Reklama

A gdzie w tym wszystkim jestem ja?

Puzzle, których nie daje się ułożyć. Codzienny dylemat matek: chcą być atrakcyjne, dbać o swoje małżeństwo, sprawdzać się w pracy i troszczyć o dziecko. Ale jeśli cokolwiek stanie się jego kosztem, narażają się na krytykę. Bo mimo deklaracji, że kobieta ma prawo do własnego życia, otoczenie oczekuje od niej poświęcenia dla innych. Pora na bunt. Tak uważa coraz więcej kobiet po urodzeniu dziecka. Jak wywalczyć swoją niepodległość chociaż na godzinę dziennie - opowiadają zabiegane mamy: Agnieszka i Klaudia.

Agnieszka, 33 lata, nauczycielka i terapeutka. Kocha swoją pracę - prowadzi warsztaty dla autystycznych dzieci. Pozwoliła sobie wmówić, że dziecko i związek ucierpią, jeśli wróci do pracy. Ale zbuntowała się. Dziś żyje dla innych. I dla siebie.

2010 rok, cztery dni po narodzinach Maksa. Mąż został w domu ze śpiącym noworodkiem, a ja mam chwilę dla siebie. Chodzę dookoła bloku, w osiedlowym sklepie wybieram zdrową herbatę, chudą szynkę, chusteczki dla niemowląt. Odpowiedzialna mama. Czas dla mnie: 17 minut. Maks ma siedem miesięcy. Wracam do pracy w szkole, dodatkowo prowadzę warsztaty dla autystycznych dzieci. Kończę o 18. Teściowa zajmuje się synkiem, więc... czasem zmyślam przez telefon: "Mam opóźnienie". Pod szkołą w aucie doczytuję felieton Joanny Szczepkowskiej. Czas dla mnie: 25 minut. Syn ma rok. Sobota z mężem na żaglówce. Czas dla nas: 10 godzin. Jest uroczo, dopóki nie dzwoni teściowa: "Maks płacze". Maciek przekazuje mi słuchawkę, bo przecież on nie uspokoi dziecka. Może choć raz spróbowałby! Ledwo włożyłam bikini. Wracamy do domu, Maks nie odkleja się ode mnie. To wzrusza, ale i tak jestem zła i zmęczona. A gdzie w tym jestem JA?

Reklama

Prymuska pokonana


Dzieciaki zawsze mnie uwielbiały. Z wzajemnością. Kiedy zaszłam w ciążę, byłam szczęśliwa. Podobnie mąż i jego rodzice. Tylko że...zaczęli traktować mnie jak niepełnosprawną. "Ty się nie przemęczaj, nie pij kawy, żadnego sushi czy serów pleśniowych, bo zaszkodzą dziecku. Teraz nie jesteś odpowiedzialna tylko za siebie". Jakbym miała wydać na świat superbohatera. Urodziłam. Karmiłam piersią na żądanie, wystarczyło, że Maks jęknął, a już byłam przy nim. Gotowałam obiady według porad teściowej. W dzień nosiłam synka w chuście, nocą spałam z nim, żeby być jak najbliżej. Chciałam być prymuską, choć czasem czułam się ciut rozczarowana, że nie jest tak jak we współczesnych filmach, w których ojciec jest niemal matką.

Mój mąż nie interesował się małym, miał dziwnie twardy sen, nie wstawał, nawet gdy Maks darł się wniebogłosy. "Mężczyźni są od objaśniania świata, ale z niemowlakiem się nie dogadają", mówiła mama Maćka. Pocieszała przyjaciółka: -"Nie od razu odnajdziecie się w rolach taty i mamy. - Dlaczego nie może być tak jak kiedyś?"- buntowałam się. Myślę, że mimo radości z syna tęskniliśmy za czasem, gdy byliśmy z mężem sami. Najpierw pojawiły się sprzeczki, potem ostentacyjne separowanie się w łóżku. "Nie mam siły zajmować się jeszcze jednym dzieckiem", mówiłam, a to działało na Maćka jak płachta na byka. Zawsze przepraszałam. Potem się godziliśmy - i to były jedyne momenty zbliżenia fizycznego.

Maks skończył siedem miesięcy, gdy zaproponowano mi prowadzenie warsztatów dla dzieci z autyzmem. Mogłam rozwijać się pod okiem znanego terapeuty. Mąż najpierw się obraził: "Powinnaś zostać z synkiem co najmniej do roku!". "Dziecko potrzebuje matki!", wtórowała mu teściowa. Wywracała oczami, że Maks będzie "sierotą". Brakowało mi mojej mamy, gdyby żyła, na pewno byłaby po mojej stronie. Mimo sprzeciwów bliskich poszłam na rozmowę kwalifikacyjną. Wygrałam eliminacje. A dla siebie odrobinę egoistycznej przestrzeni. Bo jeszcze na urlopie macierzyńskim zaczęłam myśleć, że rola kury domowej mnie akurat nie odpowiada. To nie fair - Maciek po pracy znika w pokoju bo zalicza kolejne etapy jakiejś cholernej gry, a ja?

Potem czułam już tylko bunt. Bo mój dzień zwykle zaczyna się o 5.30. Uradowany Maks ze słowami "brummm brummm" pakuje mi się z betoniarką na twarz. Koniec snu. Nastawiam ekspres do kawy, nie zauważam, że synek rozsypuje cukier. Zniecierpliwiona włączam mu bajkę i odkurzam. Maciek jest zły, że go budzę. Syn umazane cukrem rączki wyciera w moją bluzkę. Prasuję nową, nie mam czasu na śniadanie, zapycham małego bananem, licząc, że teściowa dopilnuje kolejnego posiłku. Poczucie winy po raz pierwszy. Wpadam spóźniona na lekcje, ale i tak moi gimnazjaliści dziś mają mnie gdzieś. Kiepska nauczycielka - poczucie winy po raz drugi. Wreszcie uśmiecham się na warsztatach dla autystycznych dzieci. Pięcioletnia Ida na mój widok powtarza "ciocia, ciocia". To postęp, bo na początku terapii reagowała agresją. Teraz nie chce się ze mną rozstać, dostaje histerii. Panikuję, muszę iść do domu, do synka, ale nie powinnam zostawić małej. Poczucie winy po raz trzeci: jak mam być dobrą terapeutką, jeśli nie poświęcam pacjentom dość uwagi? O 18.30 głodna, z bólem głowy wpadam do domu. Teściowa komentuje, że niebawem dziecko zapomni, jak wyglądam. Jestem pewna - następnym razem naskarży mężowi. Wieczorem Maciek jak katarynka powtarza: - "Dziecko cię potrzebuje. Za dużo chcesz od życia. - Pomóż mi - proszę. - Jasne, wykąpiemy Maksa - mówi, odkręca wodę i znika ze swoim laptopem. - Właściwie czego ja się spodziewam?", mamroczę pod nosem.

Nauka chodzenia

Odwiedziła nas znajoma, chciała zobaczyć Maksa. Nieskazitelna fryzura, właśnie wracała z fitness klubu i pędziła na kurs kuchni śródziemnomorskiej, a wieczorem musiała się spakować, bo jechała na "tydzień z jogą" do Sopotu. Przecież to jej pasja. Wkurzyła mnie. Mój fitness to bieganie za wszędobylskim synem. Pasja? Kiedyś projektowałam i szyłam sukienki. Teraz zakurzona maszyna stoi w kącie w garażu. Mąż skwitował: "Ty jesteś mamą, a ona nie. Na pewno ci zazdrości". Ale ja też jej zazdrościłam. Na spacerach zaczęłam rozmawiać z innymi matkami. Podpowiadały, jak walczą o czas dla siebie. Jedna kupiła psa, żeby na spacerach odetchnąć chwilę od trójki dzieci. Inna zamykała się w łazience, odkręcała wodę i udając, że się kąpie, czytała książkę. "Wszystko inne robimy zawsze z kimś, przy kimś, dla kogoś", buntowały mnie.

Nieporadnie uczyłam się być "egoistką". Kupiłam magazyny o modzie i zamknięta w toalecie smakowałam każde zdjęcie. O, jaki ciekawy szew w tej baskince! Maks dobijał się, zanim przejrzałam kilka stron. Poczucie winy to potężna motywacja, więc odkładałam pismo i wracałam do zabawy z synem. Ilekroć widziałam, jak teściowa wywraca oczami, szukałam wsparcia. Ale nie u bliskich. To na portalu psychologicznym przeczytałam zdanie: "Każda mama jest uwikłana w dylemat: życie własnym życiem kontra życie dla innych". "Jakikolwiek wybór oznacza poczucie winy". "Nic nowego", pomyślałam. Choć gdzieś tam w głębi czułam, że mam dość rozczulania się nad sobą. Może więc pora przestać realizować cudzy model macierzyństwa, zastanowić się: czego ja, matka, chcę?

Metoda szoku

Maks w foteliku rozbryzgiwał kaszkę wokół siebie. Marudził i domagał się uwagi. Pochylona nad laptopem, powtarzałam: "Muszę przygotować się do warsztatów". Maciek poirytowany, w końcu usiadł przy synu i z westchnieniem "mama o nas zapomniała" nakarmił go. Sukces, bo potem mąż zaczął się z nim bawić. Przez dziesięć minut, dobre i to. Trzymałam się tej strategii. Zostawiałam w zlewie brudne naczynia, wsadzałam syna do kojca, a gdy jęczał, ignorowałam. Kładłam na widoku skrypty do prowadzenia zajęć - ja też mam swoją pracę, komunikowałam w ten sposób. Czekałam na reakcję męża. Mamrotał pod nosem, pakując naczynia do zmywarki. Potykał się o porozrzucane zabawki, ale wściekły w końcu je sprzątał. Program naprawczy był wstrząsowy, narastało między nami napięcie. W końcu mąż pękł i wydarł się, że Maks ubrudził czekoladą telewizor. "To twoja wina, nie pilnujesz go, myślisz tylko o własnej du...e!"

Przewidziałam ten wybuch, dlatego nie zaczęłam się kajać. Nie przepraszałam jak zwykle, tylko sprowokowałam: - "Wiesz, że czasami cię nie lubię?! I Maksa też nie. - Maciek zamarł. - Mam dość musztrowania przez twoją matkę i ciebie. Czuję się jak śmieć. O to ci chodziło?!". - Pocałowałam Maksa, spakowałam laptop. - Chcę w spokoju popracować" - wyszłam. To był pokaz siły. Wcześniej nie wyobrażałam sobie, że tak potrafię, ale to chyba jedyny język, jaki docierał do męża. Po powrocie - kara. Cichy wieczór. "Co bym zrobiła, gdybym się nie bała?", powtarzałam sobie to pytanie. Paradoksalnie nie koleżanki ani wiedza z internetu, tylko ja sama uczyłam się być bardziej sobą. Jakbym na nowo zaczynała chodzić. To trudne, bo gdy czytałam w internecie o "pupusiach, nóżusiach, oczeńkach" we wpisach mam, którym uśmiech dziecka wynagradza całkowite poświęcenie, znów czułam się winna. Przyjaciółka popierała: "Bądź bezkompromisowa". W końcu po dwóch tygodniach mąż poprosił o rozmowę: "Jesteś chora? Masz depresję? Chcesz się rozwieść?", pytał. Tak próbował sobie wytłumaczyć moje zachowanie. Wiedziałam, że właśnie od ataku przechodzimy do negocjacji. Zapewniłam go, że są z Maksem najważniejsi. Ale nie moim kosztem! Maciek spytał: - "Czego chcesz?" Poprosiłam: - "Zajmij się więcej synkiem, ja też pracuję".

Mąż przekonywał, że może powinnam spróbować na pół etatu. Broniłam się: - "Nie da się pracować z autystycznymi dziećmi na pół etatu, one mnie potrzebują. Wiedziałeś, jakie miałam marzenia na studiach, podobałam ci się taka. No i nie umawialiśmy się, że twoja mama będzie zamiast ciebie wychowywać dziecko i przesiadywać tu do wieczora. Proszę cię o pomoc". Maciek... przyznał mi rację. Obiecał dać zmianę przy Maksie, gdy miałam warsztaty. - "Tylko się boję, że nie dam rady. - Sam zobaczysz, jakim jesteś fajnym tatą" - przytuliłam go. Tak niezdarnie, bo długo tego nie robiłam. Po domowej rewolucji wiem, że Syzyf była kobietą. Pilnuję tamtych postanowień, choć daleko nam do harmonii. Z trzech obiecanych popołudni Maciek zostaje z Maksem raz. Ale ja też idę na ustępstwa: jedno z dzieci (prowadzę już indywidualne zajęcia) oddałam koledze, a w odzyskany dzień staram się zaplanować jakąś przyjemność. Maciek czuje się dopieszczony. Syn też. A ja spokojniejsza. 

Chciałabym, żeby mąż zapomniał o grach komputerowych, ale czasem odpuszczam, gdy pół soboty spędza z laptopem. Byle potem pobył z nami. To ja częściej sprzątam w kuchni, ale Maciek odkrył, że lubi dla nas gotować. Remis. To ja w tygodniu wstaję z Maksem, ale doceniam, że mąż czyta mu czasem wieczorem. Staram się okazywać mu więcej czułości, choć daleko nam do uniesień z początku związku. Ale wiem, jakie to ważne. Nadal brakuje czasu tylko dla siebie - na festiwal filmowy albo uszycie kiecki na wesele koleżanki. Od półtora roku nie przeczytałam książki. Ale za to byliśmy na kajakach z synem, czasem zabieramy go na wieczorne imprezy. Ku przerażeniu teściowej Maks śpi w sypialni gospodarzy, a my balujemy. Bywa, że potem w środku nocy kłócimy się, kto ma rano wstać do dziecka. Kto ma zrobić śniadanie. Dwa na trzy razy to ja ulegam. Ale mąż nauczył mnie: "Włącz Maksowi bajkę, daj banana i wracaj do mnie do łóżka". A ja myślę: to też mój czas.

Obiecałam sobie

Klaudia, 31 lat, graficzka. Gdy była w ciąży, okazało się, że mąż dostał dobrą pracę w innym mieście. Początkująca mama uważała, że w opiece nad dzieckiem jest niezastąpiona. Choć czuła się coraz bardziej przytłoczona codziennością, zmęczona. Zabrało jej sporo czasu, by zrozumieć, że nie musi wszystkiego kontrolować, że może zaufać mężowi oraz niani.

Piątek. Dziś usłyszałam od szefowej, że na moje miejsce czeka kolejka chętnych. Dziecko dostało gorączki. Mąż zapowiedział przez telefon, że nie wróci na weekend, bo ma tyle pracy. A właśnie wybierałam się z przyjaciółką na wieczór autorski Pilcha. Zostałam w domu z rozpaloną Anielką i pustą lodówką, bo Igor miał przywieźć zakupy. Jak zwykle moje plany nie mają znaczenia, ale staram się być opanowana. Pociesza myśl, że w poniedziałek wraca z urlopu pani Janeczka, nasza superniania. Bez niej nie byłabym fajną mamą, tylko jak na początku - przestraszoną kobietą. O dziecko staraliśmy się z Igorem trzy lata. Marzył o dziewczynce. Kiedy badanie USG potwierdziło płeć, szalał z radości. Wiedziałam, że będzie najczulszym tatą, bo taki jest wobec mnie. Proponował nawet, że pójdzie na urlop ojcowski, bo ja chciałam rozkręcić własny biznes.

W szóstym miesiącu ciąży okazało się, że będzie tatą weekendowym. Dostał propozycję zarządzania pensjonatem z portem jachtowym 300 kilometrów od domu. "Dwa razy większe pieniądze niż teraz, wyzwanie...", przekonywał. Umówiliśmy się, że będzie wracał w piątek, zostanie do poniedziałku. Widziałam, jak ekscytuje go ta propozycja. Kocham mojego męża. No i nie chciałam go ograniczać, bo tego samego oczekuję od niego. "Jakoś to będzie", wierzyłam. Szkoda, że całą odpowiedzialność za sukces wzięłam na siebie. Igor nie zdążył na poród, gdy poczułam skurcze trzy tygodnie przed terminem. Byłam dzielna, ale kiedy mała nie potrafiła ssać piersi, dzwoniłam do męża. "Nie dam rady, pielęgniarka na mnie wrzeszczy", płakałam przytłoczona i bezradna. Mąż przyjechał tylko na sześć dni. Szybko nadszedł więc kryzys. Nie mogłam się przebrać, wykąpać, trzęsły mi się ręce, ilekroć zmieniałam Anielce pieluszkę. Wykończona zasypiałam razem z nią, gdy drzemała. Igor dzwonił kilka razy w ciągu dnia, ale i tak czułam się strasznie samotna. Patrzyłam na ludzi w osiedlowej pizzerii, dziewczynę z bukietem frezji, parę, która trzymając się za ręce, jeździ na rolkach. Zazdrościłam. Wtedy naprawdę byłam przekonana, że nigdy nie będę miała chwili dla siebie.

Cały świat jest zły

Dziś mój notatnik wygląda jak plan lekcji. Godzina po godzinie zadania na dany dzień. Pod spodem uwagi: "wyjazd niani od dnia..." "Anielka: szczepienie przeciw odrze..." i rubryka: "Obiecaj sobie", którą Igor narysował flamastrem na każdej stronie. Wzruszył mnie. Ten notatnik dostałam od męża, kiedy podczas burzy mózgów wymyślaliśmy, jak najlepiej zorganizować nasze życie. Źle się do tego zabraliśmy. Żeby nie stracić pracy w agencji, przyjmowałam zlecenia już od trzeciego miesiąca po porodzie. Poprosiłam moją mamę o pomoc. Co babcia to babcia. Błąd. Wolała oglądać seriale, czytać kolorowe magazyny, a jej pomoc oznaczała głównie komentarze: "Rozumiem, że jesteś niewierząca, ale dziecko trzeba ochrzcić". Mama niby pomagała, ale córka reagowała na nią płaczem. I tak musiałam być obok, a nocą ślęczałam przy komputerze. Rano wstawałam wściekła, zmęczona, przytłoczona.

Pół roku po porodzie wróciłam do pracy, bo się bałam, że wygryzie mnie koleżanka. I chciałam na kilka godzin dziennie przestać być mamą. Pogadać o nowym programie graficznym, romansie biurowym i modnej knajpie w Warszawie. Aniela kiepsko znosiła opiekę babci. Pełna poczucia winy sprzątałam dom, który wyglądał jak po tajfunie, bo mama uważała, że i tak wyświadcza nam przysługę. Ale nie szukałam opiekunki, bo bałam się wpuścić do naszego życia kogoś obcego. W trudnych chwilach myślałam też, że powinnam poszukać nowego męża. Rozczarowana, że Igora wciąż nie ma, zazdrosna, że na co dzień ma tylko pracę, zmęczona tym, że w weekendy Aniela i tak szukała bliskości ze mną, zaczęłam myśleć o sobie: jestem samotną matką. Stałam się kłótliwa. Naburmuszona. Dopiero gdy mąż podniósł głos: "A teraz siadaj i wytłumacz mi, dlaczego zmieniasz się w potwora?!", porozmawialiśmy. Wylałam milion żali: "Przyjeżdżasz za późno. Wciąż mówisz o pracy. Nie wiesz, jakie leki podawać córce. Wkładasz jej rajstopy na skarpetki, a nie odwrotnie. Kuchnia wygląda jak chlew, gdy ją karmisz. Nie bawisz się z nią. A jak poszedłeś do lekarza, to dzwoniłeś co pięć minut, bo nie umiałeś odpowiedzieć na żadne pytanie! Straciłam już prowadzenie kolejnego projektu, bo według szefowej jestem niedyspozycyjna. Tłumaczysz się swoimi jachtami i masz nas gdzieś!" - ostatnie słowa mówiłam, płacząc.

Spodziewałam się kontrataku. Igor milczał. A potem zabrał mi komórkę, przytulił i powiedział: "A teraz znikasz na trzy godziny. Masz tu iPoda, magazyn filmowy i pieniądze. Nie waż się wrócić przed 18. I przestań kontrolować cały świat, bo wszyscy wylądujemy u czubków". Potrzebowałam tej interwencji. Nie zdawałam sobie sprawy, że karzę innych za swoje poświęcenia. Chciałam zaangażowanego męża, a jednocześnie nie pozwalałam Igorowi nim być. Tamtego dnia po powrocie do domu zastałam zamówionego przez telefon "chińczyka" i dziecko w nosidełku przytulone do męża-taty. Wokół, owszem, bałagan, ale nie nastąpił żaden kataklizm. Igor uśpił wieczorem Anielę, a potem prowokował mnie żartem: "No i co ty wiesz o macierzyństwie. Ja wiem więcej!". W niedzielę otworzył przede mną laptopa: "Pokaż w biurze, co potrafisz" - i zabrał Anielę do zoo. W internecie szukałam inspiracji do pracy. Zamówiłam pizzę, zamiast gotować niedzielny obiad. A potem na dwie godziny zasnęłam na kanapie. I świat się nie zawalił. Od Igora dostałam wtedy pomarańczowy notatnik. "Tu mi zapisuj, o czym mamy pamiętać, a tu rubryka: pomyśl o sobie".

Dziecino, idź na dancing!

Nigdy nie byłam fanką "sabatów" na placu zabaw, uznając mamusie z torbami pełnymi pieluszek i chrupek, wiecznie rozmawiające o "dzidziuniach" za nudę. Ale to one, "te idealne" opowiedziały mi o internetowym magazynie "Bachor". - Zapomnij o wszystkich gazetkach dla rodziców. Tylko wpędzają w poczucie winy. Po raz pierwszy, czytając wieczorem forum "Bachora" poczułam ulgę: "Matka Wyrodna istotą leniwą i wygodną jest. Matka Wyrodna karmi niemowlę danonkami, a zabawek nie myje co przepisowe siedem dni, tylko kiedy zaczynają się lepić. Matka Wyrodna czasami nie bawi się z niemowlęciem, ponieważ gdy ono bawi się samo, może posiedzieć przy komputerze/ poczytać książkę/poobijać się nieco. Matka Wyrodna nie prasuje ubranek dziecięcych po obu stronach - robi to wówczas, gdy są wygniecione". To oczywiście kpina z wizerunku supermamy.

Pomogła. Okazało się, że nie tylko ja mam sobie wiele do zarzucenia. Mąż, zerkając przez ramię, wrócił do tematu opiekunki. - "Nie lubisz swojej mamy - powiedział - Ok. Zróbmy casting" - zgodziłam się bez przekonania. "Kto to według pani mama idealna? - przepytywałam każdą kandydatkę. - Taka, która świata poza dzieckiem nie widzi. - Pani dziękujemy". Inna: "Która wszystko poświęci dla dziecka". Dyskwalifikacja. Nie chciałam, żeby ktoś znowu wpędzał mnie w poczucie winy. 62-letnia pani Janeczka ujęła nas prawdą: "Dziecino, ty musisz czasem iść na dancing. Pogapić się w telewizor. Zdrzemnąć się, jak jesteś nieprzytomna, a od biegania za córką masz mnie. Dla siebie bądź dobra". Aż chciałam się do niej przytulić. Takiej ciociobabci mogłam powierzyć dziecko. I siebie.

Bez lukru

Nadal bywam spięta, bo wydaje mi się, że wszystko wiem najlepiej, pouczam i sprawdzam opiekunkę. Robi się kwaśna atmosfera, potem mi głupio. Wtedy wkładam adidasy i idę pobiegać. Igor już nauczył się mnie obezwładniać. Gdy gderam, że źle zawiązuje dziecku sznurówki, za szybko/za wolno karmi, pozwala na wrzaski, pyta: "Sprawdź, czy nie ma cię pod blokiem, führerze!". Siadam wtedy na ławce na podwórku, patrzę na ludzi w pizzerii i już im nie zazdroszczę. Wracam i przepraszam nianię albo męża. Przecież dzięki nim zapisałam się na kurs dla designerów. Szefowa w pracy nadal wiele wymaga, ale już nie boję się codziennie, że stracę pracę. Przeciwnie, czuję się naprawdę ekspertem. To moja wielka satysfakcja. Podobnie jak dziesięć kilo na minusie. Nie przerażają mnie już takie dni, kiedy wszystko się wali, mąż jest na Mazurach, a niania ma swoje sprawy i jestem zdana wyłącznie na siebie. Nauczyłam się odkładać swoje przyjemności, ale broń Boże z nich nie rezygnować!

Marta Bednarska

TWÓJ STYL 7/2012




Twój Styl
Dowiedz się więcej na temat: macierzyństwo | depresja | psychologia | uczucia | zmęczenie | sprzątanie
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy