Reklama

Suknia ślubna może poczekać

Rozkochała w sobie gorącego Latynosa, ale nie zamierza na siłę prowadzić go do ołtarza. Na razie cieszy ją rola narzeczonej i matki. Tancerka zdradza nam, co straciła i co zyskała wiążąc się z Agustinem.

Pierwszy casting do „Tańca z gwiazdami”, w którym wzięła udział, nie powiódł się. Pokonała ją trema. Ale skromność i uroda Niny Tyrki zrobiły wielkie wrażenie na choreografie Agustinie Egurroli. Od kilku lat tworzą parę, o której wciąż rozpisują się media. Jak wygląda ich codzienne życie?

Gazety uwielbiają pisać o tobie i Agustinie. Informacja o waszym ślubie byłaby prawdziwą sensacją...

Nina Tyrka: Tyle, że my nie spieszymy się ze ślubem! Jak każda kobieta marzę o białej sukni, o cudownym przyjęciu, itd. Mamy to wszystko z Markiem (czyli Agustinem) w planach, ale nie chcemy się spieszyć. Przecież urzędowy papierek nie zmieni moich uczuć do Marka, ani jego uczuć do mnie!

Reklama

Zdradzisz, jak wyglądały wasze zaręczyny?

- To było dwa dni po narodzinach Carmen. Marek przyszedł do szpitala i bardzo wzruszony wyciągnął pierścionek, pytając, czy zostanę jego żoną. Popłakaliśmy się oboje. Może się wydawać, że oświadczać trzeba się w Paryżu albo innym romantycznym miejscu. Ale dla mnie te oświadczyny na oddziale położniczym były najpiękniejsze!

Związek ze znanym choreografem ułatwił czy utrudnił ci karierę tancerki?

- Początkowo przeżyłam trudne chwile... Byłam jedną z tancerek w jego zespole Volt i po związaniu się z szefem, musiałam pracować dwa razy ciężej niż inni. Nie chciałam, by pojawiły się plotki, że jestem faworyzowana. Zresztą Marek nie dawał mi forów. Było odwrotnie. Na próbach miałam wrażenie, że poprawiał mnie częściej niż innych. Kosztowało mnie to wiele nerwów, łez. Marek tłumaczył mi, że musi być dla mnie surowy, żeby uchronić mnie przed złośliwymi uwagami. Dziś wiem, że postępował słusznie.

Oboje jesteście tancerzami. Ale czy prywatnie macie czas, żeby razem zatańczyć?

- Tańczyliśmy razem wieki temu! (śmiech). Ostatnio chyba na imprezie finałowej 10. edycji „Tańca z Gwiazdami” . Zdjęłam buty i tańczyłam na bosaka. Do białego rana. Zupełnie jak na pierwszej randce, gdy przetańczyliśmy całą noc.

Szybko dałaś się zaprosić na tę pierwszą randkę?

- Szczerze mówiąc, za pierwszym razem mu odmówiłam... Marek zaprosił mnie do kina, a ja mam uraz do randek w kinie...

Dlaczego? Spotkało cię w kinie coś niemiłego?

- To w sumie śmieszna historia. Kiedyś pewien chłopak zaprosił mnie do kina. Mieliśmy iść na jakiś romantyczny film. Tyle, że on źle sprawdził program i... wylądowaliśmy na horrorze z piłami i ludzkimi szczątkami w rolach głównych. Nie znoszę takich filmów. Byłam naprawdę roztrzęsiona. Na drugie spotkanie nie miałam ochoty... Dobrze, że tamta randka nie wypaliła!

Jesteś z tym właściwym facetem. Jak wygląda wasze wspólne życie?

- Marek pracuje od rana do wieczora, a ja zajmuję się Carmen albo uczę w szkole tańca Egurrola Dance Studio. Prowadzę grupy i daję indywidualne lekcje. Marek wraca najwcześniej na kolację. Ale są też i mniej zapracowane miesiące. Niedawno spędziliśmy cudowny tydzień na Wyspach Kanaryjskich.

- Teraz Marek leci do USA w sprawach zawodowych, a ja pojadę z małą do Lublina do mojej mamy. Po jego powrocie we trójkę wybieramy się na dwutygodniowe wczasy do Turcji. Myślę, że średnia bycia razem wyjdzie nam podobna, jak w tradycyjnej rodzinie, w której mężczyzna zawsze wraca z pracy o 16.00, ale rzadko może wziąć więcej niż tydzień urlopu.

Jak układają ci się stosunki z przyszłymi teściami?

- Z mamą, mieszkającą w Warszawie, jestem zaprzyjaźniona. A ojca poznałam, gdy odwiedziliśmy Kubę. To cudowny, charyzmatyczny człowiek. Mam nadzieję, że w jego wieku Marek będzie wyglądał i czuł się tak samo młodo...

Krzysztof Owczarek

Na żywo 32/2011

Na żywo
Dowiedz się więcej na temat: Nina Tyrka
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy