Reklama

Zahartowało ją trudne dzieciństwo

Kiedyś walczyła z ciężką chorobą o każdy normalny dzień. Dziś, kiedy jest zdrowa, zależy jej tylko na jednym: miłości rodziny i fanów, dla których szykuje niespodziankę – nową płytę.

Choć od czasu kiedy występowała jako wokalistka Lombardu minęło 13 lat, Małgorzata Ostrowska (54) nie daje o sobie zapomnieć. Lada dzień na rynku ukaże się jej najnowsza płyta.

Artystka, którą show-biznes wielokrotnie próbował zepchnąć na muzyczny margines, udowadnia, że wciąż jest w świetnej formie i nie zamierza zejść ze sceny. Skąd w tej filigranowej, mierzącej zaledwie 154 cm wzrostu wokalistce, tyle siły?

Tata osiwiał po pierwszym ataku

Przez ponad 10 lat wczesnego dzieciństwa Małgosia żyła w nieustannym lęku. Jako mała dziewczynka zachorowała na epilepsję. - Dusiłam się, byłam już sina, dławiłam się własnym językiem. Życie zawdzięczam ojcu, który osiwiał po pierwszym ataku - powiedziała w jednym z ostatnich wywiadów.

W czasach PRL-u w jej rodzinnym Szczecinku nie było odpowiednich specjalistów. By się leczyć, jeździła z mamą do Warszawy. Na dodatek leki, które przyjmowała, można było kupić tylko za dolary. Choć ataki zdarzały się tylko w nocy, wstydziła się swojej choroby, a koleżanki wiedziały jak sprawić, by poczuła się odtrącona.

Reklama

Choroba ustąpiła, kiedy Gosia zaczęła dojrzewać. Rodzice odetchnęli z ulgą, a ona wreszcie poznała smak zakazanego owocu - lekcji wuefu, w których dotąd nie mogła brać udziału. Głód sportu był tak wielki, że gdy w miasteczku utworzono sekcję dżudo, natychmiast się zapisała. Ćwiczyła w parze z dziewczyną dwa razy od siebie wyższą. Wkrótce jej partnerka porzuciła zajęcia. Podobnie jak reszta dziewczyn, które nie wytrzymały morderczych treningów 9 razy w tygodniu. Małgosia jako jedyna została. 

Nie dała się zaszufladkować

Zrezygnowała z dżudo, dopiero gdy dostała się do szkoły muzycznej. - Postawiono mi ultimatum, bo zaczęły mi się od treningów trząść ręce - wspomina. Gdy nie dostała się na pierwszy rok biologii, trafiła do Studia Sztuki Estradowej. By występować na scenie, musiała jednak zdać egzamin ministerialny w Warszawie.

Zależało jej na tym, bo śpiewała już w Lombardzie. Przez 10 lat należała do zespołu, potem rozpoczęła karierę solową. Nie dała się zaszufladkować. Za każdym razem była inna, ale wciąż wyrazista, kontrowersyjna: włosy na irokeza, makijaż na ćwierć twarzy.

-Pamiętam, jak wystąpiłam w Opolu, mamę spotkały w pracy nieprzyjemności. Usłyszała, że jestem umalowana, jakbym miała mózg na wierzchu - wspomina. Rodzice nigdy nie powiedzieli jej złego słowa.

- Może nie wszystkim byli zachwyceni, ale zawsze ją akceptowali i wspierali. Potrafili uszanować, że ktoś ma inne zdanie. Tak samo staram się postępować z moim synem - mówi Ostrowska.

Dominik to najważniejszy po mężu fotografiku Jacku Gulczyńskim mężczyzna jej życia. Skończył kulturoznawstwo, gra w zespole na gitarze elektrycznej. Jeśli na scenie czuje się tak dobrze jak mama, z pewnością o nim usłyszymy.

I. Kraft

Na żywo
Dowiedz się więcej na temat: choroby
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy