Reklama

Bezdzietność w Polsce

- Stając się rodzicami, wielu ludzi doświadcza obok dumy, miłości i szczęścia, związanego z pojawieniem się dziecka, również czegoś na kształt biologicznego triumfu. Takim stanom może towarzyszyć poczucie przewagi i przyjemność w odkrywaniu, że inni nie mają takiej mocy. Swoisty rewanżyzm - opowiada w rozmowie z Styl.pl Beata Zadumińska, psycholog i psychoterapeuta.

Ewa Koza, Styl.pl: Szukamy przyjaciół, żeby z nimi dzielić troski i radości. Potrzebujemy bliskich osób, żeby czuć, że żyjemy. Zastanawia mnie, skąd u człowieka skłonność do drążenia w życiu tych, którzy nas do niego nie zapraszają. Coś, co jednym zaspokaja książka, film czy mecz, inni realizują w obgadywaniu osób trzecich. Teoretycznie wiemy, że to nieeleganckie, dlaczego więc tak kusi?

Beata Zadumińska: - Widzę tu kilka wątków. Pierwszym jest przyjaźń, którą możemy rozumieć na dwa sposoby. Jako relację, w której przyjaciel odzwierciedla nasz światopogląd. Dzięki akceptacji i zrozumieniu, koi nas i stabilizuje. Drugi wariant zilustruję przykładem. Byłam kiedyś na superwizji (konsultacja, którą terapeuta regularnie odbywa u innego terapeuty - przyp. red.) u profesora starej daty. Mówił mi bardzo nieprzyjemne rzeczy. To było bolesne. Popłakałam się kilka razy w trakcie spotkania.

Reklama

- Na koniec, jak mnie już tak znękał, powiedział, że jest niemiły dla ludzi, którym dobrze życzy. Jeśli kogoś nie zna, albo jest względem niego obojętny czy ambiwalentny, wtedy jest miły. Po fakcie byłam w stanie odczytać tę intencję. Co nie znaczy, że nie pamiętam przykrości, której doświadczyłam. To było druzgocące, ale przetrwałam. Cenię taką formę pracy, współpracy i przyjaźni. Ale ona udaje się jedynie wtedy, gdy ludzi łączy coś na kształt sympatii.

- Człowiek, w różnych momentach życia, bezwiednie posiłkuje się mechanizmem idealizacji, albo racjonalizacji swojego losu, co ma oczywiście uzasadnione funkcje psychologiczne. Jakiegokolwiek byśmy nie dokonali wyboru, chcemy nadać temu sens. 

Czym jest idealizacja i racjonalizacja losu?

- To mechanizmy obronne, które pomagają radzić sobie z niepewnością. Wiele decyzji podejmujemy szybko i intuicyjnie. Są i takie, które pozostawiają w nas niepewność, więc umysł pomaga nam się stabilizować.

- Jeśli mamy kogoś, kto patrzy na nas przytomnym okiem, jest między nami bliskość, jakaś forma zażyłości czy przyjaźni, to taka osoba może dostrzec i powiedzieć nam, że błądzimy. To będzie niekomfortowe, wybije nas  z rytmu, ale per saldo, się opłaca. Czasem warto by ktoś, kto nam dobrze życzy, wytrącił nas z ciągłego utwierdzania się w wątpliwym przekonaniu, że dobrze wybraliśmy. To unikatowa wartość relacji międzyludzkich.

Nie ma nic gorszego niż przyjaciel potakiwacz. Szkoda czasu.

- Subiektywne spojrzenie jest wąskie, dlatego człowiek nie może się leczyć sam. Już w latach 20. XIX wieku uznano, że introspekcja, czyli wgląd w swoje życie, polegający na rozpamiętywaniu dzieciństwa, czy tego jakie mamy relacje, nie może być tożsamy z terapią. Człowiek nie jest zdolny do autoterapii, bo w swoim subiektywizmie nie potrafi myśleć poza kojącymi albo atakującymi się schematami.

- To może destabilizować. Często pojawia się dużo autoagresji, bądź, w opozycji, ale przynoszącej ten sam efekt - autoidealizacji. Każda z nich jest  formą obrony, więc uniemożliwia poznanie samego siebie. Są ludzie, którzy ciągle sobie dokopują, względnie bezkrytycznie chwalą. Jedno i drugie uniemożliwia rzeczywisty rodzaj wglądu w siebie. Dlatego potrzebny nam ktoś, kto nas z tego wewnętrznego świata trochę wybije. Czasem będzie to kojące, gdy uzna, że nasze wybory mają sens. Są dobre. A czasem musi wejść w kontrapunkt, czyli powiedzieć na przykład: "Wiesz wydaje mi się, że jesteś w kiepskiej kondycji psychicznej, nie masz siły na zmianę swojej sytuacji. W związku z tym uznajesz, że to, gdzie jesteś, jest najlepszym z możliwych światów." Przyjaźń może być i taka, i taka. 

A skąd to chore zainteresowanie sprawami innych?

- To biologiczne, ale też socjologiczne, bardzo nieświadome mechanizmy. Jak mówił Zygmunt Bauman: "przez dwa tysiące lat kultury nauczyliśmy się, żeby nie pożerać się fizycznie, co nie znaczy, że nie pożeramy się psychicznie". Podkreślał, że ludzie są, w sensie psychologicznym, bardzo drapieżni. Zwłaszcza wtedy, kiedy źle się czują, doświadczają braku, albo ktoś mówi w ich obecności o rzeczach, które są dla niech ważkie, albo zostały z różnych powodów anulowane z ich psychiki. Wtedy wrogie nastawienie może być formą obrony. To mechanizm projekcyjnej identyfikacji.

Czyli?

- Jeden z narcystycznych mechanizmów obronnych, który polega na przypisywaniu innej osobie własnych przeżyć. Tych, których nie akceptujemy.

Jeśli znajomi dobitnie informują, że mają dosyć komentarzy na temat swojej bezdzietności, a ich, również bezdzietna, koleżanka oburza się, że nigdy się z takimi nie spotkała to może oznaczać, że ona przed czymś ucieka?

- Tego nie wiem. Mogę sobie jednak wyobrazić, że ktoś przechodzi nad bardzo trudnym tematem, udając, że go nie ma. Bezdzietność jest szalenie złożonym zagadnieniem. Skleja się w nim to, co biologiczne, z tym co psychologiczne i społeczne. Nigdy nie wiemy, z czym finalnie związana jest decyzja. Czy wynika z niewielkiego instynktu macierzyńskiego, czy to jest coś psychologicznego, na przykład traumy wczesnodziecięce, bo ktoś na przykład tak źle czuje się w świecie, że nie chce przekazywać dziecku swojego cierpienia. Czy przeważyły czynniki społeczne, bo nie ma pieniędzy, towarzyszy mu poczucie kruchości, braku stabilizacji i poczucia bezpieczeństwa. A może zdecydowała natura.

- To jest ciągłe przerzucanie się z jednego punktu do drugiego. Doświadczenie bezdzietności będzie w nas pracowało przez całe życie. Jednorazowa decyzja nie jest odhaczeniem tematu. To ten rodzaj tematów newralgicznych, które zawsze będą, na różne sposoby, procedowane w naszym umyśle. Tak uważam i to jest też moje doświadczenie terapeutyczne.

- Myślę, że ta dziewczyna mogła poradzić sobie w taki sposób, że wystraszyła otoczenie, które przestało się w ogóle na ten temat wypowiadać. Zdarza się, że widzimy, że ktoś ma tak duży kłopot, że sami tabulizujemy to, co jest jego źródłem i funkcjonujemy rozmawiając o wszystkim innym, byle tylko nie zbliżyć się do zakazanego wątku. Taka osoba ma poczucie, że żyje w świecie, w którym nie napotyka się na raniące komentarze. Oczywiście mogły być też inne powody jej reakcji. 

Ponoć przez ponad 40 lat życia nie usłyszała nie tylko komentarza, ale nawet jednego pytania o to, dlaczego nie ma dzieci.

- To może zastanowić, choć oczywiście jest możliwe. Jeśli ludzie mniej się kogoś boją, to mniej lub bardziej zgrabnie, coś komentują. Czasem, w ramach terapii, rozmawiam z matkami. Zdarza się, że są ambiwalentne, a nawet puste - w sensie braku uczuć macierzyńskich. To okropne dla człowieka - mieć dziecko i, w związku z tym, przeżywać jakiś rodzaj niechęci czy rozczarowania. Nasza kultura tego nie akceptuje. Taką pustkę można stłumić nadidentyfikacją z rolą matki.  

Czyli robię wtedy wszystko, by być hiperidealną matką?

- Dokładnie tak. Żeby sobie poradzić z tym, czego nie możesz ujawnić, robisz wszystko, by to zamaskować. Taka osoba będzie atakowała wszystkich, którzy mówią coś, co narusza ich wyobrażenie o sobie. Macierzyństwo jest mocno wpisane w naszą kulturę, a ta nie bardzo pozwala na inne uczucia niż monolityczna miłość i uwielbienie dla dziecka. 

Czy nauka rozróżnia ciekawość od wścibstwa?

- Tak. Różnica tkwi w poziomie wrogości. Na poziomie psychologicznym wścibski jest ten, kto z różnych powodów dąży, by poczuć się lepiej. Zaglądasz do kogoś i mówisz sobie: on nie ma tego, co ja mam. Wścibstwo wskazuje na zły stan psychiczny osoby, która w to brnie, bo żeby poczuć się lepiej, ustabilizować się, musi coś komuś ukraść. I nie myślę tu o przedmiotach.

- Ciekawość, to instynkt poznawczy, wspaniała cecha naszego umysłu, która pozwala swobodnie błądzić uwadze i przekraczać granice. Osoba zaciekawiona ma w moim odczuciu zasadniczo dobre, przyjazne intencje i podziw dla obiektu zaciekawienia. 

Dlaczego to samo pytanie w ustach jednej osoby jest czymś neutralnym i normalnym, a w ustach innej drażni?

- Myślę, że to kwestia stanu psychicznego zarówno osoby, która takie pytanie zadaje, jak i pytanej. Istota tego mechanizmu jest opisana w formule biblijnej: "czemu widzisz źdźbło w oku bliźniego, a nie widzisz belki we własnym?". Człowiek, który doświadcza konfliktu, a jego rozwiązania i konkluzje są słabe i nie wytrzymują krytyki, albo boi się  dotknąć źródła swojego problemu, może być atakujący i przykry w kontakcie.

- Wyobraźmy sobie, że ktoś bardzo pragnął mieć dzieci, ale tworzy związek z partnerem, który nie chce lub nie może ich mieć. Jeśli, w imię dobra relacji, godzi się na to, by nie mieć potomstwa, to wewnętrznie jego racjonalizacja jest przefałszowana.

Czyli oszukuje samego siebie, ale ta niespójność go uwiera i, tak czy owak, wychodzi?

- Tak. Gdy ktokolwiek uruchomi tę dysharmonię, taka osoba atakuje. I to w bardzo niebezpieczny sposób, bo zrobi wszystko, by nie doprowadzić do osłabienia bariery wyparcia. Musi zaatakować, żeby mieć pewność, że problemu nie ma i, co za tym idzie,  ukryć swoje rzeczywiste pragnienia. To i proste, i skomplikowane. 

- Na co dzień bazujemy bardziej na intuicji. Nawet jeśli ktoś zadaje dziwne pytanie, a nie czujemy, że idzie za tym zła intencja, odpowiadamy, że jest tak, siak czy owak, albo że o czymś nie chcemy rozmawiać. Bywa też inaczej. Możemy być dojrzali, roztropni i z poczuciem humoru rozmawiać o wielu sprawach. Są jednak tematy, w których trafiamy na coś, czego nie rozwiązaliśmy przez całe życie, albo jesteśmy w momencie, w którym to nas boli. A wtedy możemy stać się aroganccy czy napastliwi i funkcjonować zaskakująco odmiennie niż zazwyczaj. 

Czasem w reakcji na komunikat: "nie mamy dzieci" pojawia się lawina pytań, byle tylko się dowiedzieć "dlaczego". Skąd tak duże zainteresowanie szczegółami życia osób, które ledwie znamy?

- Jest wiele możliwych odpowiedzi. Najprostsza jest społeczno-kulturowa. Wciąż żyjemy w świecie, w którym kobieta realizuje się głównie poprzez macierzyństwo. Ono daje możliwość zmiany  statusu z "kobiety" na "matkę". Jawi się jako "socjologiczna winda", szansa  na zdobycie szacunku, uprzywilejowanej pozycji w rodzinie i społeczności. To daje nieprawdopodobną moc. Przenosi na kilka poziomów wyżej w społecznym prestiżu. 

  - Stając się rodzicami, wielu ludzi doświadcza obok dumy, miłości i szczęścia związanego z pojawieniem się dziecka, również czegoś na kształt biologicznego triumfu. Takim stanom może towarzyszyć poczucie przewagi i przyjemność w odkrywaniu, że inni nie mają takiej mocy. Swoisty rewanżyzm. Wtedy eksplorowanie różnicy, wchodzenie w szczegóły powodów bezdzietności, staje się szansą na cementowanie własnej siły. Obok tego jest też życzliwa ciekawość, czasem roztargnienie czy niefrasobliwość. Pozytywne motywacje na szczęście przeważają. 

Czym jest rewanżyzm?

- Rewanżem. Jak często słyszymy: "Każda myszka swój ogonek chwali." Jeśli mam dziecko i  okazuje się, że obok tej pięknej, jest także trudna strona macierzyństwa, o której, w jego idealizacji, nie myślałam, to mogę mieć skłonność do atakowania kobiet bezdzietnych. Mogę widzieć je jako leniwe egoistki czy niepełnowartościowe w sensie emocjonalnym albo społecznym. Taka forma odwetu. To dramatyczne, bo nieświadome i raniące dla wszystkich stron. Rodziców, osób bezdzietnych, ale też dzieci.  

- To też bardzo biologiczne, działanie na prostym, popędowym poziomie. Niesamowitym doświadczeniem jest obserwacja, jak kobiety nabierają mocy poprzez akt urodzenia dziecka.

Pięknieją!

-  Nierzadko. Nabierają też autorytetu i mocy społecznej. Są osoby, dla których macierzyństwo jest głównym źródłem tożsamości. Co do zasady, może być oczywiście pięknym i rozwojowym doświadczeniem. Bywa też unikiem, gdy nie przysłania na jakiś czas, ale zastępuje życie zawodowe, chęć zdobywania wiedzy, ciekawość, duchowość, czy przyjaźń. Tam, gdzie macierzyństwo tworzy jedyną niszę, niweluje wartość i sens innych ludzkich ścieżek. Jest coś w powiedzeniu: "to nie sztuka mieć dzieci, sztuka umieć o nich nie rozmawiać". 

- Choć coraz częściej to negujemy, kobiety wciąż bywają doceniane jedynie przez funkcję biologiczną. Freud mawiał, że rozwój moralny i intelektualny kobiety kończy się w momencie prokreacji. Myślał oczywiście o tym, w jaki sposób, w odbiorze społecznym, kobieta jest niepełna i bezwartościowa bez dziecka. To wciąż pokutuje w naszej kulturze. 

Pracowała pani w ośrodku adopcyjnym. Jak bezdzietność wpływa na ludzkie życie?

- To bardzo złożone zagadnienie. Przychodziło do nas wielu kandydatów pokiereszowanych psychologiczną presją i tym wścibstwem, o które pani pytała. Mam poczucie, że chcieli się wreszcie w jakiś sposób upełnomocnić w rodzicielstwie, znaleźć dla siebie społecznie akceptowaną przystań. Co nie tylko brzmi, ale jest dramatyczne.

- Przemożną większość, stanowili oczywiście ci, którzy pragnęli dzielić się miłością i wesprzeć swoimi zasobami przysposobione i kochane przez siebie dzieci. Była też grupa, która żywiła przekonanie, że stres bezdzietności i pragnienie posiadania dziecka jest tak duże, iż blokuje płodność. Zgłaszali się po to, żeby uczestniczyć w procesie adopcyjnym, a nawet adoptować dziecko, z nadzieją, że dzięki temu będą mogli począć własne, biologiczne. 

- Czasem przychodzili tak udręczeni komentarzami otoczenia i naznaczeni traumą bezdzietności, że pojawiały się dylematy, co do kwalifikacji na rodziców adopcyjnych. Taki rodzaj powtórnego pokrzywdzenia. Poddanie się  nachalnej presji czy podporządkowywanie cudzym osądom bywa tak niszczące, że stanowi psychologiczną pułapkę, również dla dzieci adopcyjnych.

Jaki jest wtedy finał?

- Kandydaci nie dostają kwalifikacji na rodziców adopcyjnych, więc nigdy nimi nie zostają.

Zobacz także:

Barbara Kurdej-Szatan pozuje z siostrą w bikini. Jakie podobne!

Gwiazda TVP w opinającym kostiumie kąpielowym. Co za ciało!

Jak nosić sukienki midi? Księżna Diana to wiedziała. Kto jeszcze? 

Styl.pl
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy