Reklama

Przepowiednia mamy - część II

George Clooney - jaki jest naprawdę? To wie tylko jego matka...

Jakie żarty Pana śmieszą?

George Clooney: Ryzykowne… Lubię poczucie humoru, które ociera się o grozę, sytuacje absurdalne, niezamierzone, wynikające z nieoczekiwanego zwrotu akcji. Do końca życia zapamiętam idiotyczną historię, która wydarzyła się podczas przerwy na lunch w barze nieopodal studia, w którym kręciliśmy "Ostry dyżur". Poszliśmy tam całą grupą. Była tam też nasza koleżanka z półrocznym dzieckiem. Ktoś dla zabawy dał maluchowi frytkę i dzieciak zaczął się krztusić. Wszyscy potwornie się zdenerwowali, zaczęli krzyczeć, wołać o pomoc, a któryś z gości baru potrząsnął mną i wrzasnął: "Zrób coś, człowieku! Jesteś przecież lekarzem!". I wtedy zdałem sobie sprawę, że wciąż jestem w lekarskim kitlu. Na szczęście dzieciakowi nic się nie stało i dziś mogę się z tamtej sceny śmiać.

Reklama

Humor pomaga też na sercowe rozterki?

Dzięki prasie nie mam już sercowych rozterek. Kobiety wiedzą, czego się po mnie spodziewać, wystarczy, że wezmą do ręki jakąkolwiek kolorową gazetę z ostatnich 12-15 lat. Wiadomo, że jestem kiepskim kandydatem na męża i niezbyt rodzinnym facetem, dla którego priorytetem są praca i dobra zabawa. Przez te lata nauczyłem się też instynktownie unikać kobiet, które pragną się ze mną związać tylko dla sławy. Widzą we mnie bohatera filmów, w których grałem, a nie George'a Clooneya - 48-letniego faceta z takimi, a nie innymi poglądami na życie.

Dla Pana sława nic nie znaczy?

George Clooney: Nie będę pana oszukiwał - lubię ten blichtr. Mile łechce moje ego, gdy kroczę po czerwonym dywanie, a wokół błyskają flesze. To wszystko prawda, ale gdzieś z tyłu głowy wciąż tkwi mi pytanie: "Czy to nie ostatni raz?". W show-biznesie łatwo jest zostać gwiazdą, ale jeszcze szybciej ludzie znikają z pierwszych stron gazet. Trzeba cieszyć się chwilą i nie robić zbyt dalekosiężnych planów.

Martwi Pana upływ czasu?

George Clooney: Walczę z tym. Z jednej strony uprawiam dużo sportu, staram się utrzymywać wagę i dobrą figurę. Z drugiej, korzystam z doświadczeń, które przez te kilkadziesiąt lat zebrałem. Mam dystans do siebie i do Hollywood. Wiem już, co się w życiu liczy i co mogę zrobić dla świata.

Ma Pan na myśli Darfur?

George Clooney: To dla mnie priorytet. Gdy zdałem sobie sprawę, że w Sudanie toczy się krwawa wojna domowa, podczas której giną setki tysięcy ludzi, a bogate Europa i Ameryka nic o tym nie wiedzą i nie chcą wiedzieć, przeżyłem wstrząs.

Co Pan może zrobić?

George Clooney: Nie chciałbym, żeby to zabrzmiało jak przechwałka, ale dzięki popularności mogę tym ludziom pomóc. Choćby tym, że opowiem o ich tragedii. Gdy pojawiłem się tam razem z tuzinem kamer, parę milionów ludzi na Zachodzie dowiedziało się o tym, że w Sudanie jest wojna. Politycy nie mogą sobie pozwolić na lekceważenie opinii publicznej. Jeśli pobudzimy sumienia obywateli w naszych krajach, pojawi się szansa na to, że przywódcy - dla własnego dobra - wezmą się za tę sprawę.

Ma Pan poczucie misji?

George Clooney: To zwykła odpowiedzialność faceta, który sporo w życiu już zrobił, a ma ochotę, by pozostało po nim coś więcej niż ulotna sława przystojniaka.

Bartłomiej Kołdziej

Przeczytaj część pierwszą

Tekst pochodzi z magazynu

PANI
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy