Reklama

Talenty, twórcy i tworzywa

Ta niedziela jest leniwa jak cholera. Zmęczyłam się siedzeniem. Chciałabym coś zjeść, tak z nudów, ale śniadanie było tak późno, że nawet nie jestem głodna.


Dziecko pojechało do ojca na weekend, chłopak pracuje. Pogoda piękna jest, ale jak przejdę pięćset metrów, to któryś procent połaci mojego wielkiego brzucha złapie skurcz. Nawet sprzątać nie ma co, bo pani Kasia przyjdzie w środę, to co się będę rzucać na paproszki, jak głupia.

Można by zadzwonić do kogoś, wyciągnąć do kina, albo gdzieś, ale tak na dobrą sprawę to po co? Człowiek ciągle jeździ tym samochodem, wydaje pieniądze, benzyną pluje po chodniku. Na mieście zawsze zjada się coś, co ma dwa razy więcej oleju, cukru i soli niż powinno i kosztuje podwójnie.

Reklama

W telewizji maraton talent shows. Leci nawet ten, z którego nasza dzielna drużyna, nasi "true funk soldiers" odpadli bohatersko porywając się na granie numeru Prince'a, który po prostu nie mógł konkurować z "Czarnymi oczami" czy "Move like Jagger". Być może "Musicology" poleciało po raz pierwszy i ostatni w telewizji publicznej naszego kraju i z tym przeświadczeniem traktujemy to jako naszą działalność misyjną. Dziś odpadła kolejna reprezentantka Warszawy i moja nowa teza jest taka, że stolica ma w dupie audiotele. Co też mnie specjalnie nie dziwi, ani nie oburza. Nasz odbiorca po prostu ma co robić w sobotni wieczór.

Anyway. Siedzę w totalnym bezruchu. W przeciwieństwie do mojej prenatalnej córki, która chyba strasznie podkręciła się pastą z awokado i grzankami, które właśnie trawię zastygła niczym wąż co połknął słonia u Małego Księcia w książeczce. Być może położona na wznak, z rączkami wzdłuż tułowia i narysowana z profilu też przypominałabym kapelusz. Jednak leżenie na plecach nie sprzyja ciężarnym, bo torba z wodą i dzieckiem naciska na żyłę czy tętnicę główną brzuszną i można z lekka omdleć. Także zostaje bok lewy i prawy z poduszką pod zgiętą nogą, tudzież siedzenie. Resztę pozycji udostępnią mi jakoś w czerwcu, ale wtedy ograniczą mi czas polegiwania do minimum. Będzie dostępny w małych porcjach, przerywanych.

Jak wiemy, niektóre z zabiegów, kiedy przerywane, nie działają. Świetnym przykładem jest niezwykle popularna metoda antykoncepcyjna jaką jest "stosunek przerywany". Mam wrażenie, że nieskuteczności tej metody jakiś ogromny odłam społeczeństwa, w tym być może również i ja, zawdzięczamy swoją egzystencję. A właśnie, czy Kościół katolicki postrzega ją jako coś nadającego się na spowiedź?

Zastanawiają się państwo czytelnicy o czym jest ten felieton. Powiem otwarcie, na tym etapie jego pisania, ja też. Więc dla może dla spójności wrócę jednak do tematów muzyczno-kulturalnych, jak na piosenkarkę przystało. Oglądam dziś telewizję jak nigdy i badam głowę dlaczego. Moja dysfunkcjonalność i zero przymusów sprawia, że się nie ruszam. Pilot faktycznie siedzi mi w dłoni. Obejrzawszy powtórkę programu, z którego mnie, siostrę i naszych padawanów wyeliminowano, przeszłam do następnego, w którym ludzie naprawdę świetnie tańczą, jest ich tak wielu, są naprawdę piękni i złożeni psychologicznie. Kiedy się wzruszają, kamera stosuje slow motion i każdy ruch ich twarzy poraża nas emocjonalnością. Tylko jakoś absolutnie nie przeszkadza mi to w jednoczesnym przeglądaniu stron internetowe z poduszkami dla ciężarnych i chustami.

Znany dylemat "chusta czy nosidełko" rozgrywa się we mnie paralelnie do momentów prawdy młodych ludzi z małych miejscowości, którzy pełni pasji grzecznie postępują wedle instrukcji producentów programu. Chwilę po, a może dłuuuuuższą chwilę po, bo po bloku reklamowym prywatnej stacji telewizyjnej, wcale nie krótkim i podejrzanie głośniejszym od samego w sobie muzycznego w sumie programu, rozpoczyna się show, w którym błyskotliwi i momentami naprawdę zabawni jurorzy szukają "tego czegoś" w ludziach, którzy wiedzą, że to mają i dlatego tam się pojawiają oczywiście. Padają moje ulubione sformułowania: "Masz to coś", "Nie masz tego czegoś" i absolutny numer jeden "Jesteś jakiś/jakaś", które przywołują w pamięci rozmowy w kuluarach branżowych, gdzie mądrzy artyści z dorobkiem posługują się wyrażeniem: "Wiesz, ona jest jakaś".

Ostatnio nawet poczułam się chyba "jakaś", bo zostałam zaszczycona nominacjami do Fryderyków. Jest to nagroda przyznawana w Polsce od 1995 roku przez Akademię Fonograficzną. W skład tej grupy wchodzą dziennikarze muzyczni, muzycy, kompozytorzy, autorzy, wykonawcy, laureaci nagród. Sama zawieram się w tej grupie, bo zespół Sistars kilka ich w swoim czasie adoptował. Za swój dorobek solowy w roku 2011 dostałam dwie nominacje. Jedna dość przygodowa, bo za okładkę mojego albumu "Renesoul", na której widnieją moje rysunki. Gatunek kreski opisałabym jako linearny prymitywizm, albo może konturyzm dziecięcy. Nie składałam okładki sama, robił to ze mną Artur Dobrowolski, który porozstawiał bazgrołki po kątach. Oczywiście cieszymy się, że ktoś dostrzegł i umieścił nasz pomysł na zapakowanie produktu w tych pięciu wyjątkowych spośród dużej liczby zgłoszonych, ale z doświadczenia i obserwacji zjawiska Fryderyków czuję, że nie należy się podniecać, jeśli nominowanym się jest razem z Kasią Nosowską, która ma pełną miłość i uznanie akademii i niczym Adele na tegorocznych nagrodach Grammy wszystko, co nominowane zgarnia niemiłosiernie.

Co jednak bardziej mnie nurtuje, bo jest zdecydowanie bardziej w temacie docelowej działalności zawodowej, to druga nominacja, którą otrzymał mój album w kategorii Album roku hip-hop/r&b/reggae. Sąsiadami w liście nominowanych są: Afromental, Fisz i Emade, O.S.T.R oraz Maleo Reggae Rockers. I tu zaczynam się naprawdę zastanawiać, o co chodzi w tej kategorii. Oczywiście mi jako autorowi, kompozytorowi i wykonawcy, czyli twórcy i tworzywu jest bardzo trudno sklasyfikować gatunek muzyczny, który reprezentuję. Jest to na pewno jakaś fuzja tego, co mnie wychowywało i tego, co dosięga mnie swoimi audio-mackami dziś, ale gdybym odniosła się do recenzji swoich płyt to padają tam słowa takie jak soul, neo soul, jazz. Odrobina tego, co w nazwie kategorii również, ale jak moja twórczość ma się do twórczości kolegów?

Może wszyscy, kiedy byliśmy mali, słuchaliśmy więcej afroamerykańskiej muzyki niż country, ale - do cholery - czy za mało jest w Polsce hip-hopu, żeby stworzyć dla nich osobną kategorię? Ilu chłopaków i nawet dziewczyn, wydało iście raperskich płyt w Polsce w tym roku? Scena reggae rozwija się prężnie i, z całą sympatią do Maleo, nie jeden Maleo płytę wydał o zabarwieniu jamajskim w 2012. I tak sobie myślę, że niezależnie od tego, kto zgarnie nagrodę, nic z tego nie wyniknie. A może dowiemy się, kto na jednej płycie jest w stanie zawrzeć najwięcej hip-hopu, r&b i reggae na raz.

Z tą lekko sokratesową konkluzją udam się na niedzielną cichą drzemkę, bo za dwa miesiące będzie to takie luksusowe i trudno dostępne, że spróbuję cieszyć się tym na zapas.

Paulina Przybysz

Styl.pl
Dowiedz się więcej na temat: Pinnawela | Bitwa na Głosy | ciąża
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy