Reklama

Ciacha, ciastka i ciasteczka

Seksowny, bezbronny, a może groteskowy? Jaki jest nagi mężczyzna? Odpowiedź na to pytanie może się przydać, bo męskiej nagości wokół nas coraz więcej.

Ostatnio o męskiej nagości jest głośno za sprawą spektaklu "Jezioro", który w TR Warszawa wystawia reżyserka Yana Ross. Od czasu premiery wszyscy o "Jeziorze" mówią. Nie dlatego, że zrobiła je reżyserska sława. I nie dlatego, że jest oparte na świetnym tekście Michaiła Durnienkowa, rosyjskiego dramatopisarza i scenarzysty, który jak pod mikroskopem pokazuje lęki i obsesje młodej wschodnioeuropejskiej klasy średniej. I nawet nie dlatego, że w "Jeziorze" słychać echa naszych obaw - strachu przed wojną, przed zbliżającą się apokalipsą. O "Jeziorze" wszyscy mówią, bo gra tam Dawid Ogrodnik. A konkretniej... całkowicie nagi Dawid Ogrodnik. A z męską nagością mamy problem. Dlaczego?

Reklama

Aktor poniżej pasa

Jacek Poniedziałek był przez reżyserów rozbierany wielokrotnie. Między innymi przez Krzysztofa Warlikowskiego w "Hamlecie" i "Oczyszczonych". "Oczyszczeni" (premiera 2002) to jeden z najwybitniejszych spektakli ostatnich dwudziestu lat, a przy okazji wielki skandal - protestowali politycy, duchowni i narodowcy.

- To była zagorzała dyskusja - wspomina Poniedziałek. - Nie było tygodnia, żeby nie było ataków, zarzucano nam, że przekraczamy wszelkie granice. Atmosfera na widowni była taka, że można było powietrze kroić nożem. Z "Hamletem" było trochę inaczej. - Któregoś razu na spektakl przyjechała wycieczka licealna z Radomia - opowiada Poniedziałek. - Uczniowie zaczęli na głos gadać o moich genitaliach. Przerwałem spektakl i powiedziałem coś do nich. Byli zszokowani. Myśleli, że aktor na scenie jest jak w telewizorze - nie widzi ich i nie słyszy.

- Moje rozbieranie na scenie zaczęło się od roli Kaspara Hausera w Zielonej Górze - opowiada aktor Dawid Rafalski (wystąpił m.in. w serialach "Pierwsza miłość", "Tancerze", "Barwy szczęścia"). - Pielęgniarki na oczach widzów przebierały mnie ze szpitalnego kaftana w mundurek szkolny. Najbardziej stresowało mnie to, czy koleżanka nie przytnie mi pewnej części, zapinając rozporek. Ona też się tym stresowała. Rafalski rozbierał się potem jeszcze wielokrotnie, między innymi w "Jasiu i Małgosi" Natalii Korczakowskiej i "Nikt nie byłby mną lepiej" Łukasza Chotkowskiego.

- Najtrudniej jest wtedy, kiedy stoisz nago na scenie i uświadamiasz sobie, że patrzą na ciebie obcy ludzie - przekonuje Rafalski. - I że niektórzy zamiast doceniać kunszt, koncentrują się na tym, co masz do pokazania poniżej pasa. Gdy pierwszy raz pojawiłem się nago na scenie, stałem w szklanym akwarium, do którego widzowie wkładali ręce. Śmiali się, wpychali mi ryż do ust, po prostu się znęcali. Dostałem histerii, zaczęły lecieć mi łzy i w duchu błagałem, żeby to się już skończyło. Myślałem, że taka sytuacja sceniczna wpłynie na myślenie widza, a skończyło się moim pytaniem o sens tego, co robię.

Rafalski przyznaje, że wielu reżyserów rozbiera aktorów dla zasady, czasem z braku lepszych pomysłów, a czasem po to, żeby ucieszyć widza, bo ten - przyzwyczajony do teatralnych przekroczeń - czeka na goły tyłek. Nagość w polskiej sztuce jest obecna od dawna. Artysta wizualny i performer Jerzy Bereś po raz pierwszy pojawił się nago w performansie "Przepowiednia I (akt twórczy)" w 1968 roku. PRL - zdawałoby się pruderyjny - nie miał z jego nagością specjalnego problemu. Pierwszym polskim aktorem, który rozebrał się na scenie, był natomiast Władysław Surzyński.

Pokazał się nago w spektaklu "Typ A" teatru Ateneum w 1934 roku. Spektakl oczywiście wywołał skandal, a recenzenci zarzucili reżyserce Marii Morozowicz-Szczepkowskiej erotomanię i niskie pobudki. Nie spodobał się on też Antoniemu Słonimskiemu, który w "Wiadomościach Literackich" pisał o nim tak: "Mężczyzna występujący w komedji jest bardzo kapryśny, i zdaje się, że autorka chciała nam dać do zrozumienia, iż mężczyzna nigdy nie wie, czego chce, i że tacy jesteśmy wszyscy.

Przywykliśmy do oglądania kobiecych nóżek i dessous, ale tu oczywiście wszystko jest odwrotnie, więc rozkoszujemy się widokiem fruwających po scenie męskich portek i bardzo rosły młodzieniec pokazuje nam swe niezbyt zarośnięte piersi". Z czasem jednak aktorów rozbierano coraz częściej. Z ciałem i na ciele pracował między innymi wielki szaman polskiego teatru Jerzy Grotowski. Męska nagość bardzo ostrożnie wchodziła też do świata popkultury. Przez lata wyobraźnię kobiet i mężczyzn rozpalał Jerzy Zelnik, który jako dwudziestoletni młodzieniec (z nagim, opalonym na brąz torsem) zagrał Ramzesa XIII w "Faraonie" Jerzego Kawalerowicza z 1966 roku.

Wcześniej był jeszcze niezapomniany Zbigniew Cybulski, który pokazał kawałek ciała w scenach z Ewą Krzyżewską w "Popiele i diamencie" Andrzeja Wajdy. Jerzy Zelnik powrócił w połowie lat 70. do "niegrzecznej" roli w "Dziejach grzechu" Waleriana Borowczyka, a dziesięć lat później w "Medium" Jacka Koprowicza. To i owo pokazywał także Olgierd Łukaszewicz w kultowej, "tak złej, że aż dobrej" "Wilczycy" Marka Piestraka oraz otoczony wianuszkiem pięknych kobiet Jan Piechociński w "Och, Karol" Romana Załuskiego.

Mężczyźni w polskim kinie stanowili jednak tło dla swoich pięknych partnerek. Nie musieli być nawet specjalnie wysportowani, bo przecież od szyi w dół nikt się im nie przyglądał. W latach 90. polskim kinem zawładnęły filmy sensacyjne spod znaku "Psów", ale i tu mężczyźni byli tylko dodatkiem do kobiet, a głównym atrybutem męskości był rewolwer. Panowie chętniej uganiali się za sobą z pistoletami, niż gonili za dziewczynami, a kiedy już ktoś kazał im zrzucić koszulę, widok był raczej skromny.

Bogusław Linda, męski symbol seksu tamtego czasu, miał charyzmę, ale w kwestii muskulatury przegrywał z hollywoodzkimi trzecioligowcami. Podtatusiałe męskie piękno musiało się w końcu znudzić. Ostatnio, wraz z nadejściem aktorów urodzonych w latach 70., 80. i 90., coś w tym temacie drgnęło. Mało kto w polskim kinie potrafił pokazać męskie ciało tak, jak zrobił to reżyser Tomasz Wasilewski w "Płynących wieżowcach" - oszczędnie, a jednocześnie odważnie i estetycznie. Bez zbędnych dosłowności, ale też bez fałszywej pruderii. Swoim filmem reżyser przypomniał, że to wątki gejowskie potrafią najskuteczniej oswoić ciało i nagość w kulturze.

W rolach zakochanych w sobie mężczyzn wystąpili Mateusz Banasiuk i Bartosz Gelner. Prawdziwą furorę zrobił niedawno Piotr Stramowski w nowym "Pitbullu..." Patryka Vegi. To już inna jakość w podejściu do ciała i tego, jak powinien wyglądać facet na ekranie. Stramowski nie ma jeszcze trzydziestki, jest przystojny, wysportowany, widać, że zaprzyjaźniony z siłownią. A ponieważ wygląda dobrze, to nie boi się pokazywać nago. I pokazuje, jak się dobrze przyjrzeć, prawie wszystko. Śmiałe role mają też na koncie Antoni Pawlicki i Michał Roznerski - obaj, podobnie jak Stramowski, urodzeni w latach 80. Nagości nie boi się również Marcin Dorociński, który zagrał odważną rolę w filmie "Kobieta, która pragnęła mężczyzny" Pera Flya.

Korzeń nie chce płonąć

Coś się zmienia? Na pewno, ale wciąż wiele przed nami. Zdaniem dr Aleksandry Herman z Instytutu Stosowanych Nauk Społecznych UW męska nagość w przestrzeni publicznej występuje tylko w dwóch kontekstach - jako przedmiot żartu albo rekwizyt w elitarnej sztuce wysokiej. Odwrotnie niż nagość kobieca, która jest wszędzie: w kinie, telewizji, reklamie, na billboardach i ulotkach.

- To męskie ciało jest dziś czymś tajemniczym - mówi dr Herman. - Kobiece zostało bezpowrotnie wpisane w kontekst erotyczny, urynkowione i uprzedmiotowione. Kultura popularna jest pełna nagich kobiecych ciał, męskie są w kulturze wysokiej. Paradoksalnie odzwierciedla to stare jak świat nierówności między płciami. Ciało męskie jest ciągle na piedestale. - W przestrzeni publicznej tylko męskie ciało jest tak naprawdę gołe - dodaje Jacek Poniedziałek. - Tylko ono może jeszcze budzić zgorszenie, ciekawość, zainteresowanie. Heteroseksualni mężczyźni nie zauważają już nagości kobiecej, bo ona jest wszędzie. A nagiego faceta zauważy każdy. Ktoś się podnieci, ktoś zawstydzi, ktoś inny będzie zgorszony.

Dr Aleksandra Herman pytała studentów o męską nagość w przestrzeni publicznej. Padły głosy, że ciało męskie jest brzydkie, śmieszne, budzi lęk. - Często kojarzy się z przemocą seksualną. Kiedy kobiety widzą nagiego mężczyznę, reagują lękiem. Pierwsze skojarzenie jest takie, że to jest agresor seksualny. Ten lęk można "sprzedać" na różne sposoby. Można go wykorzystać do zbudowania erotycznego napięcia, czego dowodem jest sukces książki i filmu "Pięćdziesiąt twarzy Greya" - produktów raczej miernych, ale marketingowo trafionych idealnie. Można go też oswoić za pomocą rubaszności.

Producenci suplementów diety prześcigają się w receptach na "męskie problemy". Twórcom reklam brakuje pomysłów, środki na potencję najczęściej sprzedaje się więc za pomocą dowcipów z męskiej szatni. Mówi się o korzeniu, który nie zapłonął, o nosie jak u Pinokia, namiocie... Prawda jest taka, że w świecie polskiej reklamy rewolucji seksualnej jeszcze nie było. Są albo reklamy zagraniczne z pięknymi modelami o posągowych ciałach, albo rodzime, w których występuje typ misia - safanduły z brzuszkiem i dobrodusznym spojrzeniem. Seks, jeśli jest, to w wersji przaśnej.

- Wciąż brakuje nam języka do opowiadania o męskim ciele - mówi dr Herman.

Zagraj w golfa

Na świecie męskie ciało traktuje się z mniejszą nieufnością niż u nas, ale też pozostaje ono raczej w sferze tabu. Największe gwiazdy Hollywood rzadko pokazują coś więcej niż plecy czy kawałek torsu. Prawdziwe "momenty" natychmiast uznaje się za historyczne. Kilka lat temu Michael Fassbender zagrał rolę życia we "Wstydzie" Steve’a McQueena - poruszającej historii o uzależnionym od seksu trzydziestoparolatku. W jednej ze scen widać jego penisa i choć scena (akurat ta) z seksem nie ma nic wspólnego, została uznana za jeden z najodważniejszych przykładów męskiej nagości w historii kina.

Przyrodzenie Fassbendera zrobiło tak wielkie wrażenie, że do sprawy odniósł się nawet aktor George Clooney - podczas gali wręczenia Złotych Globów zasugerował, że jego młodszy kolega po fachu powinien spróbować gry w golfa... bez użycia rąk. Wcześniej ciało (w całości) pokazał Kevin Bacon. Niewinna scena pod prysznicem w filmie "Dzikie żądze" Johna McNaughtona, w której przez moment widać go nagiego, do dziś uchodzi za niezwykle odważną. Nagiego Colina Farrella wycięto z filmu "Dom na krańcu świata" Michaela Mayera po tym, jak pierwsi widzowie uznali ten widok za zbyt szokujący.

Kilka lat później - po wycieku do sieci sekstaśmy Farrella, na której widać wszystko ze szczegółami - aktor rozebrał się w filmie "Selekcja" Danisa Tanovicia. Jedną z nielicznych osób, które w życiu zawodowym rozebrały Leonarda DiCaprio, była Agnieszka Holland (na planie "Całkowitego zaćmienia"). Powtórzyć ten sukces udało się dopiero po latach Martinowi Scorsese w "Wilku z Wall Street". A co z innymi gwiazdami? Bruce Willis pokazał sporo w "Barwach nocy" Richarda Rusha, Harvey Keitel w "Złym poruczniku" Abla Ferrary, a Tom Hardy w "Bronsonie" Nicolasa Windinga Refna.

Całe to rozbieranie nie na wiele się jednak zdało, bo kiedy kilka lat temu aktor Shia LaBeouf wystąpił w teledysku grupy Sigur Rós ubrany jedynie w bokserki, oburzeniu i nerwowym chichotom nie było końca. Oswajanie męskiej nagości prowadzi czasem do sytuacji zupełnie kuriozalnych. Jedną z nich była sesja zdjęciowa autorstwa znanego fotografa François Rousseau, w której nadzy mężczyźni reklamowali... papier toaletowy.

Oswoić ciało

Rzeczywistość bywa jednak inna od świata pokazywanego w filmach czy reklamach. Przyjrzyjmy się statystykom. Przeciętny polski facet ma 178 centymetrów wzrostu, lekko przerzedzoną fryzurę, delikatną nadwagę i brzuszek. Ma penisa w rozmiarze europejskim (średnio 14 centymetrów we wzwodzie), ale marzy mu się rozmiar afrykański - co najmniej 17. Raz na trzy, cztery dni uprawia seks. Średnio przez czternaście minut. Co drugi facet po czterdziestce może mieć problemy z erekcją. To efekt złej diety i tego, że zbyt rzadko uprawia sport oraz pije zbyt dużo alkoholu. Najchętniej piwa. Gdzie mu do tytanów z filmów porno czy hollywoodzkich aktorów, którzy nie dość, że zawsze wyglądają doskonale, to jeszcze zmieniają dziewczyny jak rękawiczki i nigdy się nie starzeją.

Z prawdziwym męskim ciałem i jego niedoskonałościami próbuje oswajać publiczność Sylwester Biraga, aktor i reżyser, a także twórca i dyrektor teatru Druga Strefa oraz pierwszy w Polsce aktor boyleskowy (boyleska to męska wersja burleski). Biraga zachwycił się programami Betty Q, nazywanej matką polskiej burleski. - Zapytałem ją: "Betty, a faceci robią takie rzeczy?" - opowiada. - Okazało się, że tak. Spodziewaliśmy się, że zainteresowanie będzie mizerne. Tymczasem pierwszy program zagraliśmy jedenaście razy przy nadkompletach widzów. Teraz gramy drugi - też jest bardzo duże zainteresowanie.

Boyleska robi furorę także dlatego, że łamie tabu i próbuje "wyciągnąć" męskie ciało z nisz, w których było wcześniej ukryte: z kultury wysokiej, gejowskiej i pornografii. - Tabu, którym owiane jest męskie ciało, zaczęło być przekraczane - mówi Biraga. - Do niedawna jego odsłanianie wiązało się z pozbawieniem męskości. Męskość była ubrana, bez kostiumu stawała się śmieszna, pornograficzna albo wulgarna. Na szczęście coś zaczęło się zmieniać. Odkąd same kobiety oprotestowały odsłonięte ciało kobiece, zaczęto oswajać męskie. Męska nagość przechodzi tę samą drogę, co kiedyś nagość kobieca. Po latach kultu ciała idealnego zaczynamy przyzwyczajać się do tego prawdziwego, z jego wszystkimi mankamentami. - Burleska kocha każde ciało - zapewnia Sylwester Biraga. - Nie jesteśmy chippendalesami. Nie mamy kaloryferów, jesteśmy tacy, jak nas Pan Bóg stworzył, i tak się pokazujemy. Przekonujemy, że można lubić swoje ciało i się nim bawić. Nawet kiedy jest niedoskonałe.

Daniel Grosset

PANI 05/2016

Zobacz także:


Tekst pochodzi z magazynu

PANI
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy