Reklama

Agata Młynarska: Sexy babcia? Czemu nie!

Kiedyś była uzależniona od zdania innych i od pracy na wizji. Dziś jest silna i pewna siebie. Jak doszło do tej przemiany, mówi SHOW.

Wraca pani do TVP po siedmiu latach, by poprowadzić program "Świat się kręci". Czym nas pani zaskoczy?

Agata Młynarska: - To program na żywo z udziałem publiczności. Będzie emitowany w Jedynce od poniedziałku do piątku o godzinie 18.30. Jest to połączenie informacji z rozrywką, rozmowy na ważne dla nas wszystkich tematy. Scenariusz podyktuje życie. Pomysłodawcą projektu jest Rinke Rooyens, a producentem firma Rochstar.

Podczas prezentacji jesiennej ramówki TVP towarzyszył pani nowy partner - Przemysław Schmidt.

Reklama

- Zaprosiłam go, bo było mi raźniej. Możliwość wsparcia się na męskim ramieniu sprawiła mi ogromną przyjemność.

Słyszałem, że są państwo zaręczeni...

- A skąd pan wie (śmiech)? To są sprawy prywatne i niech takimi pozostaną. Ale skoro mówimy o zaręczynach, muszę coś sprostować. Nigdy nie byłam zaręczona z Jarosławem Kretem, chociaż nawet w Wikipedii o tym piszą.

Jakie ma pani teraz z nim relacje?

- Życzę Jarkowi i Beacie jak najlepiej.

Czy w TVP będzie pani korzystała z porad stylistów, którym zawdzięcza zmianę wizerunku?

- Nadal będę współpracowała na przykład z Piotrem Konckim, z którym konsultuję każde publiczne wyjście. Ale w programie "Świat się kręci" za stylizacje odpowiada Malwina Wędzikowska.

Nie brakuje opinii, że pani stroje są zbyt odważne.

- Nie jestem w stanie podobać się każdemu. Wszyscy mają przecież swoich hejterów, nawet papież. Osoby, które są wyraziste, barwne, są " jakieś", zawsze będą kogoś denerwowały. Najważniejsze jest, i ja się tą zasadą kieruję, aby nikogo nie krzywdzić, a czy kogoś krzywdzę, pokazując dekolt albo zakładając mini? Zresztą dostaję mnóstwo listów od kobiet po czterdziestce, które zachęciłam do zmian. Piszą, że fajnie jest poczuć siłę kobiecości w dojrzałym wieku.

Czasami przykre słowa padają nawet z ust koleżanek z branży. Dorota Wellman żartowała w swojej książce z "sexy babć" i wiele osób uznało, że ma na myśli panią...

- Nie odbieram tego osobiście, sama często mówię o sobie żartem "sexy babcia".

Faktycznie, ma pani już dwoje wnucząt...

- I to jest najcudowniejsza rzecz, jaką sobie można wyobrazić! Z synami bardzo się wspieramy, ale wiadomo, że nie zawsze możemy mieć dla siebie wystarczająco dużo czasu. Na szczęście oni to doskonale rozumieją.

Czy wnuki pomogły w walce z uzależnieniem od telewizji? Jeszcze niedawno przyznawała pani, że kiedy gasną światła, czuje się pani samotna.

- Na szczęście mam to już za sobą. Już nie uzależniam swojego życia od czerwonego światełka w kamerze. O wiele bardziej istotne są dla mnie zupełnie inne rzeczy: miłość, dzieci, spacer, niedziela poświęcona tylko dla rodziny, umiejętność wyłączenia komórki. Kiedyś moje prawdziwe życie toczyło się głównie w gmachu telewizji. A od pewnego czasu to nie telewizja je wypełnia. Zdałam sobie sprawę, że po raz pierwszy od dwudziestu lat nie będę prowadziła gali w sylwestra! Jestem naprawdę bardzo ciekawa, jak to jest spędzić ten dzień poza sceną.

W jaki sposób doszło do tej przemiany?

- Udało mi się przestawić "klocki" w głowie. Wymagało to wieloletniej pracy, również z psychoterapeutą. Bez terapii chyba bym sobie nie poradziła. Chyba nie umiałabym przywrócić życiu właściwych proporcji. Przez wiele lat byłam uzależniona od opinii innych ludzi. Myślę, że jeszcze niedawno nikt nie powierzyłby mi takich zadań jak teraz. Dziś czuję się silna i znacznie pewniejsza siebie.

Siedem lat temu rozstawała się pani z TVP w mało przyjemnej atmosferze. Kogo nie chciałaby pani spotkać w korytarzu?

- Nie ma takich osób, którym nie mogłabym spojrzeć w oczy.

A jak wyglądało teraz pożegnanie z Polsatem?

- Pani Nina Terentiew, dyrektor programowa stacji, nie zatrzymywała mnie, chociaż było jej smutno. Usłyszałam od niej: "Agata, leć jak najwyżej!". Z Niną znamy się przecież dwadzieścia parę lat. To właśnie ona przyjmowała mnie do pracy, z nią zrobiłam większość swoich programów. Właściwie wszystkiego nauczyłam się od niej. To zdecydowanie mój największy mistrz w tym zawodzie. Dlatego teraz, mimo że w różnych stacjach, z pewnością będziemy się wspierać.

Skąd decyzja o zmianie stacji?

- To trochę tak, jakby aktorowi zaproponowano zagranie Hamleta u dobrego reżysera albo dziewczynie kolację w towarzystwie Leonardo DiCaprio. Nie wiadomo, czy się uda, ale trzeba spróbować. Na podjęcie decyzji było bardzo mało czasu. Oczywiście wahałam się, bo w Polsacie miałam przecież bardzo stabilną i satysfakcjonującą pracę. Ale ostatecznie wygrała moja miłość do pracy w programie na żywo. To jest naprawdę fascynujące.

W Polsacie spędziła pani siedem tłustych lat?

- To były przede wszystkim lata bardzo dla mnie ważne. Polsat dał mi drugie życie zawodowe, nauczyłam się innego spojrzenia na telewizję komercyjną, zyskałam nową perspektywę. Nauczyłam się także wykonywać zadania menedżerskie, które w pewnym momencie stały się dla mnie ważniejsze niż prowadzenie programu. Z Polsatu bez wątpienia wyniosłam bezcenną wiedzę i doświadczenie.

Mówi się, że pani decyzję przyspieszył transfer Katarzyny Dowbor, która po zwolnieniu z TVP znalazła nową pracę w Polsacie i od razu ma poprowadzić własny program. A pani przecież długo czekała na taką szansę.

- Takie myślenie to jest zniżanie się do poziomu piaskownicy. Coś w stylu: "Nie będę się dalej z wami bawić, bo właśnie przyszła koleżanka, której nie lubię". A ja cieszę się, że Kasia dostała swój program. Jest przecież odpowiednią osobą. To decyzja Niny Terentiew.

Katarzyna Dowbor skarżyła się na dyskryminację wiekową w TVP. Czy to nie jest krzywdzące, że na wizję wpuszcza się głównie młode osoby?

- Nie zgadzam się z taką tezą! W telewizji jest miejsce dla Elżbiety Jaworowicz i Moniki Olejnik, ale także dla Kasi Cichopek. Prowadzenie programów powierza się przecież na podstawie pomysłu na kogoś, a nie wedle kryterium wieku. W mediach najważniejsze jest to, aby poczuć ducha nowych czasów. Oczywiście media wprowadzają nowych bohaterów, na przykład Maćka Musiała czy Antka Królikowskiego, którzy są bardzo utalentowani. Kiedy ich obserwuję, nie mam wątpliwości, że w Polsce narodziły się nowe gwiazdy, które będą świecić przez wiele sezonów. Jednak o pewnych sprawach w telewizji mogą mówić tylko ludzie, którzy coś przeżyli, mają znacznie większe doświadczenie.

Jakie to uczucie, wracać w to samo miejsce po długiej przerwie?

- To ciekawe doświadczenie. Telewizja to przecież przede wszystkim ludzie i to oni byli dla mnie największą niespodzianką. Moi starzy koledzy po fachu. Przeżyłam wzruszające chwile na konferencji prasowej TVP. To był dla mnie przełomowy moment, takie zwycięstwo nad sobą. Pamiętam przecież bardzo dobrze trudne chwile, gdy opuszczałam Woronicza. Nagle wszystkie drzwi się przede mną zamknęły, a ja właściwie zostałam bez pracy. Ale TVP nauczyła się ważnej rzeczy: widzowie potrzebują nowych twarzy takich jak Maciek Musiał, ale są mocno przywiązani do dobrze znanych, sprawdzonych osób. Zresztą najlepszym dowodem był ostatni festiwal w Opolu, podczas którego widownia bardzo ciepło przyjęła dawne gwiazdy.

Czy jest coś, co chciałaby pani zmienić w telewizji? Co zrobić, by była bardziej przyjazna dla widza?

- Jest przyjazna, tylko świat mediów bardzo się zmienił i widz czasem bywa mało przyjazny. Trzeba go bardzo szanować, liczyć się z nim i pamiętać, że to on przyciska guzik w pilocie.To on ma władzę, a nie telewizja. Kiedyś było inaczej.

Oskar Maya

SHOW 19/2013

Show
Dowiedz się więcej na temat: Agata Młynarska | TVP | Polsat | Jarosław Kret
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy