Życie bez tańca nie jest możliwe
Mandaryna w rozmowie z nami udowadnia, że taniec jest dobry na stres, zmartwienia i dobrą sylwetkę.
Wyobraża sobie pani taką sytuację, że mogłaby żyć bez tańca?
Marta Wiśniewska: - Nie! Tańczę od ponad dwudziestu lat. Codziennie, po kilka godzin.
Czyli jest pani od tańca uzależniona, czy to raczej sposób na życie?
- Jedno i drugie: trenuję z zawodowymi tancerzami i prowadzę zajęcia taneczne dla dzieci, młodzieży i dorosłych. Taniec bardzo pozytywnie mnie nakręca, pozwala wyrzucić z siebie negatywne emocje, poczuć się przyjemnie zmęczoną.
- Daje poczucie wolności, niezależności i komfortu psychicznego. Poza tym poprawia krążenie. Dzięki niemu można lepiej kontrolować swoją figurę, mieć lepszą kondycję.
Dzień bez tańca byłby więc dniem straconym?
- Z pewnością! Mogę w nim wyrazić wszystkie swoje emocje, bo słowa często nie są w stanie przekazać tego, co się czuje i myśli. Taniec jest o niebo lepszy od siedzenia na kanapie przed telewizorem, zwłaszcza kiedy przekroczy się magiczną liczbę trzydziestu lat. Pozwala zachować sprężyste, wygimnastykowane ciało, daje fajną energię i niezłego, naturalnego kopa.
A jak często trzeba pląsać po parkiecie, by zachować dobrą sylwetkę?
- Jeśli ktoś nie jest profesjonalnym tancerzem, nie musi "katować" się na siłę. Wystarczą jedynie dwie godziny w tygodniu, aby efekty były widoczne już po kilku miesiącach. Kobiety, z którymi spotykam się w mojej szkole, nie tylko wyrabiają sobie smuklejszą sylwetkę, przestają się jej wstydzić i "wciągać" brzuch przy każdej okazji. Mają też większą świadomość swojego ciała, są bardziej pewne siebie i otwarte na świat. Częściej się uśmiechają, przestają się zamartwiać i narzekać.
- Dla niektórych taniec to także rodzaj relaksującej terapii: po godzinach spędzonych za biurkiem mogą wreszcie oderwać się od codziennych obowiązków, zrobić coś wyłącznie dla siebie, pobyć we własnym gronie. A przy okazji spalić mnóstwo zbędnych kalorii.
A jaki rodzaj tańca pani preferuje?
- Hip-hop. Wbrew pozorom cieszy się wielką popularnością nie tylko wśród licealistów, ale i kobiet po pięćdziesiątce. Świetnie regeneruje umysł, bo uczenie się układów i kroków zawsze wymaga sporej precyzji i dobrej pamięci. Będąc nastolatką, zawsze lepiej odrabiało mi się lekcje, nie miałam też problemów z organizacją swoich zajęć, bo taniec doskonale wpływał na mój intelekt i poprawiał koncentrację.
Dzisiejsi nastolatkowie garną się do tańca?
- Na szczęście coraz częściej i chętniej. Taniec jest teraz bardzo popularny. Część z nich chce zostać zawodowcami, inni po prostu miło spędzają wolny czas. Na pewno na wszystkich wpływa on bardzo korzystnie.
Słowem: w zdrowym ciele zdrowy duch?
- Oczywiście! Kiedy po raz pierwszy pojawiają się na zajęciach, są zazwyczaj przygarbieni, nieśmiali, wstydzą się samych siebie. Zanim się otworzą musi więc upłynąć naprawdę sporo wody w rzece. Po jakimś czasie zmieniają się jednak nie do poznania: inaczej mówią i myślą, zaczynają nawet pewniej chodzić!
- Zupełnie odmiennie zachowują się ośmiolatkowie: dla nich taniec to przede wszystkim dobra, spontaniczna, ale przede wszystkim zabawa. Nie zastanawiają się, czy dobrze wyglądają, nie są jeszcze zablokowani. Dlatego szybciej i łatwiej się uczą.
Na parkiecie lepiej poruszają się kobiety czy mężczyźni?
- To zależy od rodzaju tańca. Mężczyźni są mimo wszystko bardziej wstydliwi, ciężko jest im się przełamać. Jednak gdy poczują, że "to jest to", dają z siebie wszystko, pokazują dwieście procent swoich możliwości. W klubach, gdzie koncertuję, przeważają jednak dziewczyny. W ruchach i postawie od razu widać, które z tańcem mają do czynienia na co dzień, a które jedynie od wielkiego święta.
Teraz możemy panią zobaczyć w telewizji TV Disco. Czym pani się tam zajmuje?
- W każdy sobotni wieczór zabieram widzów do szalonego świata dyskotek i najbardziej gorących rytmów, dzięki którym każda impreza zamienia się w niepowtarzalne show. Program Eurodance Top 10 to prawdziwy rarytas dla miłośników dobrej zabawy. Poza listą najgorętszych hitów, w programie mówię też o najnowszych trendach w muzyce.
Artur Krasicki
Życie na gorąco 52/2011