Reklama

Zawsze robię tylko to, co sprawia mi przyjemność

Walczy nie tylko na ringu. Jest wojownikiem także w życiu prywatnym. Chorej córce oddał swoją nerkę. Po latach jest dumny z tej decyzji.

Dla wielu kobiet jest uosobieniem męskości. Bo Przemysław Saleta (44), choć jest świetnym polskim bokserem i kick bokserem, jest także mężczyzną dla którego rodzina była, jest i zawsze będzie najważniejsza...

Trochę obawiam się tej rozmowy. Coś pójdzie nie po pana myśli i może się to dla mnie źle skończyć...

Przemysław Saleta: - Nie ma się czego obawiać. Po pierwsze - jest pani kobietą. A po drugie - chociaż może trudno w to uwierzyć, jestem szalenie spokojnym człowiekiem. Naprawdę nie jest łatwo wyprowadzić mnie z równowagi.

Reklama

Skoro jest pan tak spokojnym człowiekiem, to skąd pojawiła się u pana ta skłonność do sportów walki, a na dodatek do tych najbardziej brutalnych?

- Po prostu padłem ofiarą mody na Bruce’a Lee. Od momentu pierwszego treningu wiedziałem już, co chcę w swoim życiu robić. Z każdym następnym tylko utwierdzałem się w tym przekonaniu.

Trzeba jednak przyznać, że stosunkowo późno zaczął się pan tym interesować...

- Faktycznie. Byłem już pełnoletni. Dopiero na studiach zacząłem trenować kick-boxing. Rodzice traktowali to jako moje hobby i swego rodzaju odskocznię od nauki. Ale gdy przyszły pierwsze sukcesy - zmienili zdanie. A ja postanowiłem zająć się sportem na poważnie. I właśnie dlatego oznajmiłem im, że przerywam studia...

I awantura gotowa!

- Wytłumaczyłem im, że to moja jedyna i ostatnia szansa. Nie stawałem się przecież coraz młodszy. Na szczęście szybko to zrozumieli i w pełni zaakceptowali moją decyzję. Nie mieli z tym większego problemu. Chociaż z tego co wiem, to do dziś żałują, że nie udało mi się dokończyć studiów.

A pan, po latach, nie ma o to do siebie pretensji?

- I tak i nie. Moje życie cały czas toczyło się wokół sportu. Zresztą tak się złożyło, że w moim zawodzie wykształcenie jest mniej ważne, niż zdobyte umiejętności sportowe.

Więc wyszło na to, że opłacało się postawić wszystko na jedną kartę. Jak by nie było, osiągnął pan w sporcie wszystko.

- Po prostu uwielbiam wyzwania. Wiele razy miałem w swoim życiu tzw. podbramkowe sytuacje. Życie nie raz przewracało mi się do góry nogami, ale ja nigdy się nie poddawałem...

... jak na prawdziwego wojownika przystało?

- Po prostu mam taki typ osobowości. Bardziej bawi mnie gonienie króliczka, niż jego złapanie. Cały etap przygotowań do walki, jak i samo starcie w ringu, jest dla mnie dużo ważniejsze niż sam, nawet wygrany, pojedynek.

Mówi pan tak tylko dlatego, że jest pan mistrzem świata w kickboxingu, a także mistrzem Polski i Europy w zawodowym boksie. Po prostu jest pan niepokonany.

- Nie patrzę na to w ten sposób. Nigdy nie zastanawiałem się nad tym jak smakuje sukces. Od zawsze sport był dla mnie jedną wielką przygodą. Właściwie mogę śmiało powiedzieć, że w swoim życiu nie przepracowałem ani jednego dnia. Zawsze robiłem wyłącznie te rzeczy, które sprawiały mi przyjemność. A już jeżeli chodzi o boks, to z przyjemnością walczyłbym nawet za darmo.

Musi być jednak jeszcze przyjemniej, gdy dodatkowo nieźle panu za to płacą...

- Co racja, to racja. Ale nie zawsze tak było. Trzeba zdawać sobie sprawę z tego, że z 50 walk przynajmniej 20 stoczyłem za darmo.

Panie Przemku mówi się, że są rzeczy ważne i ważniejsze. Całe swoje życie poświęcił pan sportowi, ale z dnia na dzień potrafił pan z niego zrezygnować - a wszystko dla dobra córki...

- Trochę niezręcznie się z tym czuję, kiedy ludzie traktują mnie jak bohatera. Po prostu zrobiłem to, co musiałem wówczas zrobić. Skoro zaistniała taka sytuacja, to nie wyobrażałem nawet sobie, że mógłbym postąpić wtedy inaczej. Gdyby była taka potrzeba, zrobiłbym to ponownie. Nie była to dla mnie żadna trudna decyzja. Nie wahałem się ani chwili.

Bardzo zmieniło się pana życie po operacji? Jak żyje się bez jednej nerki?

- Może ciężko w to uwierzyć, ale nie odczuwam żadnej różnicy. Nie ponoszę żadnych kosztów operacji. Natomiast życie mojej córki zmieniło się diametralnie - oczywiście na plus.

W takim razie co dobrego słychać u Nicole?

- Obecnie jest w drugiej klasie liceum. Później zamierza studiować japonistykę. To dorosła, pełnoletnia dziewczyna. Właściwie ma już swoje życie. Teraz, bardziej niż z ojcem, woli spędzać czas ze swoimi koleżankami. Niemniej jednak mamy fantastyczny, przyjacielski kontakt. Nie boi się ze mną rozmawiać.

Z młodszą jest podobnie?

- Oczywiście. Obydwie są ukochanymi córeczkami tatusia. Nigdy na żadną z nich nie podniosłem nawet głosu. Mają ze mną bardzo dużo luzu. Fajne jest to, że dostrzegam między nami sporo podobieństw. Z całą pewnością zalicza się do nich niezależność, umiejętność podejmowania decyzji i ten nasz upór w dążeniu do celu. Poza tym mamy podobne, czarne poczucie humoru. I obie są równie leniwe jak ja. 

Skoro dzieci dają panu tyle radości, to może trzeba się postarać o kolejne?

- Nic z tych rzeczy! Ja już się w swoim życiu żeniłem wystarczającą ilość razy i dwójka dzieci również mi w zupełności wystarczy.

I nie klęknie pan trzeci raz przed kobietą? Nie chce mi się w to wierzyć...

- Wydaje mi się, że nie. Aczkolwiek nigdy nie należy mówić nigdy!

To na koniec zapytam jak wygląda teraz dzień Przemysława Salety? Czym się pan obecnie zajmuje?

- Od czterech lat organizuję wyprawy motocyklowe. Później robię z nich programy telewizyjne. W tej chwili jestem w trakcie przygotowywania czterotygodniowego wyjazdu na Bałkany.

A pańska partnerka wytrzyma bez pana te długie cztery tygodnie?

- Chyba raczej nie ma wyjścia. Mówi się przecież, że jak kocha to poczeka! Taką przynajmniej mam nadzieję.

Alicja Dopierała

Życie na gorąco 25/2012

Życie na gorąco
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy