Reklama

Babcie miały watę i było dobrze

Złośliwi mówią, że to fanaberie. Tradycjonaliści, że babcie miały watę i żyją. Konserwatyści, że o takich sprawach nie wypada rozmawiać publicznie. Statystyki mówią zaś, że problem z zakupem środków higienicznych może mieć ok. 500 tys. Polek. Ze zjawiskiem, zwanym ubóstwem menstruacyjnym, walczą twórczynie inicjatywy Różowa Skrzyneczka, zapewniającej kobietom darmowy dostęp do podpasek i tamponów.

Aleksandra Suława: Team kieszeń czy team rękaw?

Adrianna Klimaszewska, współtwórczyni Różowej Skrzyneczki: - To znaczy?

Mamy z koleżanką żartobliwą teorię, zgodnie z którą istnieją dwa typy kobiet. Pierwsze, gdy w czasie miesiączki muszą wyjść do toalety, chowają tampon w kieszeni. Drugie - wsuwają go w rękaw. Jest i trzeci typ - dziewczyny, które głośno mówią, gdzie i po co idą. Tyle, że trzeci typ mało kto widział.

 - Ja jestem trzecim typem! Odkąd pamiętam, otwarcie mówię nie tylko o miesiączce, ale o wszelkich przejawach ludzkiej fizjologii, z defekacją włącznie. Nie wiem dlaczego naturalne procesy miałyby być tematem tabu.

Reklama

W ponad 40 proc. polskich domów nie rozmawia się o menstruacji, a ty "otwarcie nawet o defekacji". Skąd się taka wzięłaś?

 - Z domu, który nie mieścił się w tych 40 procentach. W rodzinie, w której się wychowałam, nagość była czymś zwyczajnym. W tej, którą założyłam, jest tak samo. Mam dwójkę dzieci: czteroletniego syna i dwuletnią córkę. Wchodzę z nimi do wanny, rozmawiamy o swoich ciałach, o tym że je lubimy, że niektóre rzeczy nam się w nich podobają, a niektóre nie. Syn wie, że kiedy mam okres, może mnie boleć brzuch i pewnie będę czuła się trochę gorzej. Córka, z racji wieku, jeszcze nie do końca rozumie funkcjonowanie ciała, ale widzi np. że w domu są podpaski i tampony, razem z bratem traktuje je zresztą jako świetne akcesoria do zabawy. Trochę irytuje mnie takie marnotrawstwo, ale pozwalam na nie, bo zależy mi, żeby środki higieniczne były w naszym domu takim samym przedmiotem jak mydło, papier toaletowy, czy obcinacz do paznokci.

Dorosłej kobiecie łatwiej przełamywać tabu niż nastolatce. W szkole byłaś oryginałem?

 - W szkole byłam zapominalska, co przekładało się również na to, że okres regularnie mnie zaskakiwał i musiałam prosić koleżanki o pożyczkę. Oczywiście nie chodziłam po korytarzu i nie krzyczałam "czy ktoś ma tampon?", ale też nie czyniłam wielkich wysiłków, żeby tą moją potrzebę ukrywać. Teraz, z perspektywy czasu, myślę że może było mi trochę łatwiej niż innym nastolatkom. Po pierwsze, chodziłam do szkoły integracyjnej, placówki dość otwartej obyczajowo i światopoglądowo, po drugie, urodziłam się w 1992 roku i w moim pokoleniu już zaczynało się swobodniej rozmawiać o miesiączce. Złudnym byłoby jednak myślenie, że temat menstruacji to jakaś krzywa wznosząca, wraz z upływem czasu zmierzająca ku pełnej otwartości. Mamy rok 2021, a szkolne pielęgniarki wciąż pouczają uczennice, by tampony które od nich dostały, chowały głęboko do kieszeni, na ewentualne pytania chłopców odpowiadały, że "to takie cukiereczki".

Wiesz, co mi się marzy? Żeby np. za 10 lat w każdej toalecie, w biurze, urzędzie, kawiarni, bibliotece, stał dystrybutor z darmowymi środkami higienicznymi dla kobiet. Realne?

 - Za 10 lat? Całkiem realne. Chociaż ja mam nadzieję, że stanie się to szybciej.

Optymistka!

 - To też, ale popatrz: w Szkocji podpaski i tampony są za darmo, w Nowej Zelandii za darmo, w Wielkiej Brytanii zniesiono podatek od ich sprzedaży, w Niemczech obniżono. Każda taka decyzja jest bodźcem również dla naszych polityków. Może nie dla tych, którzy aktualnie sprawują władzę i twierdzą, że o okresie rozmawiać się nie godzi, ale dla innych już tak. Głęboko wierzę, że rząd w końcu się zmieni, a kiedy to się stanie, to jedną z pierwszych decyzji nowych władz będzie właśnie systemowa opieka nad menstruującymi. Przygotowałyśmy w tej sprawie petycję, pod którą udało się już zebrać 700 podpisów. Celujemy w 1000.

Na razie nie ma dystrybutorów, są za to 72 Różowe Skrzyneczki...

- Nawet więcej. W całej Polsce zamontowałyśmy ich blisko 90, jednak nie wszystkie zamieściłyśmy na oficjalnej mapie. W przypadku części nie ma zdjęć, inne nie zostały jeszcze opisane, a są i takie sytuacje, w których opiekunowie skrzyneczek nie życzą sobie upublicznienia informacji o nich. Często dzieje się tak w szkołach: dyrektorzy wyrażają zgodę na funkcjonowanie skrzyneczki, ale nie chcą, by informacja o niej wyszła poza mury placówki.

Dlaczego?

 - Obawiają się, że nauka o menstruacji jest elementem źle widzianej przez aktualną władzę edukacji seksualnej. Większość szkół podlega pod samorząd, to od polityków i urzędników zależy ich funkcjonowanie, a nikt nie chce dodatkowych trudności przez to, że zawiesił na ścianie skrzyneczkę z podpaskami. Mamy więc kilka takich historii, w których pielęgniarka była już z nami umówiona, po czym dyrekcja wycofywała zgodę na współpracę, a my dostawałyśmy maila o treści: dziewczyny, super, że działacie, ale ja niestety nie mogę działać z wami.

Czytaj dalej na następnej stronie >>>

Co się kryje w tych budzących lęk skrzyneczkach?

 - Podpaski i tampony, rzadziej kubeczki menstruacyjne, bo te ostatnie umieszczamy w miejscach, w których kobiety najbardziej ich potrzebują, czyli np. w warszawskim squocie. Staramy się, by, w miarę możliwości finansowych, były to artykuły ekologiczne i różnorodne. Różnorodność wynika też z faktu, że skrzyneczki często działają jak lodówki społeczne - dzisiaj ja biorę podpaskę, bo jej potrzebuję, ale za kilka dni sama kupię paczkę i dorzucę do zapasów. Oprócz takich spontanicznych "wrzutek", na co dzień skrzyneczki uzupełniają samorządy uczniowskie, rady rodziców, koła naukowe studentów, pracownicy NGO’sów, itd.

Funkcjonujecie od roku. Po takim czasie można już wyciągnąć jakieś wnioski?

 - Można. Na przykład dotyczące tego, w których regionach menstruacja jest najsilniejszym tabu. Mamy dużo zapytań o skrzyneczki z Warszawy, Krakowa, Poznania, Wrocławia. Z Podkarpacia i Podlasia o wiele mniej i nie sądzę, by przyczyną takiej sytuacji był brak zapotrzebowania.

 - W pewnym stopniu jesteśmy też w stanie stwierdzić, kto korzysta z tego rodzaju pomocy. To m.in. osoby w kryzysie bezdomności, członkowie społeczności romskiej, samotne matki córek, uchodźczynie. Nie wszystkie sięgają do skrzyneczek. Zdarza się, że piszą, czy dzwonią bezpośrednio do nas, pytając, czy w tym miesiącu byłybyśmy w stanie kupić im paczkę podpasek.

Paczka tamponów kosztuje średnio 10 zł, podpasek 5, a jeśli trafi się promocja, jeszcze mniej. Można by pomyśleć: kto raz w miesiącu nie ma pięciu złotych?

- Nie zdajemy sobie nawet sprawy, jak wiele osób w Polsce żyje na granicy skrajnego ubóstwa lub w skrajnym ubóstwie. 

 Około 5 proc.

 - 5 proc. brzmi jak "mało", ale 2 miliony, a tylu ludzi kryje się za tym odsetkiem, to już całkiem dużo. Dwa miliony ludzi, spośród których co najmniej ¼ stanowią menstruujące kobiety. Ich budżety to kilkanaście złotych na dzień. Za taką kwotę muszą nakarmić, ubrać, wyedukować i utrzymać w zdrowiu swoją rodzinę, gdzie w takim napiętym budżecie jest miejsce na podpaski? Dlatego większość z nich, stając przed wyborem "ja czy córki", kupi środki higieniczne dla córek, a sama ratuje się szmatami, watą, czy papierem. Kreatywność, do której zmuszone są kobiety, jest tak bogata, że aż przerażająca.

Oglądałam kiedyś reportaż o ubóstwie menstruacyjnym w Nowym Jorku. Jedna z bezdomnych kobiet pokazywała, jak własnoręcznie przerobić podpaskę na tampon. Inna mówiła, że ma specjalne "okresowe" spodnie z materiału, na którym nie widać plam.

 - Co ciekawe, wśród osób doświadczających kryzysu bezdomności, podpasek potrzebują nie tylko kobiety, ale i mężczyźni - często mają problemy z nietrzymaniem moczu i używają ich jako tańszego zamiennika pieluch dla dorosłych. W ramach skrzyneczki współpracujemy m.in. z Fundacją Akceptacja z Poznania, pomagającej osobom bez dachu nad głową. Wolontariusze mówią, że podpaski to artykuł, który zawsze ma wzięcie.

Mamy więc jednego winowację: biedę. Jacyś współwinni?

 - Czasem nie brakuje pieniędzy, tylko edukacji. Można wyobrazić sobie nastolatkę, w której domu nigdy nie mówiło się o okresie albo mówiło się o nim jako o czymś wstydliwym. Gdy zacznie miesiączkować, pewnie będzie mieć opory przed poproszeniem rodziców o pieniądze na podpaski. Można też pomyśleć o dziewczynie z romskiej społeczności, w której okres wciąż wiąże się z silnymi stereotypami i przesądami albo o ofierze przemocy ekonomicznej, którą mąż rozlicza z zakupów co do grosza, artykuły higieniczne uznając za "fanaberię".

To ja teraz będę adwokatem diabła: nasze babcie używały ligniny i żyją.

 - Uwielbiam... Tego rodzaju argumenty świetnie torpeduje Bożena, nasza 56-letnia koleżanka, współtworząca skrzyneczkę. Ona pamięta czasy, kiedy miedzy nogami nosiło się ligninę i watę. Efekt był taki, że te nogi miesiąc w miesiąc były otarte, a głowa zajęta myślami: czy się nie wysunie? Czy nie przemoknie? Czy nie poplami?

Adwokat diabła to był pretekst. Tak naprawdę chciałam zapytać, jakie pośrednie skutki może wywoływać ubóstwo menstruacyjne?

 - Długofalowe i różne, w zależności od tego, kogo dotykają. Jeśli mówimy o nastolatce, to ubóstwo menstruacyjne powoduje, że taka dziewczynka co miesiąc, przez kilka dni, może w ogóle nie wychodzić z domu. Z badań wynika, że 10 proc., dziewczynek przynajmniej raz w życiu nie poszło do szkoły podczas miesiączki, a 25 proc. musiało wyjść z lekcji, ponieważ nie miało podpaski i nie potrafiło zwrócić się o pomoc do rówieśnika lub osoby dorosłej. W ich przypadku ubóstwo menstruacyjne zabrało możliwość edukacji, a przypominam że edukacja nie jest przywilejem osób o określonych dochodach, ale zagwarantowanym w konstytucji prawem. Do tego dochodzą konsekwencje emocjonalne: jeśli u dziewczynki zauważona zostanie np. plama na spodniach, to wstyd i stygmatyzacja są tak wielkie, że często oznaczają długotrwałe wykluczenie z grupy rówieśniczej.

Dorosłym jest łatwiej?

 - Nie sądzę. Sytuacja dorosłej kobiety, która co miesiąc wie, że dostanie okres i z jednej strony na niego czeka, a z drugiej boi się, bo wie że to problem, z którym będzie musiała sobie poradzić za pomocą jakichś szmat i papierów, jest koszmarna. Jeśli ktoś ma problemy z empatią to może sobie wyobrazić sytuację, w której jest w toalecie i nagle orientuje się że nie ma papieru. To jakaś mieszanka zażenowania, wstydu, złości i poczucia winy.

Dodałabym upokorzenie.

 - I to takie, które dotyka nas dogłębnie, bo jest związane z niemożnością "udźwignięcia tego ciała", zapanowania nad zachodzącymi w nim procesami. Uderzające jest też, że problem dotyka ponad połowy populacji, a z jakiegoś powodu druga połowa, oczywiście z chlubnymi wyjątkami, odmawia zaangażowania w jego rozwiązanie, traktując go jako fanaberię.

Bo jeśli podpaski mają być za darmo, to czemu nie golarki.

 - Albo czy Viagra! Prawda jest taka, że menstruacja jest jedną z nielicznych rzeczy, z których, w przeciwieństwie do np. golenia, nie można zrezygnować. Menstruujemy jakieś 450 razy w życiu, czyli łącznie jakieś siedem lat, a przy okazji tracimy 22 litry krwi i zużywamy jakieś 20 tys. tamponów i podpasek.

Czytaj dalej na następnej stronie >>>

Masz jakąś ulubiona zagraniczną akcję, dotyczącą walki z ubóstwem menstruacyjnym albo rozwiązanie, które warto by przenieść na polski grunt?

 - Mam nie tyle faworyta, co miłe zaskoczenie. Może być?

Pewnie.

- Różowa Skrzyneczka była całkowicie niezależnym pomysłem. Tymczasem kiedyś, pod jednym z postów na Facebooku, ktoś zamieścił komentarz: "inspirowane brytyjską akcją". Najpierw zdębiałam, a potem poszperałam w internecie i rzeczywiście. Na wyspach istnieje niemal identyczna inicjatywa, nosząca nazwę Red Box. Niesamowite, że w dwóch różnych punktach Europy zrodziły się bliźniacze pomysły, o niemal takich samych nazwach. To znaczy, że naprawdę nadszedł czas, by uporać się z problemem ubóstwa menstruacyjnego. Tym bardziej, że w porównaniu z budżetem większości krajów, to naprawdę nie są to duże koszty.

Może chodzi o koszty emocjonalne: jeden z radnych miejskich Lęborka, zarzucił wam niedawno, że inicjatywa "poniża godność kobiety", a w intymne sprawy nie należy "w ten sposób ingerować".

 - Serdecznie dziękujemy panu radnemu za nowe spojrzenie i jakże świeży kontekst. A tak na poważnie: gdyby menstruacja dotyczyła całej populacji, to związane z nią problemy, takie jak ubóstwo menstruacyjne, już dawno zostałyby systemowo rozwiązane. Może nie byłby to ulubiony temat debaty publicznej, ale nie byłoby to też zagadnienie, o którym "nie przystoi mówić głośno".

Kilka tygodni temu przez internet przetoczyła się fala krytyki pod adresem Marceliny Zawiszy. Posłance dostało się za to, że w sejmie karmiła dziecko piersią. Tego rodzaju negatywne komentarze, mają to samo źródło co oburzenie z powodu dyskusji o menstruacji?

 - Tak, a źródło to nazywa się "dysonans poznawczy". W przestrzeni medialnej, mimo licznych, dążących do zmiany inicjatyw, kobiety nadal są przedstawiane przede wszystkim jako piękne, seksowne, uwodzicielskie. Seks i menstruacja? Nie, to się nie zgadza. Seks i karmienie niemowlęcia? Nie, to się nie zgadza. To za dużo dla męskiego oka. Zresztą, również czasem i dla kobiecego, bo pań wspierających patriarchalną narrację nie brakuje.

To na koniec sprawa może oczywista, a może jednak nie do końca: dlaczego powinno nam zależeć na przełamaniu tego dysonansu?

 - Czy ja wiem, czy to takie oczywiste? Ogólnie: dlatego, czy raczej "po to", by równouprawnienie było realnym stanem, a nie tylko modnym pojęciem. A w szczegółach: żeby osoby menstruujące nie musiały opuszczać pracy i szkoły, żeby nasze dzieci mogły swobodnie rozmawiać o swojej fizjologii, żebyśmy my mogły o niej swobodnie pogadać, żeby do świadomości społecznej przenikała informacja, że nie wszystkie kobiety menstruują i że menstruują nie tylko kobiety. Wreszcie: żebyśmy byli otwartym, przyjaznym, tolerancyjnym społeczeństwem. Nie, to naprawdę nie są oczywiste sprawy, chociaż bardzo bym chciała, żeby tak było. 



Petycję o powszechny dostęp do środków higieny intymnej w publicznych toaletach, można znaleźć tutaj.


Styl.pl
Dowiedz się więcej na temat: menstruacja | ubóstwo menstruacyjne
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy