych ludzi, to chyba z ich klasy? Kama powiedziała, że idą na imprezę do Anki. Spojrzałam zdziwiona: jej nie zaprosili? Przecież jest miła i zabawna. Nie lubią jej? Dlaczego? "Dlatego" - pokazała mi zdjęcie w komórce. Kilka zgrabnych dziewczyn w fajnych ciuchach i fryzurach. Czyli? "Nie jestem w ich klubie, jestem inna" - rozpłakała się.

Zapytałam, czy uważa, że o wartości człowieka świadczy jego waga? Czy znaczenia nie ma to, że jest podporą szkolnego chóru i liderką w kole chemicznym? "Nie, nie ma. I naprawdę myślisz, że można lubić siebie, kiedy się jest grubym? Że te puszyste gwiazdy z telewizji rzeczywiście akceptują swoje figury? Przecież to ściema!" - usłyszałam. Zrozumiałam, że nadwaga, której dorobiła się Kama, przesłania jej teraz wszystko. Co możemy zrobić?

"Może jakiś specjalista? Są tacy?" - mąż rzucił się do komputera. Okazało się, że w mieście takich nie ma. Jak to możliwe? W sieci piszą, że 30 procent Polaków ma nadwagę, a nie można znaleźć placówki NFZ, w której ktoś pomógłby naszej córce?! W końcu zapisałam ją do młodej pediatry. Lekarka zdziwiła się, że nikt dotąd nie zlecił dziecku badań. Gdy przejrzała wyniki, oznajmiła: zagrożenie cukrzycą, fatalny cholesterol.

Dla nas to był przełom. Odbyłam rozmowę z mężem.

Postanowiliśmy: mniej ziemniaków, wieprzowiny, cukru. Za radą pani doktor ustaliliśmy, że córka będzie zapisywała, co i o jakich porach jadła. Wściekła się tego samego dnia. Nie chciała pouczeń, za to wciąż była głodna... i coraz bardziej rozdrażniona. Ale starałam się być konsekwentna. 

Gdy zrzuciła pierwsze trzy kilogramy, awantur było mniej. Kupiłyśmy wtedy piękną sukienkę, o dwa rozmiary za małą - taki motywator. To było rok temu. Przez ten czas sukienka przeszła piekło - była mięta i kopana, wyrzucana przez okno. Chudnięciu towarzyszyły napady złości, a nawet szału, gdy chwilami waga szła znowu w górę. Pomogło to, że ja i mąż nie odpuszczaliśmy. Dziś Kama waży o 16 kilogramów mniej (a ja o siedem). Obie mamy satysfakcję. Jedno nie daje mi spokoju: poczucie winy. Czy gdybym karmiła rodzinę inaczej, życie Kamy byłoby lepsze?


Tłuste rytuały

Osiem lat temu, szkoła, Oskar odbiera pierwsze świadectwo. Jola płacze ze wzruszenia i żalu. Powinien tu być jego tata. Rozwiedli się, on znalazł inną. Jola zabiera Oskara na obiad do McDonalda - w nagrodę, ale też żeby wynagrodzić mu brak ojca.

Jola (41 lat, mama 14-letniego Oskara):  Jeszcze do połowy podstawówki syn grał w piłkę, woziłam go na mecze i obozy. Czasem na boisko zabierał go mój były mąż Maciej, ale wolałam, żeby syn miał jak najmniejszy kontakt z nim i jego nową partnerką. Wolałam już, żeby siedział przed komputerem. Oskar lubił grać w Minecrafta i Fortnite’a. Ja mogłam spokojnie pracować. Miałam dużo zleceń, jestem księgową.

Czasami przegapiałam porę obiadu. Zamawialiśmy więc pizzę albo kebab. Kiedy syn zaczął tyć, wydawało mi się, że to jest związane z dojrzewaniem. "Wdał się w ojca", myślałam, bo Maciek jest dobrze zbudowany. Oskar zaczął rzadziej wychodzić na trening, ze spaceru z psem wracał zmęczony. I stał się drażliwy. Zakochał się? Raz nawet zapytałam o to głośno. Spojrzał na mnie oburzony i... smutny: "A jaka dziewczyna by mnie chciała?".

Dwa lata temu, Oskar przed lustrem. Nagle łapie wzrok Joli, opuszcza koszulkę. "Jakbym miał cycki, prawda? Nie przedłużaj mi karnetu na basen, już nie chcę tam chodzić". Trzaska drzwiami pokoju. Jola słyszy, jak otwiera paczkę czipsów.

Jola: - Tego wieczoru coś we mnie zgrzytnęło. On miał 15 lat, już nie był dzieckiem. Musiał rozumieć, że nie można narzekać na wygląd i pochłaniać niezliczonych ilości tłustych przekąsek. Byłam zła, zakomunikowałam, że od jutra przestaję mu wypisywać zwolnienia z WF-u. Robiłam to, bo było mi go żal. Mówił, że koledzy się z niego śmieją.

Nazajutrz oznajmił, że ma zły dzień, nie pójdzie na lekcje. Przestraszyłam się, miał klasówkę. Ustąpiłam, wypisałam zwolnienie, ostatni raz... Nie chciałam eskalować stresu - dowiedzieliśmy się właśnie, że nowa partnerka Maćka jest w ciąży. Zabolało. Na pocieszenie wybraliśmy się do kina, potem... na pizzę. Syn jadł, posapując. Pocił się. Odłożyłam widelec i spojrzałam na jego otłuszczone ramiona. Dlaczego on tak wygląda?

Pewnego dnia w jego komórce zobaczyłam profilowe zdjęcie na Instagramie. Było nieaktualne. Inny chłopak, o wiele szczuplejszy, ładniejszy. Zrozumiałam, że Oskar wstydzi się siebie dzisiejszego. Ale nadal nie wiedziałam, jak mu pomóc. Przełomem okazała się tragiczna informacja. Córka przyjaciółki popełniła samobójstwo. Niewiele starsza od Oskara, prymuska w szkole. Zostawiła list, w którym pisała, że nienawidzi swojego grubego ciała i ma dość drwin rówieśników.

Dotarło do mnie, że samoocena nastolatków ma mały związek z ocenami. Im chodzi o to, jak wyglądają na Instastory, kto chce się z nimi kolegować. "Jestem śmieciem na tej ziemi" - napisała ta dziewczyna. Co będzie z Oskarem? Trzeba działać, dopóki nie jest za późno.

Wiedziałam, że syn nie zgodzi się na terapię, więc sama zapisałam się do specjalisty. Moje zdziwienie było ogromne, kiedy psycholożka dała mi do zrozumienia, że w tym, jak Oskar teraz wygląda, duży udział mam ja... Przecież chciałam dobrze, dbałam o niego. Usłyszałam: Nie ma nic złego w tym, że matka się troszczy. Tyle że może się w tym zatracić i nie zauważyć granicy bezpieczeństwa. Oskar powinien zmienić podejście do jedzenia i więcej się ruszać. Ja również.

Wróciłam do domu i poczułam strach. Czy będę umiała wprowadzić zmiany? Jednak z drugiej strony, jeśli ja się ich boję, to jak bezradne musi być moje dziecko? Wytarłam łzy i... kupiłam dwa rowery. W sobotę zmusiłam Oskara: ruszamy nad rzekę. Zawróciliśmy po półgodzinie - nasza forma była słaba.

Tym razem  jednak na pocieszenie nie było smakołyków. Oskar do dziś się wścieka, że jestem tyranką choćby dlatego, że za przyłapanie na podjadaniu grozi mu utrata kieszonkowego. 

Jednak gdy staje przed lustrem, nie ma już w oczach niechęci do siebie. Staramy się jeść regularnie, robimy małe kroki. Ostatnio zgodziłam się, żeby Maciek zabrał Oskara na narty do Austrii. Trudno, będzie tam także jego nowa żona, ale ważniejsze, żeby Oskar się ruszał. Jesteśmy na wojnie, zwycięstwo wymaga poświęceń.

Lek na stres

Dwa lata temu, Kaśka maluje portret. Nina pyta, co to za dziewczyna na płótnie. Słyszy, że koleżanka. Jest śliczna. Prosi, żeby córka odrobiła lekcje, zgarnia jej rzeczy do prania. Jest zła, że spodnie nastoletniej córki są dużo większe niż jej.

Nina (50 lat, mama 16-letniej Kaśki):  - Ja zawsze byłam szczupła. Mama wbiła mi do głowy, że figura świadczy o konsekwencji, poczuciu wartości. Stosowałam diety, nosiłam rozmiar 36. Po urodzeniu córki zaakceptowałam 38. Kaśka zaczęła tyć w połowie podstawówki. Zajęła się malowaniem, pisała wiersze i... wciąż wyciągała coś z lodówki. Nosiła długie spódnice, nie było widać jej grubych ud i łydek.

Wmawiałam sobie, że intelekt Kaśki jest lepszym kapitałem niż wygląd. Malowała coraz lepiej, ale pojawiły się problemy w szkole. Jedynki, uwagi, że sprawia kłopoty. Widziałam, że coś się dzieje. Kiedy powiedziała mi, że podobają się jej dziewczyny, starłam się rozumieć, że dojrzewające dziewczęta tak wrażliwe jak ona szukają swojej tożsamości.

Kaśka przeżywała fakt zagubienia, ale też komentarze na swój temat. Bo ktoś ją widział za rękę z koleżanką, ktoś nazwał "grubą lesbą". Stres zajadała. Pewnego dnia mąż mruknął: "Żadna z moich pracownic nie jest tak gruba jak ona". Kaśka to usłyszała.

Pomyślałam: co ja bym zrobiła, gdybym usłyszała coś takiego? Raczej przeszłabym na dietę, takie słowa mnie mobilizowały. Ale ona zareagowała inaczej - zaczęła jeść jeszcze więcej. Nie wiem, czy na przekór, czy faktycznie to przynosiło jej ulgę.

Rok temu, Nina z Kaśką na poczcie, obok rozmawiają dwie kobiety. Pierwsza pyta, czy ta druga, młoda mama, zaczęła zrzucać brzuszek po ciąży. "Bo wiesz, grube baby są obrzydliwe".  Kaśka wychodzi z poczty, płacze na ulicy.

Nina: - Kiedyś wróciła ze szkoły i powiedziała, że jest traktowana gorzej niż niepełnosprawna. Niepełnosprawny budzi w ludziach chęć pomagania, otyły - obrzydzenie. Koleżanki rzeczywiście odsunęły się od Kaśki. Udawała, że jej na tym nie zależy, ale podejmowała dramatyczne próby dobicia do grupy.  

Gdy wymyśliła akcję w schronisku dla zwierząt, przyłączyły się tylko dwie osoby. Kiedy zorganizowała malowanie muralu na ścianie szkoły, przyszedł tylko jeden kolega. Była z boku i cierpiała.

"Pomóż jej. Ja przez nadwagę wykończyłam stawy i serce " - usłyszałam pewnego dnia od teściowej. Tak, widziałam na zdjęciach, była kiedyś tęga. Jej pomogła koleżanka psycholog. Ale Kaśka nie chce słyszeć o terapii.

"No to zacznij od tego" - powiedziała teściowa, stawiając przede mną słoik z mętnym płynem. Rosół na indyku. Dodała, że jeśli nie dam rady gotować
niskokalorycznie, to ona się włączy. Nie chce stracić wnuczki. To mną wstrząsnęło.

Pół roku temu, gabinet dietetyczki. Kobieta pyta, ile godzin trzeba biegać, żeby spalić kilo tłuszczu. Otóż 20 non stop. Kaśka nastroszona, ale dietetyczka się śmieje: "No więc ekstremalny wysiłek odpuszczamy. Mam coś lepszego".

Nina: - Trening tysiąca kroków - nie biegniesz, idziesz w swoim tempie, fajne.

Córka wyraziła umiarkowane zainteresowanie, przetrwała rozmowę o BMI i bilansie kalorycznym. Zgodziła się na tę wizytę, bo powiedziałam, że boję się o jej zdrowie. Po powrocie do domu stwierdziła, że ma gdzieś tysiąc kroków. A w ogóle po co wydawać pieniądze na dietetyka, można by kupić za nie karmę do schroniska. Albo jakieś kosmetyki.

Kosmetyki? Przecież Kaśka się nie maluje. Przyjrzałam się uważniej - na rzęsach miała tusz. Co jest? Tydzień później z tylnej półki wyjęła luźną, całkiem krótką sukienkę. Oho! - tu musi chodzić o coś poważniejszego. 

"Coś" okazało się brunetem o imieniu Damian. Damian pisze piosenki, na Kaśkę patrzy błyszczącymi oczami. Teściowa robi im koktajle z jarmużu i cieszy się, że dzięki niej wnuczka chudnie. A ja myślę, że to życie zadziałało. Gdybyśmy naciskali, Kaśka rebeliantka nie wzięłaby się za siebie. 

A Damian mówi: "Nie wołaj windy, lecimy po schodach" - i ona leci. Cóż, trzeba się przejmować, ale bez paniki. Warto robić badania i cieszyć się z małych sukcesów. Na przykład dziś zrobię na obiad dorsza na parze i jestem z tego dumna. Nie umiałam przyrządzać ryb, ale się nauczyłam. Razem z Kaśką idziemy do przodu.

Tekst: Agnieszka Litorowicz-Siegert 

Twój STYL 2019/11

Sprawdź, jak zdrowo się odżywiać

Twój Styl
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy