Aleksander Żabczyński: Aktor, śpiewak, bohater
Dobrze czuł się w mundurze. Czy to na planie, czy też na froncie...
Gdy po wojnie wrócił do Londynu, nie przypominał jednego z największych amantów kina. "Nie był w dobrej formie, bardzo otyły, twarz nabrzmiała od alkoholu. Z trudnością widziało się ślady dawnej urody" - wspominała dawna miłość Aleksandra Żabczyńskiego, Loda Halama.
Na domiar złego został ciężko ranny, być może pod Monte Cassino, i stracił... zęby. Mimo to publiczność powitała go z otwartymi ramionami. A on wrócił na scenę teatralną i grał do samego końca.
Przyszedł na świat 24 lipca 1900 roku w Warszawie. Był długo wyczekiwanym męskim potomkiem śpiewaczki Zofii Florentyny z Ostrowskich i Aleksandra, kapitana petersburskiego pułku piechoty lejbgwardii. Mały Aleksander, zwany przez najbliższych Darkiem, wychowywał się wraz ze starszą o 10 lat siostrą Zosią. W ich apartamencie na Hożej była służba, a chłopiec do dziewiątego roku życia uczył się w domu.
Radził sobie z rachunkami. Lubił recytować i brał lekcje gry na fortepianie. Gdy na świecie pojawiła się druga siostra Alina, ojciec wysłał go do gimnazjum Chrzanowskiego. Tam złapał aktorskiego bakcyla, gdy brał udział w przedstawieniach koła teatralnego. W 1915 roku, gdy Aleksander senior został skierowany do Kowna, by objąć dowództwo 461 zubrowskiego pułku piechoty, rodzina podążyła za nim. Końca wojny rodzina doczekała w Sumach. Niestety, wojenna bieda dała im się we znaki.
Młody Żabczyński rzucił szkołę i aż do powrotu do Warszawy pracował jako tragarz w składzie żelaza. Po przyjeździe do kraju wrócił do gimnazjum i ukończył naukę. Chociaż ojciec widział w nim żołnierza, Darek nie był zachwycony tą wizją. Rysował, śpiewał w chórze, interesował się architekturą. Ale, kiedy jego ojciec otrzymał stopień generała podporucznika Wojska Polskiego, spełnił życzenie ojca i został kursantem Szkoły Podchorążych Artylerii. Świetnie sobie radził. "Zdyscyplinowany", "obowiązkowy", "koleżeński", "stanowczy" - te słowa powtarzały się w kolejnych rekomendacjach. Mimo że był świetnym materiałem na żołnierza, nie skorzystał z okazji dołączenia do armii i porzucił mundur.
Ciągnęło go do literatury i sztuki. "Każde przedstawienie było dla mnie objawieniem. Aktorów uważałem za ludzi z innej planety" - wspominał później w jednym z wywiadów. Na prośbę matki zdecydował się jednak studiować prawo, ale gdy oblał egzamin z prawa cywilnego, z ulgą porzucił studia i podążył prosto do szkoły teatralnej. Miał dużo entuzjazmu, który zaprowadził go do legendarnej Reduty. Tam nie tylko zdobył pierwsze szlify na scenie. W 1923 roku poznał tam również Marysię Zielenkiewiczównę. Spędzili razem resztę życia.
"Zobaczyliśmy się na schodach. Był w płaszczu, oczywiście bez kapelusza. Było to uczucie od pierwszego wejrzenia. Miałam 18 lat" - wspominała Maryna. Żona aktora od początku musiała bronić swego ukochanego przed zalotami fanek. - Piękny chłopiec, wysoki i smukły, w swoim ślicznym surducie (...). Co się tłucze we mnie pod płótnem bluzki? Czyje to niewidoczne palce zaciskają mi krtań, że nie mogę odetchnąć - mówiła zakochana Stefania Kornacka.
Na ślub pary przyszły odziane w czerń liczne fanki Aleksandra. Tak działał na panie na początku kariery. Gdy miał już w dorobku kilka filmów i był gwiazdą rewii "Morskie Oko", na dobre zaczęło się szaleństwo. Dom przy ulicy Zielnej okupowały fanki. Dekorowały ściany kartkami i wyznaniami miłości. Żona aktora odnosiła się do tego zamieszania z dystansem. Tak jak i do romansów męża. Był związany m.in. z Lodą Halamą. Chociaż ją kochał, Marynę kochał bardziej. Jak Halama pisała w książce "Moje nogi i ja": "Wiedziałam, ile go to wszystko kosztowało, choćby świadomość, że krzywdzi żonę, o której zawsze pięknie mówił".
Recenzenci bywali wobec niego chłodni, ale publiczność go kochała. Gdy pojawiał się na scenie we fraku lub mundurze, paniom miękły kolana. Zagrał w 23 filmach, m.in.: "Jadzia", "Pani minister tańczy", "Zapomniana melodia". Dwa ostatnie filmy przed wybuchem wojny "Sportowiec mimo woli" i "Złotą maska", weszły na ekrany, gdy był we Francji w Ośrodku Artylerii Przeciwlotniczej.
Brał udział w kampanii wrześniowej. Był internowany na Węgrzech, gdzie organizował ucieczki więźniów. Sam też zbiegł do Francji. Po kampanii francuskiej ewakuowany do Wielkiej Brytanii, a w 1942 roku wysłany na Bliski Wschód. Przez Irak i Palestynę dotarł do Egiptu. Został kapitanem II Korpusu i walczył w kampanii włoskiej. Odznaczony Krzyżem Walecznych.
W 1947 roku wrócił do kraju. Miał kłopoty z wątrobą, kolanem, zachorował na serce, śledziła go bezpieka. Mimo to nie porzucił sceny. Nagrał też kilka piosenek: "Całuję twoją dłoń, madame", "Nikt mnie nie rozumie tak, jak ty" czy "Jak drogie są wspomnienia". Zmarł nagle na zawał serca 30 maja 1958 roku. Polska zamarła z żalu. Fani jednak o nim pamiętają. Od 2011 roku jego nazwisko nosi przystanek Rondo Żabczyńskiego. Teraz - jak śmieje się radna Mokotowa Małgorzata Szczęsna - mamy Żabczyńskiego na każde żądanie.
JL