Przemoc, czyli wszystko, co lubimy
Psychologicznie rzecz ujmując, na owe ścieżki wchodzimy dlatego, że są nam znane. Istnieje prawdopodobieństwo, że prześladowane przez rodzica dziecko będzie kiedyś prześladowcą dla swojego potomstwa - to działanie jest mu bliskie, takie zna, a znane znaczy odpowiednie.
Przemoc często rodzi się w zależności. Ten, który jest wyżej, gnębi tego, który jest niżej: rodzic - dziecko, nauczyciel - uczeń, pracodawca - pracownik. Czasami wystarczy wredna koleżanka, by uprzykrzyć nam życie, taka, co to sama nie radzi sobie z nieznośną lekkością bytu.
Ciężko jest krytykować autorytety. W zasadzie czujesz, że jesteś na straconej pozycji. Ty mała - on duży. Autorytet ma władzę, prestiż i wiedzę. Gdy dochodzi do tego związek zależności, jak chociażby w przypadku sytuacji uczeń - nauczyciel - czujesz, że ogarnia cię bezsilność. Ten ma rację, kto ma władzę. "Nie masz do końca rozwiniętego mózgu, bo jesteś dziewczyną! Dzień dobry, hołoto! Szuje jesteście!" - to tylko niektóre z określeń, jakimi raczył nas pan profesor, który uczył historii w jednym z najlepszych liceów w Krakowie, a nawet całej Polsce!
Czy zniszczył tymi słowami moje poczucie własnej wartości? W szkole średniej dopiero się takie buduje. Wiem z pewnością, że nie pomagał go tworzyć. Dzięki niemu zrezygnowałam z wymarzonych studiów archeologicznych. O historii postanowiłam zapomnieć na długie lata. Za to ze szkolnej edukacji właśnie tego profesora pamiętam najbardziej.
W szczerych Polaków rozmowach niejednokrotnie okazuje się, że na wszystkich etapach edukacji spotykamy się z przemocą. Jedną z takich opowieści usłyszałam od mamy. Akcja rozgrywa się w liceum. Matematyczka, gdy widziała, że któraś z dziewczyn ma długie paznokcie, wywoływała ją do tablicy. Zadawała zadanie i kiedy uczennica brała kredę, by ćwiczenie wykonać, kobieta podchodziła i łamała jej paznokcie, przyciskając je do tablicy.
Jasne, to było dawno temu. Mama przecież jest na emeryturze. Spadające na dłonie linijki, ciągnięcie za uszy, szarpanie - wszystko to było w erze sztucznych, granatowych fartuchów, ozdobionych białymi kołnierzykami. Przejdźmy więc do czasów bardziej współczesnych.
Ola nie tak dawno skończyła studia. Wspomina, jak pani od muzyki w szkole podstawowej, nazwała ją przy całej klasie oślicą. "Miałam z nią lekcje we wtorki i pamiętam, że mówiłam sobie, że jak już wtorek minie, to wszystko będzie dobrze. Tydzień w tydzień tak sobie mówiłam. Siedziałam w pierwszej ławce, tuż przy biurku nauczycielki i prawie co lekcję o coś się do mnie przypier***. Miałam nerwicę żołądka przed tymi lekcjami". Pani od muzyki na koniec edukacji postawiała Oli ocenę celującą na świadectwie. Jak widać, drogo przyszło dziecku za ową cenzurkę zapłacić.
***Zobacz także***
Opowieści o nauczycielach obrzucających uczniów błotem znam sporo, ale historia mojej przyjaciółki, sprawia, że łzy napływają mi do oczu. Akcja dzieje się w małej wiosce na południu Polski, w 1986 roku.
"Grupa wystraszonych pierwszoklasistów i psychopatka - wychowawczyni, która nas biła, zmuszała do rozbierania się do bielizny w trakcie lekcji, żeby sprawdzić naszą higienę. Do dziś pamiętam jak stojąc w majtkach i różowej haleczce (wtedy dziewczynki nosiły haleczki) trzęsłam się i nie wiem, czy bardziej z zimna, czy ze strachu. Pamiętam też, jak głową kolegi biła o futrynę i w ramach rozładowania furii, rzucała w nas wielkim pękiem kluczy. Rodzice nie reagowali. Ciekawe, że my, siedmioletnie dzieci, żyliśmy w permanentnym lęku i wstydzie. Taka zmowa milczenia. Zareagowała tylko jedna matka, której syn wrócił do domu z guzem wielkości własnej głowy. Sprawę szybko zamieciono pod dywan".
I dodaje: "W klasie były 3 dziewczynki i 7 chłopców - tych nienawidziła bardziej, ich lała najmocniej. Pamiętam, jak się bałam, że powyrywa im uszy, kiedy z taką wścieklizną (to nie wściekłość, to była wścieklizna) szarpała. Psychopatka była dyrektorką szkoły, więc czuła się bezkarna w zaglądaniu nam w majtki".
Nie chciałabym pisać, że wszyscy przeżyliśmy jakiś rodzaj przemocy. Chciałam tylko zauważyć, że być może nawet do końca nie zdajemy sobie sprawy z tego, że taka przemoc dotknęła nas osobiście. Zdążyliśmy się z nią oswoić. Ba, ona się nam podoba! My jej wręcz pragniemy! Wystarczy sprawdzić, jaką popularnością na całym świecie cieszą się programy kulinarne, w których celebryci rzucają talerzami, przeklinają i pokazują z odrazą, w jakim brudzie kucharze gotują swe potrawy. Wtedy rodzi się w nas wstyd, pięknie oswojony przez wszystkie lata.
Siadamy przed telewizorem i oglądamy, jak poniża się innych. I pewnie spada kamień z serca, że nie jesteśmy bohaterami tego spektaklu. By nie mieć wyrzutów sumienia, powtarzamy sobie, że wszystko jest wyreżyserowane. Przecież przemocy nikt by nie pochwalał.
*****
Chcę pomóc 1 % - Strona Fundacji POLSAT - Jesteśmy dla dzieci
Zobacz wideo: