Reklama

Brutalem już byłem

Facet? Musi umieć się bić, kopać piłkę i pić wódkę. Tak myślał kiedyś. Dziś do zestawu cech prawdziwego mężczyzny dorzucił odpowiedzialność i opiekuńczość. Na szczycie jego rankingu „stuprocentowo męskich spraw” jest zajmowanie się dzieckiem. W „Twoim Stylu” Robert Więckiewicz opowiada o tym, jak przestał być macho, czego zazdrości kobietom i dlaczego wzrusza go widok ojców pchających wózek.

Przekonujący w rolach gangstera, alkoholika i geja. W marcu zobaczyć go można jako wampira w "Kołysance" Juliusza Machulskiego, ubeka w "Różyczce" Jana Kidawy Błońskiego i agenta do spraw specjalnych w "Tricku" Jana Hryniaka. W każdym z wcieleń jest inny, charakterystyczny, intrygujący. Zerwał z wizerunkiem twardziela – na ekranie i w życiu. Kiedyś lubił używać pięści nie tylko przed kamerą.

Twój Styl: David Beckham, ikona metroseksualnych facetów, jest według pana męski?

Robert Więckiewicz: (śmiech) Jest beznadziejny. Trzeba mu oddać jedno, że potrafi kopnąć piłkę, ale poza tym to przypadek dla psychiatrów. Myślę, że on ma jakiś brak i musi go sobie rekompensować. Może cierpi na jakąś medialną chorobę i obsesyjnie wystawia się na pokaz, chce się podobać.

Reklama

Pan nie lubi się podobać?

Robert Więckiewicz: Potrzebuję akceptacji. Ale wolę się podobać jako aktor, a nie jako facet.

W rankingu „Twojego Stylu” został pan uznany za „ciacho”. Ucieszył się pan?

Robert Więckiewicz: Zostałem ciachem?! OK, niech będzie. Ktoś miał poczucie humoru. Dziwnie się czuję w takim miejscu, jakbym musiał się tłumaczyć, że tu trafiłem. Ciacho to coś słodkiego, do schrupania? Czy ja taki jestem? Mam wątpliwości. Chyba że ktoś lubi ostre przyprawy. Dobra, jestem pikantnym ciastkiem.

Jak dba o siebie pikantne ciastko?

Robert Więckiewicz: W miarę regularnie bierze prysznic, goli się i chodzi do fryzjera, żeby nie wzbudzać popłochu na ulicy. Na tym kończy się moja dbałość o wygląd. Nie potrafiłbym sobie zlikwidować blizny na czole, odessać tłuszczu ani przeszczepić włosów, gdy wyłysieję. Nigdy nie przyszło mi do głowy, żeby chodzić do solarium albo na manikiur. To obszar aktywności, w którym mnie nie ma i nie będzie.

Męski obszar aktywności to boisko, ring?

Robert Więckiewicz: Nigdy nie zastanawiałem się nad definicją męskości. Ani nad tym, czy jestem męski. Po prostu nie miałem wątpliwości, że jestem mężczyzną, a nie kobietą (śmiech). Dla mnie było oczywiste, że chłopak bawi się samochodzikami, chodzi po drzewach i gra w piłkę. A facet pije wódkę i się bije. Kiedyś lubiłem się bić. I byłem w tym całkiem dobry.

Prawdziwy facet musi być w tym dobry?

Robert Więckiewicz: Dobrze, jak facet potrafi dać w mordę. Choć od jakiegoś czasu myślę, że lepiej się dogadywać. Mój wybuchowy temperament jest dziś na tyle uśpiony, że mogę pokusić się o bycie dyplomatą. Mówię sobie: „wszystko będzie dobrze, nie denerwuj się, Robert”. Potrafię nad sobą zapanować. Choć są chwile, gdy chętnie bym komuś konkretnie przyłożył.

A bodźcem może być?

Robert Więckiewicz: Dawniej mogło być cokolwiek. Nawet złe spojrzenie. Złe w moim pojęciu (śmiech). Ale jeszcze dziś, gdyby ktoś dotknął moich bliskich, nie bawiłbym się w ceregiele.

Zinedine Zidane uderzający Materazziego za to, że ten powiedział coś wulgarnego o jego siostrze, jest panu bliski?

Robert Więckiewicz: Oczywiście! Jestem absolutnym fanem Zidane’a. Zachował się fantastycznie. Są granice, których się nie przekracza. W świecie męskim trzeba się zachowywać po męsku. Zidane zrobił to, co powinien zrobić mężczyzna. I nikt mi nie powie, że źle zrobił, bo jest idolem młodzieży, a wszystkie nastolatki widziały to w telewizji.

Kto był dla pana idolem w młodości?

Robert Więckiewicz: Zawsze imponowali mi bandyci (śmiech). To może za duże słowo. W każdym razie silni faceci z tatuażami, tacy, którzy z niejednego pieca chleb jedli. Prezentowali taką bezmyślną siłę, fascynowali mnie. Ale wtedy nie zastanawiałem się, czy czytać Kierkegaarda, czy Wittgensteina. W Nowej Rudzie główną atrakcją kulturalną były dyskoteki w górniczym domu kultury. Przychodził tam taki jeden, który świetnie się umiał bić. Znał karate, chociaż nie chodził na żadne kursy. Czytał na ten temat różne książki i wytrwale sam trenował. Strasznie mi imponował. W przeciwieństwie do innych był honorowy. Respektował zasady uczciwej walki.

Nie kopał leżącego?

Robert Więckiewicz: Zawsze czekał, aż przeciwnik wstanie, i wtedy zadawał decydujący cios (śmiech). Oglądanie go walczącego wyzwalało niesamowitą adrenalinę. Dziś też lubię patrzeć, jak Tomasz Adamek daje wycisk jakiemuś bokserowi.

Brawurowo zagrał pan geja w "Shopping and Fucking". Dla takiego faceta jak pan to była wyjątkowo trudna rola?

Robert Więckiewicz: Zawsze sobie mówię, że jak gram szewca, jestem po prostu człowiekiem, który jest szewcem. Czarującym albo kanalią, ale wciąż człowiekiem. Jako gej starałem się więc pokazać dramat człowieka, który kocha. A że kocha mężczyzn? To kwestia wtórna. Nie miałem problemu z zagraniem tej roli. Przeszedłem to spokojnie. Nawet całowanie się z facetami na scenie (śmiech). Nie powiem, żeby to było jakieś specjalnie ekscytujące, ale jako zadanie aktorskie nawet tak. Mam znajomych gejów i nie mam problemu z tym, że ktoś nim jest.

Grany przez pana w "Różyczce" ubek uderzył kobietę. A pan?

Robert Więckiewicz: Zdarzyło się raz.

To się mieści w pana definicji męskości?

Robert Więckiewicz: Nie. Słabszych się nie bije. Byłem chamem, uważałem, że skoro mnie sprowokowała, to jestem usprawiedliwiony. Dziś z całą odpowiedzialnością mogę powiedzieć, że nie ma takiego powodu, który usprawiedliwiałby uderzenie kobiety.

Kiedy ostatnio się pan bił?

Robert Więckiewicz: Nie liczę bijatyk udawanych na planie ani tych drobnych. Ostatnia poważna bójka? Kilkanaście lat temu, w tramwaju. Ktoś zachowywał się bardzo głośno i terroryzował współpasażerów. Zaczekałem na dzwonek sygnalizujący, że drzwi się zamkną, i wyprowadziłem błyskawiczny cios. Facet wyleciał z tramwaju przy aplauzie pasażerów.

Wstał?

Robert Więckiewicz: Nie interesowało mnie to. Nie obejrzałem się.

Dziś by się pan obejrzał?

Robert Więckiewicz: Dziś staram się być w takich sytuacjach powściągliwy. Uspokoiłem się i wiem, że są jeszcze inne argumenty niż agresja.

Trudne?

Robert Więckiewicz: Staram się iść drogą, którą wybrałem. Uważam, że męski facet to facet odpowiedzialny. Musi wiedzieć, co mówi. Dla niego „tak” znaczy „tak”, a „nie” to „nie”. Bywały sytuacje, że zachowywałem się jak gówniarz. Długo, jeszcze wieku dwudziestu paru lat. Dziś pewnych rzeczy już nie robię.

Na przykład?

Robert Więckiewicz: Jeszcze kilka lat temu bardzo lubiłem przechodzić po przęśle pewnego mostu w Poznaniu. Potrzebowałem adrenaliny.

W życiu osobistym też?

Robert Więckiewicz: Też. Nie miałem ochoty ponosić konsekwencji swoich działań. A dziś, jak mam poczucie, że czemuś nie podołam, to po prostu tego nie robię. Zapala mi się czerwona lampka: „Uważaj, Robert, to może zaprowadzić cię w niewłaściwym kierunku”.

Kiedy ostatnio się zapaliła?

Robert Więckiewicz: Często się zapala. To dobrze. Gorzej by było, gdyby się w ogóle nie zapalała. A jak się zapala, to znaczy, że ten mechanizm jest dobrze wyregulowany.

Idealna autocenzura?

Robert Więckiewicz: To nie ma wiele wspólnego z autocenzurą. Bo ja nie robię czegoś dlatego, że sobie tego zakazuję. To stało się naturalnie, bez napięć. Pewne rzeczy nie są mi już potrzebne. Zamiast bodźców ekstremalnych zaczął interesować mnie balans, poczucie równowagi. Nie muszę robić nic kretyńskiego.

Wygląda na to, że pana żona ma dziś z panem idealne życie: silny, zrównoważony...

Robert Więckiewicz: Związek mężczyzny i kobiety to czasem jest jakaś masakra, wydaje się bez sensu. Ale jak się powie A, to trzeba powiedzieć B. A może nawet F, jak się uda. A ja wiem, że chcę ze swoją żoną dojść do Z. Chodzi o odpowiedzialność za swoje wybory.

Polacy coraz chętniej się rozwodzą, coraz częściej unieważniają śluby kościelne.

Robert Więckiewicz: To po co się komuś daje słowo? Tak tylko na chwilę? Dopóki jest fajnie? W pewnych sprawach jestem tradycjonalistą. Jestem pewien, że nie należy sobie za wszelką cenę ułatwiać życia, bo wbrew pozorom jeszcze bardziej je komplikujemy. Co jest nam potrzebne do życia? Niewiele. Poczucie bezpieczeństwa, żeby ktoś był, żeby w chwilach słabości albo euforii móc się tym z kimś podzielić.

I tak bez żadnych kryzysów wieku średniego? Jaka była pana czterdziestka?

Robert Więckiewicz: Była fajna imprezka. Patrzę na kolegów, którym odbija. Mnie nie dotknęło żadne przesilenie. Mam nadzieję, że mi to nie grozi. Nie wyobrażam sobie, że w wieku pięćdziesięciu lat nagle zakocham się w osiemnastolatce. Po premierach przychodzą do mnie dziewczyny po autograf. Mówię „dzień dobry”, dziękuję i daję autograf. O czym miałbym z taką nastolatką rozmawiać? To „gwiazdorskie życie”, o którym rozpisują się niektóre internetowe portale, to nie moja bajka.

Mężczyźni w pana rodzinie byli podobni?

Robert Więckiewicz: W Nowej Rudzie, gdzie się wychowałem, mężczyźni pracowali w kopalni. Dziadek i ojciec też. Wychowałem się w poczuciu, że facet to myśliwy, który zarabia pieniądze i dba o ognisko domowe. I jest w tym domu najsilniejszy. Ale dziś kobiety już nie zawsze potrzebują takiego modelu. Może częściej same chcą pełnić te dawne męskie funkcje? Właściwie w mojej rodzinie też często kobiety rządziły. Dziadek był bardzo twardym człowiekiem, a ojciec już raczej typem wrażliwca.

Zdarza się panu płakać?

Robert Więckiewicz: Tak. Nawet na kreskówkach. Nie wstydzę się już okazać słabości czy czułości. Wydaje mi się, że przysłowie „Prawdziwy mężczyzna nigdy nie płacze” to bzdura. Wzruszony facet? Normalna rzecz. Może to zabrzmi ryzykownie, ale myślę, że facet musi mieć w sobie trochę cech kobiecych. Przez to jest jeszcze bardziej męski. Ktoś, kto tylko kipi testosteronem i ma ogromny kark, jest śmieszny. Ideał to mieszanka czegoś twardego z czymś delikatnym. To trudne, coś w rodzaju lekkiej schizofrenii. Ale myślę, że kobiety szaleją za takimi facetami. Kobiety mają w sobie naturalne ciepło, delikatność. Faceci muszą się tego dopiero uczyć. Sporo możemy się nauczyć od kobiet. I to żaden wstyd ani porażka.

Czego się pan nauczył od kobiet? Od żony?

Robert Więckiewicz: Tego, że schemat, o którym mówiłem, że mężczyzna przynosi do domu pieniądze, a kobieta załatwia w tym domu resztę, się wyczerpał. Zrozumiałem, że ten układ był nieuczciwy. I że dlatego kobiety tak głośno krzyczą, że mają źle – bo w świadomości niektórych mężczyzn wciąż pokutuje, że skoro on zarabia na dom, to po pracy może się już „wyłączyć”. Też czasami miałbym pokusę, by oddawać się lenistwu. Stałbym się grubym, zblazowanym facetem, pławiłbym się w tym swoim aktorstwie i poczuciu, że taki jestem fajny. A tak jest równowaga – raz ja coś robię, raz żona. Ta filozofia mi odpowiada.

To co pan robi w domu?

Robert Więckiewicz: Wszystko, co trzeba. Pranie, sprzątanie – to dla mnie jak najbardziej męskie zajęcia. Pewne kłopoty mam raczej ze sprawami technicznymi. Żarówkę oczywiście potrafię wykręcić, ale nie za bardzo mi się chce robić jakieś większe naprawy. I czasem mam problem z decyzyjnością, np. przerasta mnie decyzja, jakie mają być gałki do szafek w kuchni.

Opiekowanie się dzieckiem jest męskie?

Robert Więckiewicz: Bardzo. Strasznie podobają mi się ojcowie, których spotykam w parku. Patrzę, jak się troszczą o swoje dzieci, przytulają je, poprawiają im szalik, kurtkę. Facet z wózkiem to fantastyczny widok. To, że spędzam dużo czasu ze swoim synem, jest dla mnie naturalne i myślę, że to bardzo męskie. I nie mówię tu o takich przyjemnościach jak wspólne wyjście na spacer, na sanki czy wyprawa na narty. Mam na myśli codzienne obowiązki, które tradycyjnie przypisywano matce.

Prawdziwy facet może miewać depresje?

Robert Więckiewicz: Nie wiem, czy ja jestem „prawdziwym facetem”, ale miewam permanentną depresję, szczególnie zimą. Bywam wtedy bardzo słabym człowiekiem. Nie udaję, że jestem ze stali. Przyznaję, że mam momenty zwątpienia w siebie. Zdarza się i tak, że się zmuszam, by w ogóle rano wstać z łóżka. A jak już to zrobię, to jest duży sukces.

A jak jest bardzo źle? Żali się pan żonie, idzie na terapię? Łyka prozac?

Robert Więckiewicz: Nic z tych rzeczy. Mam świadomość, że kiedyś już było źle, a potem było dobrze, więc trzeba to przetrwać. Nie rozpaczam, nie użalam się. Mówię sobie: „Weź się w garść, mięczaku”. I idę dalej, przyjmuję to na klatę po prostu.

Co znaczy dziś być mężczyzną?

Robert Więckiewicz: Dawniej, żeby stać się mężczyzną, młody chłopak z plemienia Apaczów musiał sam przetrwać dwa tygodnie na stepie albo ujeździć mustanga. Faceci z pokolenia mojego dziadka mieli wojnę. Mogli się na niej sprawdzić. Czasem myślę, że oni byli bardziej charakterni niż my dzisiaj? Nie wiem, jak zachowaliby się współcześni 20-latkowie w podobnej sytuacji. Nie wiem, jak ja bym się zachował. Dziś męska inicjacja wygląda zupełnie inaczej.

No właśnie. Co było dla pana wejściem w męskość?

Robert Więckiewicz: To był moment, gdy przestałem od rodziców brać pieniądze. Mieliśmy umowę, że dopóki studiuję, studiuję, będą mnie wspierać finansowo. Potem, choćby nie wiem co się działo, już nie. I tak się stało – skończyłem studia, powiedziałem koniec. Początki były trudne. Ale wiedziałem, że to jest w porządku, bo inaczej nie poczuję, jak to jest żyć.

W trudnych chwilach dzwonił pan do rodziców?

Robert Więckiewicz: Nie, nie. Wolałem im się pochwalić, że coś mi się udało, niż skarżyć, że mi jest źle na świecie. Syn wyjeżdża z domu – to dla rodziców trudne, szczególnie dla mamy. Powiedziałem jej: „Kochaj mnie, martw się o mnie, tylko nie prowadź mnie już za rękę. Pozwól mi żyć. Za 10 lat muszę stać się już kimś innym. Daj szansę, żebym mógł się nim stać”. To była dla mnie jedyna droga. To jest jedyna droga dla mężczyzny.

Wcale nie tak popularna. Wielu 30-latków wciąż mieszka z rodzicami.

Robert Więckiewicz: To dopiero wzorzec męskości! (śmiech) Niech sobie mieszkają, ale dla mnie to byłoby niewyobrażalne, żebym miał 35 lat i jadł u mamy obiadki.

A tak…

Robert Więckiewicz: Doszedłem do wieku 42 lat i jest nieźle. Ale nie mogę jeszcze powiedzieć o sobie: „Robert, jesteś w porządku”. Mam jeszcze masę braków.

Największy to…

Robert Więckiewicz: Ciągle zbyt łatwo wybucham. Jestem taki „explosive man” – reaguję natychmiast, a po chwili już jest cisza. Muszę lepiej panować nad sobą. Pracuję nad tym.

Czuł się pan kiedyś niemęski?

Robert Więckiewicz: Pewnie były takie momenty, ale ich nie kolekcjonuję.

A bardzo męski?

Robert Więckiewicz: Wchodzimy na grunt intymności. Czasami mi się udawało (śmiech).

Prawdziwego mężczyznę poznaje się nie po tym, jak kończy?

Robert Więckiewicz: Prawdziwego mężczyznę poznaje się po tym, jak zaczyna, jak jest w trakcie i jak kończy.

Powiedział pan niedawno, że nie podbiega już do autobusu, bo dorosły facet nigdy nie powinien się spieszyć.

Robert Więckiewicz: Tak naprawdę chodziło mi o uważność. O to, by robić wszystko powoli, bo wtedy można się w tym rozsmakować. To dotyczy rozmowy, miłości, wszystkiego. Po prostu życia. Jak się idzie za szybko, można nie zauważyć mróweczki i ją rozdeptać. Więc myślę, że mężczyzna powinien być uważny, by nie rozdeptywać robaczków.

Co jest najtrudniejsze w byciu facetem?

Robert Więckiewicz: Życie. Trzeba brać łopatę i odśnieżać to wszystko. Codziennie próbuję dawać radę. Żeby idąc spać, nie myśleć: „Robert, dałeś dupy”. Nie szukam gigantycznych wyzwań. Nie chcę bić rekordów i zdobywać największych gór świata, choć to jest przyjemne. Sens mojemu życiu faceta nadaje to, że mam z kim przeżywać codzienność, że widzę, jak żona się uśmiecha, a syn się przytula i mówi „tata”. Chcę codziennie szukać takiego sensu.

Agnieszka Sztyler

Twój Styl 03/2010

Twój Styl
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy