Reklama

Będziesz tatą, co ty na to?

On ma być przy porodzie, a potem kąpać, karmić, przewijać. Dla nas to oczywiste.

A dla naszych mężczyzn? Jedni reagują entuzjastycznie i niemal "zachodzą w ciążę". Inni z wiadomością o ojcostwie muszą się oswoić, czasem przez dziewięć miesięcy, bo jak mówią, "instynkt ojcowski jest nabyty". Narodziny to dla związku egzamin. Jak go zdali ich partnerzy, opowiadają Agata, Kinga i Kaśka.

To musi być pomyłka

Agata jest doradcą finansowym, Rafał grafikiem. Para od półtora roku. Nie planowali dzieci.

Ten dzień pamięta dobrze. Miała mu powiedzieć przed śniadaniem. Zrobiła test. Jeden, drugi, trzeci. Wszystkie pokazały drugą kreskę. Cieszyła się i bała na zmianę. Czekała, aż Rafał wróci ze sklepu. Ale on wpadł do domu i zaczął tyradę: "Wszędzie te dzieciaki. Groza. Sąsiadka pytała, kiedy my zajdziemy w ciążę. Wkurzyłem się. Powiedziałem: "Nie wyobrażam sobie siedzenia w kupach i sikach. Mam plany".

Reklama

Agata przerwała: "Rafał, chyba jestem w ciąży". On podszedł, przytulił ją i powiedział: "Nie martw się, to niemożliwe, na pewno pomyłka". I zmienił temat. - Siedziałam jak sparaliżowana, a potem się rozpłakałam. Jak on mógł tak zareagować? Na jednej z pierwszych randek Rafał wyznał: "Nie lubię dzieci". "A mnie są obojętne", powiedziała Agata. Zamieszkali razem, ślubu nie chcieli. Żyli szczęśliwie. Wstawali rano, śmiali się przy śniadaniu, pędzili do pracy, wieczorem on jej gotował, pili wino, oglądali Californication. Do tematu dzieci więcej nie wracali, chociaż Agata coraz częściej czuła, że chciałaby być matką.

Tamtej soboty rozmawiali. O tym, że przecież się zabezpieczali, więc on nie wie, jak to się mogło stać. I że słyszał o kobietach, które celowo dziurawią prezerwatywy. "Boję się dziecka upaćkanego serkiem, szuflady z DVD zaklejonej plasteliną i że po porodzie staniesz się inna. Kolega z pracy powiedział: "Nosiłem campery. Gdy urodziły się dzieci, przestałem. Nie było mnie stać". Zamknęła się w pokoju i nie chciała z nim gadać. On wyszedł pograć w golfa. Wrócił nad ranem. Na drugi dzień spakowała się. Rafał spał. Zostawiła mu kartkę, że wyjeżdża do rodziców do Wrocławia. Nie powiedziała rodzicom, że chce od niego odejść, bo jeszcze miała nadzieję.

Gabinet lekarski. "Ciąża", mówi doktor. W korytarzu czeka Rafał. "Dowiedziałem się od rodziców, gdzie jesteś. Kocham cię, przejdziemy przez to razem, jakoś sobie poradzimy". - "Jakoś", straszne słowo - mówi dziś Agata. - Wiedziałam, że dla niego właśnie zaczyna się życie, którego nigdy nie chciał. Że będzie się zmuszał, że zrobiłam mu krzywdę. Więc pewnie się rozstaniemy. Ale były też inne myśli. Że nauczymy się kochać dojrzale, że kiedy on usłyszy tętno dziecka, zobaczy jego rączki na USG, to się zakocha. Czułam się odpowiedzialna, za siebie, za Rafała, za nas. Nie miałam czasu, żeby się przyznać: "Ja też się boję!".

Zdecydowałam: "Wracamy do domu". Było inaczej niż wcześniej. Wstawali rano, próbowali śmiać się przy śniadaniu, wieczorem on dla niej gotował, pił wino, ona czerwoną herbatę, oglądali Californication. Żyli bez seksu. Agata próbowała inicjować bliskość, wtedy Rafał dotykał delikatnie jej pleców, ramion, potem znów pleców, ramion, aż ona ze złością strącała jego rękę i zasypiali bez słowa. "Nie jestem już dla ciebie atrakcyjna? Przecież nawet nie mam brzucha!", pytała. "Jesteś piękna, ale nie potrafię".

Na USG chodzili razem. Agata miała łzy w oczach, on robił wzruszoną minę, ale o ciąży prawie nie rozmawiali. Tylko gdy odwiedzała rodziców, koleżanki, czuła się inaczej. "Zobacz, tu jest napisane, że twojemu dziecku tworzą się oczy", wołała siostra. Koleżanki przynosiły filmy o życiu płodu. "Weźmiecie ślub? Macie imię dla dziecka?", pytały koleżanki. Ich mężowie, gdy dowiadywali się o ciąży, biegli po pierścionek dla żony albo zabierali na romantyczny weekend. Mówili do brzucha, płakali na trójwymiarowym USG, chwalili się kolegom.

W trzecim miesiącu Rafał zrobił niespodziankę: zabrał ją w góry na snowboard. Agata nie zjeżdżała, bo nie mogła. Właściwie się nudziła, on czuł się w obowiązku o nią troszczyć. "Zmarnowałam ci urlop", powiedziała. "No co ty?". Ale niedługo później w góry pojechał sam. - Pod koniec czwartego miesiąca wiedzieliśmy, że będzie chłopiec. Rafał powiedział: "Wygląda jak człekokształtna plazma". Ale czułam, że jest dumny. Żeby uczcić ten dzień, zaprosił znajomych. Potem w drugim pokoju gadał z naszym kolegą, ojcem dwójki dzieci.

Tego wieczoru coś się zmieniło: kochaliśmy się jak dawniej i zasnęliśmy przytuleni - wspomina Agata. Następnego dnia zadzwonił: "Zapisałem nas do szkoły rodzenia". Poszli dopiero za miesiąc, bo on kilka razy nie mógł wyrwać się z pracy. Na zajęciach dziwnie się czuła, bo jako jedyni nie mieli imienia dla dziecka. Agata mówiła o dziecku "synek". Rafał "mały". "Nie wiem, jak mam je nazwać, to dziecko jest dla mnie abstrakcją", powiedział.

Na czwarte zajęcia Agata poszła już sama, bo on musiał zostać w pracy. Na kolejne nie poszła. Leżała na sofie, jadła i gapiła się w telewizor. "Proszę poczekać z antydepresantami. Jeśli przepiszę pani leki, uzależnią dziecko. Chyba pani tego nie chce?". Do psychiatry trafia w siódmym miesiącu. Przywozi ją mama. Kilka tygodni wcześniej Agata dostała zwolnienie lekarskie - dziecko nacisnęło na nerw w kręgosłupie, więc ona z trudem wstawała z krzesła. - Tygodnie siedzenia w domu. Rafał w pracy, na golfie, z kolegami na piwie. A ja? Spałam. Sen był ucieczką. Wtedy nie musiałam myśleć, co będzie dalej.

Któregoś dnia powiedział, że chce jechać na targi samochodowe do Berlina. "Zostawisz mnie samą w takim stanie?", zapytałam. To tylko dwa dni. Odwiozę cię do matki". Agata jedzie do rodziców. Nie rozmawia, tylko śpi. Oni podejrzewają depresję. - Mama namawiała, żebym odeszła od Rafała. "Pomożemy ci, nie jest ciebie wart. Jak mógł nie zauważyć, co się z tobą dzieje?". Ojciec zadzwonił do niego. A potem Rafał do mnie: "Kochanie, czemu nic nie mówiłaś?". Wróciłam do domu, wziął urlop. Kilka dni później dostałam od Rafała prezent: poród w prywatnej klinice, osobisty lekarz, położna. "Będę przy porodzie", upierał się. Nie chciałam. Myślałam nawet, żeby dopłacić za cesarkę, bo nie wyobrażałam sobie, że zobaczy mnie wykrzywioną z bólu. Już mu nie ufałam - opowiada Agata. - Ale w trakcie porodu było jak w amerykańskim filmie. "Kiedy widzę cię taką biedną, kocham cię jeszcze bardziej", mówił, trzymając za rękę.

Miał łzy w oczach, kiedy po raz pierwszy zobaczył syna. I to mnie rozczuliło bardziej niż narodziny dziecka. Rafał z położną mył synka i przewijał. Spali we trójkę w jednoosobowym pokoju. Wziął tydzień wolnego w pracy. "Wojtek, Kamil, Kacper?", pytała Agata. Patrzył na dziecko i mówił: "Nie wiem, nie mam pomysłu. Zadecyduj sama". Ustalili: ona będzie z dzieckiem w dzień, w nocy on będzie wstawał do syna i przynosił jej do karmienia. Tak było przez pierwsze trzy tygodnie.

Ale później Rafał musiał się wysypiać, bo pracował. Spał na sofie w salonie z zatyczkami do uszu. I prosił, żeby Agata w czwartki o 18 wychodziła z dzieckiem na godzinę, bo do niego przychodzi trener jogi. - Stres, nerwy, szybko wróciłam do wagi sprzed ciąży - mówi. - Pomagała mi mama, siostra. Rafał emocjonalnie był daleko. Telefon z przychodni, od pediatry. "Mamy złą wiadomość, krew dziecka jest zbyt gęsta. Podejrzewamy sepsę. Proszę natychmiast przyjechać i powtórzyć badania". Agata zaczęła krzyczeć. Rafał wyjął z łóżeczka synka, wziął ze stołu kluczyki i wybiegł do windy.

Na miejscu pielęgniarka powiedziała: "Nie widać żył, pobiorę krew z żyły na głowie". Rafał poprosił: "Wyjdź, kochanie". Po kilku godzinach wyniki okazały się pomyślne. Wracali do domu. - Po raz pierwszy od porodu normalnie rozmawialiśmy. "Stało się to, czego się bałem. Kiedyś wszystko robiliśmy razem, teraz myślisz tylko o dziecku. Budzisz się, gdy płacze, i nie śpisz, kiedy jest cicho, bo boisz się, że nie oddycha. Ze mną nie rozmawiasz. Ja nie wiem, jaka jest w tym wszystkim moja rola". Powiedziałam: "Cholernie się boję. Że będę naszego syna kochać, ale już nie lubić, bo zmienił mi życie, na takie, którego nie chcę. I dlatego tak potrzebuję ciebie". Rafał obiecał: "Wezmę urlop, pojedziemy we trójkę nad morze".

Na miejscu staraliśmy się być tacy jak dawniej: wracaliśmy do ulubionych filmów, wspomnień, żeby pielęgnować to, co w nas zostało. Zrozumieliśmy, że nadal się kochamy, choć inaczej. On mówił: "Dla niego wolniej jeżdżę samochodem, bo boję się, że mógłby wychowywać się bez ojca". Rafał biegał z synem w nosidełku po plaży. Było lepiej. - "We Włoszech będzie odsłonięcie całunu turyńskiego. Chciałbym pojechać i się pomodlić, żeby wszystko było dobrze", powiedział po powrocie z wakacji. "Znów mnie zostawia", pomyślałam i powiedziałam: "Zawsze bliższy był ci buddyzm". Ale zaraz zrozumiałam, że on na jeden dzień chce się wyrwać. Nie zmieniłam go, ale przecież zaczął się starać. Odpuściłam.

Byłbym lepszą matką

Kinga i Jarek, prawnicy. O dziecko starali się dwa lata.

- "Jarek, jesteśmy w ciąży! - Kinga obudziła męża. Była niedziela, ósma rano. - A nie mówiłem? - ucieszył się i po chwili zasnął. - Jak możesz spać?! - Kochanie, jeszcze pięć minut". Kinga wyszła do kuchni. Mijały minuty, pięć, dziesięć, dwadzieścia. O ten dzień pokłócili się kilka razy. I o to, że on rozebrał na części test ciążowy, żeby zobaczyć "jak to działa", a przecież ona test schowała na pamiątkę. Dopiero po narodzinach Stasia Jarek przyznał się żonie, że wtedy wcale nie zasnął. No może na chwilę, ale potem leżał i płakał. Ze szczęścia. A później zaczął się bać, czy sobie poradzi, jako mąż, ojciec i jako facet. Bo raz już wszystko spieprzył. W pierwszym małżeństwie, z którego ma 13-letniego syna, Kubę.

Zaczęło się od tego, że Jarek wszystko wiedział najlepiej. Co ona ma jeść, ile siedzieć przed komputerem, o której chodzić spać. Czasem wiedział lepiej od lekarza. Gdy ginekolog powiedział: "W ciąży jemy tylko 300 kalorii więcej, proszę uważać", uznał, że lekarz dopuszcza się przestępstwa, sugerując odchudzanie przyszłej matce. Zadzwonił do niego z awanturą. Kinga musiała zmienić lekarza.

Przynosił książki, które podrzucały mu koleżanki w pracy. Zaklinaczkę dzieci, Jak rozumieć język niemowląt i miał pretensje, że ona ich nie czyta. Robił testy: - "Będziesz kołysać dziecko na rękach? - Oczywiście. - A widzisz! Tu jest napisane, żeby nie kołysać, nie huśtać, tylko przytulać. Nie robić niczego, czego nie chcielibyśmy robić, gdy ono zacznie ważyć 15 kilo".

Najgorsza jednak była niespodzianka. Czyli dom w podwarszawskiej Magdalence. Wziął od matki 20 tysięcy, które przeznaczyła dla wnuka i dwa razy tyle z lokaty. Wpłacił zaliczkę, niedużą, bo deweloper poszedł mu na rękę. Gdy wszystko było załatwione, zaprosił Kingę na kolację i pokazał dokument. - "Co to jest? - zdziwiła się. - Nasz dom. Będzie gotowy za rok. Mieszkanie sprzedamy, na resztę weźmiemy kredyt. - Można się wycofać? - zapytała. Zbladł. - Wiesz, że ja kocham miasto. Kina, teatry, śniadanie w kawiarni na Marszałkowskiej. - Ale teraz będziesz już matką - przekonywał. - Dlatego nie mogę mieszkać w centrum?!". - Nie znasz swojego faceta, dopóki on nie zostanie ojcem, taką mam teraz teorię - mówi Kinga.

- Mój mąż miał nową wizję naszego życia. On pracuje. Ja? Tylko jeśli chcę. Widział mnie jako atrakcyjną kobietę, która w kuchni urządzonej w angielskim stylu faszeruje paprykę kozim serem i wkłada ją do weków. Wiedziałam: czeka nas długa rozmowa. Ale odłożyłam ją na później. Koleżanki gratulowały: "Taki mąż to skarb", mama mówiła: "Córciu, ty narzekasz? Gdy się urodziłaś, twój ojciec bał się wziąć cię na ręce, więc wszystko robiłam sama". Mnie rozpierała radość. Będę miała wyczekiwane dziecko z mężczyzną, którego kocham.

Kinga urządza pokój dziecka. Wszystko konsultuje z mężem, bo on chce znać szczegóły. Najdłużej wybierają pościel i wzór na baldachimie. Bo wszystkie misie, według Jarka, są zbyt... gejowskie. Mają kokardki albo kwiatuszki. Wolałby żołnierzyki, ale takich wzorów nie ma. Kinga znajduje lwa, mężowi się podoba, pościel sprowadza z drugiego końca Polski. Któregoś dnia on wraca później z pracy. Mówi: "Byłem z Arkiem i Zośką w szpitalu, w którym będą rodzić. Oglądałem salę po sali, gadałem z lekarzami. Umówiłem nas tam na jutro". Kinga: "Przestań, to najgorszy szpital w mieście! Nie możesz się we wszystko wtrącać, bo zwariuję". Jarek się nie odzywa.

Jest niedziela, północ. Kinga prosi o colę. Jarek jedzie na najbliższą stację. Ona: - "Miał być tonik. - Mówiłaś: cola. - To taki problem pojechać jeszcze raz?". Potem kłócą się jeszcze o to, że według niego ona nie powinna po urlopie macierzyńskim przez rok wracać do pracy. Kinga: "Mam cię dosyć". Jarek: "Mam nadzieję, że poczujesz instynkt macierzyński, nie noszę tego dziecka, ale mam dla niego więcej miłości". Wyszedł z domu. - Zaczęłam żałować, że będziemy rodzicami. Po raz pierwszy czułam, że ciąża zmienia go w kogoś innego, że traktuje mnie jak przyszłą nianię, karmicielkę, nie kobietę - wspomina Kinga.

SMS od Jarka: "Przepraszam, kocham cię, miłości do dziecka się nauczysz. Czytałem, że to przychodzi zaraz po porodzie albo później. Wrócę dziś wcześniej". SMS od Kingi: "Też cię kocham, dziękuję, że mnie zrozumiałeś. PS Magdalenka to nie taki zły pomysł, sprawdziłam: tylko 12 kilometrów do centrum". SMS od Jarka: "Tylko wiesz co? Nie znoszę, gdy się nad sobą użalasz i jesteś najbiedniejsza. Razem jesteśmy w ciąży. Ja też". - Wtedy zrozumiałam, że facet choć to ukrywa, przeżywa wszystko nie mniej niż my.

Trzy miesiące po porodzie. Restauracja sushi. Kinga próbuje nakarmić piersią syna, ale dziecko płacze. "Przystaw go do lewej", poucza Jarek. Ona tak robi i dziecko już je. Przeczytał wiele książek, więc ma radę na każdą ewentualność. - To rzeczywiście działa - śmieje się Kinga. - Dzięki metodom Jarka nasze dziecko zasypia o 20 i mamy czas dla siebie. Ostatnio mąż mi powiedział: "W pracy zapominam, że jestem ojcem. Wydaje mi się, że mam tylko jednego syna i dopiero gdy wracam do domu, wiem, że dzieci mam dwoje. Podziwiam cię, że masz tyle miłości do dziecka, ja się czasem zastanawiam, czy Stasia umiem już kochać jak Kubę? Czy to miłość czy tylko odpowiedzialność?".

To zaskakujące, ale jemu teraz jest trudniej niż mnie. Powiedział, że tęskni za czasem, kiedy w jeden dzień mogliśmy się spakować i wyjechać albo wyjść do znajomych. Kilka dni temu opiekowała się Stasiem babcia, a my wyrwaliśmy się do kina na czwartą część Shreka. Ogr na jeden dzień chciał cofnąć się w czasie i znów być wolny. "To był film o tobie", zażartowałam, gdy wyszliśmy z kina. Powiedział: "Shrek dostał ten dzień i szybko zorientował, że bez rodziny nie może żyć. Czyli mam odpowiedź".

Zostanę tatą na etacie

Kaśka polonistka i jej mąż Marek, nauczyciel fizyki. Rodzice bliźniaków, kolejnej ciąży nie planowali.

Mieli pomysł. Ona przyjmie pracę nauczycielki polskiego w szkole dla obcokrajowców. Za dobrą pensję. On odejdzie ze szkoły i z kolegą rozkręci biznes. Jak dobrze pójdzie za rok, dwa wyjdą na prostą. Wyprowadzą się z czterdziestu pięciu metrów do większego mieszkania w cichej dzielnicy. Takie były plany.

Aż pewnego dnia Marek usłyszał jak Kaśka krzyknęła do niego z pokoju: "Zamknij lodówkę, w całym domu pachnie jak w mięsnym". Lodówka była zamknięta. Od kwadransa. Pomyślał: "Ostatnio Kaśka była wyczulona na zapachy w ciąży". - "Robiłaś test? - zapytał. - Nie, ale spóźnia mi się okres". Zaczęła płakać, tylko przez chwilę, bo na klatce schodowej usłyszała huk. Jej mąż w drodze po test zasłabł ze strachu.

Kaśka była w trzecim tygodniu, gdy usłyszała: - "Chyba to ja zostanę z dziećmi, a ty będziesz pracować. Myślała, że się przesłyszała. - W szkole zarobisz więcej, praca będzie pewna, bo moja firma... Z firmami nigdy nic nie wiadomo". - Zamarłam - wspomina. - Tyle planów, obietnic, wizji, jaki to on ma świetny pomysł, a teraz? Poczułam, jakby na moich oczach się wykastrował. Mój mąż, specjalista od mechaniki kwantowej, teraz będzie otwierał mi drzwi w mięciutkich kapciach?

Powiedziałam: "Dziećmi zajmować się będą babcie". Jednak Marek nie chciał o tym słyszeć. Mówił: "Moja była straszną matką, nie chcę, żeby wychowywała mi dzieci. A twoja mieszka daleko. Musiałaby z nami mieszkać! Zostanę z dziećmi i kropka. Pamiętasz panią Doubtfire?". Nie żartował. A ja myślałam, że mamy jeszcze czas, że mu przejdzie.

"Znowu dziecko. Mamy dwudziesty pierwszy wiek! Czy wy się nie zabezpieczacie?", powiedziała teściowa. "Skoro Marek zaplanował tyle dzieci, to niech teraz wybuduje im dom lub chociaż kupi mieszkanie", to słowa mamy Kaśki. - O wielodzietnej rodzinie Marek marzył od lat. Dla niego była substytutem satysfakcjonującej pracy. "Nie awansowałem, nie udała się kariera, ale mam dzieci".

Był jednak problem: jak zapewnić im dobre warunki? - mówi Kaśka. Marek chce opłacić żonie położną i pojedynczą salę w państwowym szpitalu. "Na razie nie mogę kupić ci apartamentu, ale chcę, żebyś po porodzie była traktowana jak człowiek". Prosi rodziców o pożyczkę. "Ojej, wykosztowaliśmy się na wasze bliźniaki, nie mamy". Więc sprzedał na Allegro za dwa tysiące elektroakustyczną gitarę, którą kupił, gdy był kawalerem. Ale Kaśka nie doceniła tego wystarczająco. - "Myślałem, że powiesz coś więcej niż »dobry pomysł« - usłyszała kilka dni później. - Że jakoś docenisz. Wiesz, że w liceum grałem, wiesz, ile ta gitara dla mnie znaczyła! - Nie rozumiem, nie proszę cię o brawa, kiedy w sklepie rezygnuję z zakupu butów!", odpowiedziała. Tej nocy on spał w pokoju dzieci.

"O, córka macha do rodziców!", mówi lekarka, która robi USG. "Pa, pa, kochane maleństwo", woła Kaśka w stronę monitora. Marek patrzy tępo. "Wiesz? - ożywia się nagle. - Możemy wynająć jeszcze naszą piwnicę za jakieś 300 złotych". Kaśka: "W takim momencie gadasz o pieniądzach?!". - W poprzedniej ciąży mąż mnie wspierał, nawet gdy już wiedzieliśmy, że urodzę bliźniaki. "Poradzimy sobie", mówił. A nocami w naszej kuchni wymyślał z kolegą strategię na biznes. Teraz stał się zachowawczy, jakby ktoś podciął mu skrzydła. Nie aspirował, tylko się dostosowywał. Sprzedawał, rezygnował.

W soboty przestał kupować gazety, nie jadł obiadu w pracy, zabierał z domu kanapki. Koleżanki pytały: "To gdzie się przeprowadzacie?", a ja mówiłam, że jeszcze się zastanawiamy. Żartowały: "Spieszcie się, zamieńcie tę klitę, bo wam dzieci zabiorą". Robiłam Markowi awantury: "Nie dajesz mi poczucia bezpieczeństwa. Udawaj, że chociaż myślisz o naszej przyszłości, bo ja naprawdę się boję". Ale jedno nam się udawało: seks. Ja wciąż miałam ochotę. I on też. Godziliśmy się w łóżku.

Ale to zaczęło się zmieniać, gdy Marek każde nowe śpioszki dla dziecka kładł w łóżku między nami i mówił: "Tu niedługo będzie dzidzia". Myślałam: "Chyba zamieniliśmy się rolami. Mnie ta ciąża mniej rozczula". Wiedziałam: odpowiedzialność muszę wziąć na siebie. Koleżanka przekonywała: "To kryzys. Minie". Starałam się w to wierzyć. Dwupokojowe mieszkanie na warszawskim Żoliborzu. Spokój. Bliźniaki w przedszkolu, córka zasnęła. Można wreszcie ugotować obiad. Może rosół? Przepisy są w internecie.

Po mieszkaniu krząta się Marek, bo to jednak on został z dziećmi. Oboje w końcu ustalili, że tak będzie lepiej. Kaśka nie wykorzystała całego urlopu macierzyńskiego, wcześniej wróciła do pracy. Dobrze zarabia, ale gdyby zatrudnili opiekunkę, nie mieliby na ratę kredytu, a tak kupują większe mieszkanie. - Marek zawłaszczył mój teren - mówi Kasia. - Gdy zostaję w domu z dziećmi, a on wychodzi, dzwonię z pytaniem, gdzie jest maść na dziąsła. Czasem czuję, że tracę kontrolę. On na przykład twierdzi, że przegrzewam małą. Wkładam sweterki na śpiochy. Ale sam ostatnio przeziębił córkę. Wyszedł z nią o piątej rano na balkon, była zawinięta tylko w pieluszkę. "Przecież jest lato - tłumaczył. - Może dla ciebie", mówiłam.

Ale sobie radzimy. Marek zobaczył, że można. Ostatnio powiedział: "Dzięki narodzinom córki znów poczułem, że wszystko przede mną". I pokazał mi biznesplan. Kolega zainwestuje pieniądze, on ma pomysł. Postara się pracować w domu. Zażartował nawet: "W przyrodzie jest tak, że to potomstwo podąża za rodzicami, dostosowuje się do ich trybu życia. U ludzi, niestety, jest odwrotnie".

Natalia Kuc

Twój STYL 9/2010

Twój Styl
Dowiedz się więcej na temat: ciąża | ojcostwo
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy