Reklama

Beata Sadowska: Kobieta doskonała? Wolę: wystarczająco dobra

Beata Sadowska, dziennikarka i propagatorka ekologii i zdrowego życia. Pierwszą książkę zatytułowała "I jak tu nie biegać?". Obecnie dzieli swój czas między Warszawę, gdzie nagrywa programy i prowadzi konferencje, a Chamonix we Francji, gdzie pochłania ją macierzyństwo i nowy projekt internetowy. Nadal biega - triatlony i trasy w Alpach, ale w życiu stanowczo zwolniła. Już nie pędzi, wie jak się zatrzymać.


Katarzyna Droga, Styl.pl: Wiesz, że od naszego pierwszego wywiadu minęło dokładnie siedem lat? Rozmawiałyśmy w radiu, ja napisałam książkę o pokoleniach, a ty o bieganiu. Podobno człowiek zmienia się gruntownie co siedem lat. Masz poczucie, że jesteś dziś inną Beatą?

Beata Sadowska: - Nie, jestem tą samą Beatą, ale bardziej świadomą. Głównie przez macierzyństwo. Wydawało mi się kiedyś, że bieganie to doświadczenie, które cię uczy pokory, ustawia do pionu, raz rzuca na kolana, raz podnosi pod niebiosa - od euforii po zwątpienie. Ale dopiero macierzyństwo, które przyszło w tych latach (Tytus ma siedem lat, Kosma cztery i pół) uczy mnie każdego dnia pokory. Dzieci obnażają mnie do cna, pozytywnie dają w kość, pokazują i fajne, i te mniej fajne prawdy o mnie... Jestem cholernie wdzięczna za tę wiedzę, nawet gdy nie jest lekkostrawna. Bo dopóki siebie odkrywamy, dopóki siebie się uczymy i staramy się coś zmienić, być lepsi, dopóty nie gnuśniejemy. 

Reklama

- Na pewno teraz wolniej żyję, dużo bardziej doceniam drobiazgi i chwile dla siebie. Kiedy dzieci pojawiają się na świecie, kochasz je, uwielbiasz z nimi być, ale sama znikasz, czas dla siebie nagle się kurczy... Postanowiłam świadomie go sobie wygospodarować. Wypracowałam sobie taki rytuał, że wstaję godzinę wcześniej, zanim obudzi się cały dom, i mam ją tylko dla siebie. Tak niewiele i tak wiele. To może być godzina biegania albo gapienia się przez okno, albo celebrowania kawy z imbirem, kardamonem i olejem kokosowym, czytania, nic związanego z pracą. To mogą być ćwiczenia oddechowe, rytuały tybetańskie, które dają mi nieprawdopodobnie dużo spokoju i poczucie, że jestem, że nie znikam. Nikt niczego ode mnie nie chce, nie dzwoni, nie istnieją żadne sprzęty elektroniczne, panuje cisza i spokój.

A jak już dzień się rozkręci, zagarniają cię twoi mężczyźni?

- Tak, ale szanujemy swój czas. Staram się tego uczyć synów. Oni mają swój cudowny rytuał, który bardzo lubię: nauczycielka z przedszkola nauczyła ich co to jest hygge. I że hygge to jest taka ich strefa bezpieczeństwa, miejsce, gdzie czują się bardzo dobrze, gdzie odpoczywają i nikt im nie przeszkadza. Na przykład, gdy się pokłócą, to jeden idzie do swojego łóżka i mówi: "To jest moje hygge i nie masz prawa tu wchodzić". I kiedy mnie atakują ze swoimi niecierpiącymi zwłoki sprawami, mówię: "Chwila, stop, to jest moje hygge. Teraz czytam, pracuję, nie mogę słyszeć żadnych pytań". Bardzo dobrze to rozumieją.

- Jest taka cudowna książka dla dzieci i dorosłych pt. "Uważność i spokój żabki" Eline Snel, która uczy oddechu, rozumienia swoich stanów. Kiedy chłopcy się totalnie nakręcą, mówię: "A teraz siadacie i robimy dziesięć oddechów na spokój żabki". Siadają, każdy ma jakiś punkt spokoju w ciele, mają tam położyć rączkę - czy to jest serce, czy druga rączka, i wykonują dziesięć spokojnych oddechów. Ponieważ uczymy ich takich rzeczy, potem jest dla nich naturalne, że tata poszedł medytować, mama biega albo pracuje.

- Z Pawłem (Paweł Kunachowicz, partner Beaty, kiedyś prawnik, dziś przewodnik wysokogórski - red.) doskonale się rozumiemy i kiedy ja zapędzę się w pracy, co mi się wciąż zdarza, Paweł mówi: "Sadzia, idź pobiegać, posłuchaj jak las do ciebie gada, posłuchaj ptaków". Cudownie mieć partnera, który cię rozumie i o ciebie dba. Mówi: "Musisz chodzić wcześniej spać!". Mam z tym problem, bo lubię jak się w domu robi cicho, mogę sobie usiąść do swoich rzeczy. Ale w ciągu tych lat bardzo doceniłam sen. Siedem godzin solidnego snu to ogromna wartość, a kiedy kładę się przed północą, budzę się zregenerowana. Chyba udaje mi się dbać o siebie i wydaje mi się, że jestem wtedy lepsza dla otoczenia, mam więcej cierpliwości, nie gubię siebie gdzieś po drodze.

- Nauczyłam się sobie odpuszczać, nie jestem już kujonicą, wzorową uczennicą, ze świadectwem z czerwonym paskiem. Nie wierzę w idealne historie, idealne matki, żony czy panie domu. Mogę być wystarczająco dobra i jest ok, tak się po prostu łatwiej żyje.

Czym Beata Sadowska zajmuje się teraz zawodowo - czytaj na następnej stronie >>>

Co obecnie wysuwasz na pierwszy plan zawodowo? Platformę Mentalist.pl - nowy projekt, który inspiruje do zmiany i rozwoju?

- Cały czas jestem dziennikarką, prowadzę konferencje, dużo wykładów motywacyjnych dla kobiet, dla pracowników różnych branż, nagrywam programy, ale rzeczywiście najbliższy mojemu sercu jest Mentalist. Żadna praca nie sprawiała mi jeszcze tyle radości. Pewnie dlatego, że to projekt od początku do końca mój i mojej przyjaciółki Marty Błockiej, ale też dlatego, że głęboko wierzę w sens tego przedsięwzięcia. Gdybym miała tę platformę określić jednym zdaniem, to bym powiedziała: "dobre życie", jednym słowem: "dobrostan".  Nasza propozycja ma spowodować, że usiądziesz i zastanowisz się: co mogę zrobić, żeby mi było lepiej? Znajdziesz u nas ćwiczenia oddechowe, zdrowe jedzenie, detoks, dużo psychologii, bo cudownie jest podejść do człowieka całościowo. I to trafia na podatny grunt, ludzie piszą, znajdują pomoc, emocjonalnie przeżywają wykłady. Co może cieszyć bardziej niż to, że jesteś w  stanie trafić do czyjegoś serducha?

- Przypadkiem wystartowałyśmy w pandemii, nikt się nie spodziewał izolacji, ale to właśnie ona sprawiła, że ludzie zaczęli szukać w Internecie odpowiedzi na swoje pytania. Czy chcę wrócić do dawnej pracy? Czy znam tego człowieka, obok którego codziennie kładę się spać? Czy rozumiem swoje dziecko? Platforma Mentalist cieszy mnie również dlatego, że sama się przy niej dużo uczę. Słucham wykładów, chłonę je i czasem czuję się na początku drogi... I mam z tego dużą frajdę.

Skąd wzięłyście nazwę? Ma coś wspólnego z głośnym serialem?

- Absolutnie nie, nie znałam tego serialu. Nazwę Mentalist wymyśliła moja wspólniczka Marta, a mnie pomysł wydał się genialny. Ma w sobie różne znaczenia, zestawienie menta - myślenie, głowa, i lista - spraw do zrobienia, wykonania, inspiracji. Te dwa słowa zbite w jedno - świetny koncept, ale nie mój. (śmiech)

Mentalist dostał nominację w pandemicznym plebiscycie magazynu filmowego Cinema. Gratulacje!

- Cudownie, że w ogóle ktoś nas zauważył i docenił działania, które miały podnieść ludzi na duchu i pokazać, że pandemia to jest też czas, że można coś dla siebie zrobić. Prostymi metodami można ugruntować się, uspokoić, poradzić sobie z lękiem. Stres pandemii dotknął nas wszystkich, bo: wielka niewiadoma, strach przed chorobą, strach o bliskich, jakieś teorie spiskowe... Chyba nie było osoby, która by się nie bała. Ja na przykład nie mogłam spać, bo wyobrażałam sobie co się dzieje w rodzinach patologicznych. Nie jestem odporna na krzywdę słabszych, ludzi starszych i dzieci, musiałam przestać czytać informacje i odciąć się od nich. Zaczęłam znów praktykować rytuały tybetańskie i pomyślałam, że warto się tym podzielić z innymi. To działa. Nic nie kosztuje, wystarczy pięć minut, żeby się lepiej poczuć. Wiele osób pisało potem, że znalazło spokój, w ogóle uświadomiło sobie, że jest coś takiego jak oddech. 

Drugi ważny temat: rozmawiamy w chwili, gdy trwa strajk kobiet. Pokazał naszą solidarność?

- Często spotykałam się z opiniami, że kobiety nie potrafią się przyjaźnić, że wygryzłyby sobie aortę, że ze sobą rywalizują. Strajk kobiet pięknie pokazał naszą nieprawdopodobną siłę i solidarność, to że potrafimy się naprawdę wspaniale zjednoczyć. Bzdura, że kobiety to słaba płeć, jest dokładnie na odwrót. Jesteśmy bardziej niż mężczyźni odporne na ból, co potwierdzają badania, potrafimy wystąpić nie tylko we własnej sprawie, ale w obronie przyjaciółek, córek, wnuczek. Pokazały to protesty. Jestem niezwykle dumna z kobiet, które się zjednoczyły.

Pod mało parlamentarnym hasłem. Jak myślisz, mocne słowo pozwala lepiej wyrazić emocje?

- Użyte w słusznej sprawie tak. Jestem jeszcze z pokolenia, które uczono, że grzeczna dziewczynka to ta z kokardą, która się nie złości i pilnie wykonuje polecenia. Musiałam to zresztą odpokutować i przepracować. Na szczęście to się zmienia i trzeba uświadomić starszemu pokoleniu, że my kobiety mamy głos. Dlatego nie przeszkadzają mi mocne hasła na sztandarach. Jest w nich ogromna siła, pokazują poziom gniewu ile wykrzykników jest po słowie "dość" czy "stop". Dziewczynki się nie złoszczą się, nie tupią, stoją w drugim rzędzie? Naprawdę, do lamusa z tym!

Co zdaniem Beaty Sadowskiej powinniśmy robić dla naszej planety - czytaj na następnej stronie >>>

Jest inny temat współczesny, może najważniejszy - zagrożenie planety. Wciąż wierzysz, że pojedyncze działania mają sens? Nadal sama robisz mydło?

- Do tej pory piorę wyłącznie w płynie własnej produkcji. Stosuję kwasek cytrynowy i ocet jabłkowy - polecam, są genialne do czyszczenia. To prościutkie metody do stosowania na co dzień. Wiesz co jest fajne? Że wkręciłam w filozofię eko całą rodzinę. Paweł odmawiał pójścia do sklepu, kiedy słyszał, że ma kupić biokomosę ryżową! A teraz wraca z dumą z zakupów, stawia na stole torbę wielorazowego użytku i mówi: "Wszystko mam". Chłopcy też wiele już rozumieją. Mówią: "Nie używamy słomek, bo to zabija wieloryby", jak coś rysują, to z obu stron kartki, bo papier to lasy, myją zęby z zakręconą wodą, segregują śmieci - to im weszło w krew, a mi serce rośnie.

- Ludzie mnie pytają czasem jak nauczyć dzieci zdrowego żywienia albo sportu. My nie musimy uczyć dzieci ekologii, one ją znają od urodzenia. Nie nauczysz dziecka jedzenia marchewki, jeśli sama wtranżalasz hamburgery ze stacji benzynowej. Dzieci chłoną nasz język, nasze zachowania, lęki, bo są jak gąbka, wyczuwają każdą ściemę.

- Tak, wierzę głęboko, że działania każdej jednostki, każdej rodziny wiele znaczą. Bardzo do mnie przemówił wykład Arety Szpury u nas, na Mentaliście, kiedy powiedziała, że produkcja jednego kolorowego t-shirta zużywa dwuletnie zapotrzebowanie człowieka na wodę. Zaczęłam bardzo dbać o rzeczy i je redukować. Kiedyś potrafiłam wydać dużą kwotę na kolejną torebkę, a dziś mi się to wydaje irracjonalne i niepotrzebne. Kompletnie nie potrzebuję przedmiotów i rzeczy w nadmiarze. Wydaję na podróże i na książki, na sporty i tyle. Wystarczy.

Jak myślisz, jeśli porozmawiamy za siedem lat, w jakim będziesz miejscu? 

- Tradycyjnie nie planuję, staram się celebrować tu i teraz, łapać to życie, które nam ucieka każdego dnia. Czego bym chciała? Na pewno, żeby Mentalist się rozrósł, żeby dawał ludziom inspirację i nadzieję. Chciałabym mieć swoje miejsce w naturze, własny dom z ogrodem, z pomidorami, drewnianym tarasem i niespiesznym celebrowaniem poranków... Ale tak najbardziej na świecie, to bym chciała, żebyśmy byli zdrowi. Tego też się nauczyłam przez ostatnie lata: zdrowie nie jest nam dane raz na zawsze, a jest najważniejsze. Jeśli będziemy zdrowi, ogarniemy wszystko inne.

Rozmawiała: Katarzyna Droga

Zobacz również:

Styl.pl
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy