- Wybierając się w miejsce publiczne nie musisz się przejmować, że ktoś zabierze twoje rzeczy. To dotyczy również sprzedaży produktów. Sklepikarze wystawiają to, co chcą sprzedać w drewnianych budkach, postawionych tuż obok drogi. Można zabrać dowolną rzecz, a pieniądze zostawić w przeznaczonej do tego kasetce, lub przelać bezpośrednio na konto właściciela - mówi Aleksandra Goińska, która na co dzień dzieli się z internautami swoim duńskim życiem.
Sara Przepióra, Styl.pl: Mieszkasz w Danii już 12 lat. Dlaczego wybrałaś akurat ten kraj?
Aleksandra Goińska: - Zawsze chciałam studiować za granicą, choć moim pierwszym wyborem nie był żaden z krajów skandynawskich. Marzyłam o Australii lub Stanach Zjednoczonych, ale tam nauka na uniwersytetach wiąże się ze sporymi kosztami. Szukałam więc możliwości, żeby zamieszkać poza granicami Polski i nie wydać fortuny na czesne. Przypadkiem natrafiłam na bezpłatne studia w Danii, Szwecji i Szkocji. Pomyślałam wtedy, że spróbuję swoich sił na duńskiej uczelni.
- Nie spodziewałam się, że zostanę tutaj na dłużej. Plan był taki, żeby po skończeniu studiów licencjackich wyprowadzić się do mojej ukochanej Australii. Poznałam jednak chłopaka z Portugalii, zakochałam się i zapuściłam korzenie. Miłość była pierwszym powodem, ale po kilku latach zrozumiałam, że Dania to moje miejsce na świecie. Żyje mi się tutaj świetnie i niczego więcej nie potrzebuję do szczęścia. Może prócz słonecznej pogody (śmiech).
Jakie jest twoje Aalborg i z czego słynie?
- Aalborg było w przeszłości centrum przemysłu. Po jakimś czasie władze uznały, że zrobią z tego niezbyt popularnego wśród turystów miasta oazę dla studentów. W Aalborg zaczęły pojawiać się uniwersytety. Tworzono nowe wydziały i kierunki prowadzone w języku angielskim oraz ubiegano się o uczniów z całego świata, między innymi z Polski. Miasteczko zmieniło zupełnie swój charakter. Teraz kojarzy się głównie z życiem studenckim i imprezami. Na szczęście udało się zachować też jego industrialny i biznesowy charakter.
Mówi się, że Duńczycy to jedni z najszczęśliwszych ludzi na świecie. Ile jest w tym prawdy?
- Rzeczywiście krąży takie powiedzenie, ale nie mogę się z nim do końca zgodzić. Duńczycy prowadzą szczęśliwe, bezstresowe życie, pozbawione problemów, ale gdy tylko na nie napotykają w szkole lub pracy, natychmiast się wycofują. Wybierają się wtedy na tzw. stresowe, czyli płatny, trwający w porywach do 10 miesięcy urlop. Dla żadnego pracodawcy nie stanowi to zaskoczenia. Można też wybrać dwuletnie bezrobocie, podczas którego wypłacany jest zasiłek równy dwukrotności pensji w Polsce. Trudno się dziwić, że Duńczycy stali się wygodni, a jednocześnie nieszczęśliwi, bo takie życie przypomina bardziej wegetację.
- Nie brakuje w Danii osób, które potrafią w pełni cieszyć się życiem, a to dlatego, że odnaleźli swoje hygge, czyli ideę cieszenia się z małych rzeczy. Do tego konceptu zalicza się spędzanie czasu w rodzinnym gronie, wspólne wycieczki, czy gotowanie. Spotkania trwają długo, a każdy z jego członków czuje się świetnie w towarzystwie innych. Daleko im więc do tego, co coraz częściej promowane jest na zachodzie - szybkich, pozbawionych głębi relacji.
Poziom zaufania społecznego jest w Danii bardzo wysoki. Jak to wygląda w praktyce?
- Wybierając się w miejsce publiczne nie musisz się przejmować, że ktoś zabierze twoje rzeczy. To dotyczy również sprzedaży produktów. Sklepikarze wystawiają to, co chcą sprzedać w drewnianych budkach, postawionych tuż obok drogi. Można zabrać dowolną rzecz, a pieniądze zostawić w przeznaczonej do tego kasetce, lub przelać bezpośrednio na konto właściciela. Mieszkańcy mają do siebie zaufanie i wiedzą, że nikt nie spróbuje ich oszukać. Duńczycy nie zamykają też drzwi do domów. Nie potrafiłam zrozumieć, jak mogą nie bać się o rzeczy, które zostawiają w środku. Z drugiej strony nie mogą pojąć dlaczego ja, Polka, chcę wszystko ukrywać, upewniać się, że jest bezpieczne i nikt mi tego nie ukradnie.
- Podczas studiów chodziłam do ogromnej, uniwersyteckiej biblioteki. Siadałam przy 50-osobowych stołach, rozkładałam manatki i zajmowałam swoimi sprawami. Podczas przerwy na przekąskę nie zabierałam wszystkiego ze sobą. Zostawiałam rzeczy w rękach nieznajomych, ale nigdy nie zdarzyło mi się, żeby po powrocie czegoś brakowało. Nie musiałam nawet prosić nikogo o szczególną opiekę nad moim sprzętem, ponieważ Duńczycy sami wychodzą z taką inicjatywą. Czują społeczną potrzebę pomagania nawet w tak prozaicznych sytuacjach. Inaczej sprawy się mają w miastach, które są popularnym kierunkiem wśród imigrantów. Niezapięty rower w Kopenhadze może stać się łatwym łupem kogoś, kto nie podziela duńskich wartości.
Czytaj na następnej stronie >>>