Reklama

Powrót będzie trudniejszy niż myślała

Nie zabiega o mało ambitne role. W Hollywood nie ma dla niej filmów?

Wakacje! Tylko o tym marzyła Alicja Bachleda-Curuś (28), gdy kilka dni temu wracała do Los Angeles po kilku miesiącach wytężonej pracy w Europie przy filmie "Bitwa pod Wiedniem". Teraz znów będzie robić to, co lubi najbardziej, spędzać beztroski czas ze swoim 2-letnim synkiem Henrym, chodzić z nim na spacery, plażę, wreszcie będzie mogła powylegiwać się na słońcu, bo podczas pracy przy "Bitwie..." miała zastrzeżony w kontrakcie zakaz opalania.

Będzie oglądać filmy, uprawiać sport, spotykać się z przyjaciółmi. Ale prędzej czy później znów pojawi się pytanie: co dalej?

Reklama

Początki w USA nie były dla niej łatwe

Uczucie niepewności i lęku przed nieznanym nie jest jej obce od wielu lat. Właściwie stało się już nierozerwalną częścią jej życia. Bo decyzję o wyprowadzce do USA podjęła świadomie już 10 lat temu. Miała wtedy 19 lat, a za oceanem żadnej bliskiej osoby. Po półrocznym, bardzo męczącym, jak kiedyś przyznała, pobycie w szkole aktorskiej w Nowym Jorku, przeniosła się do Los Angeles, ale tam też nie było jej lżej.

Wynajmowała kolejne mieszkania, uczyła się od świtu do nocy, biegała na castingi. Jedynym pocieszeniem była gwarantowana pogoda i fakt, że jest w centrum światowego kina, miejscu, o którym marzyła od dziecka.

Gaża z filmu starcza jej na kilka miesięcy

Teraz jej życie wygląda zupełnie inaczej. Najważniejszy jest Henry. To dla niego w zeszłym roku zdecydowała się na poważną inwestycję w Los Angeles - kupno stylowego domu z lat 20. Przez ostatnie pół roku, które spędziła w Europie, w budynku trwały konieczne remonty i przebudowy, by dom był jak najbardziej funkcjonalny i przyjazny jej i jej synkowi.

Dziś nie uczestniczy w castingach tak często jak dawniej. Choć ma w Stanach swoich agentów i wysyłana jest na nie, wiele z nich odrzuca, nawet gdyby miała później żałować. Czasem dlatego, że nie chce grać mało ambitnych ról, a czasem dlatego, że buntuje się przeciwko tego rodzaju rywalizacji. Szkoda jej na to czasu.

Podejmuje takie decyzje świadomie, mimo iż, jak sama przyznaje, gaża z każdego filmu starcza jej z reguły na zaledwie kilka miesięcy... Ale nie chce myśleć o pieniądzach, uważa, że jeśli nawet przyszedłby czas, że nie dostawałaby żadnych propozycji aktorskich, jakoś by sobie poradziła. Najwyżej spakowałaby walizki i wróciła do Polski.

Przeprowadzka coraz bardziej możliwa

Czyżby podejrzewała, że taki czas może wkrótce nadejść? Jej polska menedżerka przyznała niedawno, że Alicja rozważa właśnie udział w kilku produkcjach w Polsce. To dowód na to, że jednak ma "plan B", w razie gdyby w Hollywood nie było dla niej miejsca. A może nie być, bo Alicja sama przyznaje, że już na początku swojej aktorskiej drogi wysoko postawiła sobie poprzeczkę.

Zagrała w kilku europejskich niskobudżetowych, ale ambitnych filmach i nie chce z tego poziomu rezygnować. A przecież przeprowadzka do Europy nie wyklucza ewentualnego udziału w hollywoodzkiej produkcji, wszak role w ostatnich dwóch amerykańskich filmach dostała nie z castingów, ale dlatego, że reżyserzy zobaczyli ją w innych filmach.

Jednak w Los Angeles trzyma Alicję... Colin Farrell (mieszka niedaleko Alicji). Choć aktorka przyznaje, że emocje po rozstaniu z gwiazdorem już opadły i jest gotowa na nową miłość, to chce mieć dobry kontakt z Colinem ze względu na synka. Teraz spotykają się (na przykład na drugich urodzinach Henry'ego 7 października), dzwonią do siebie, Colin opiekował się maluchem przez kilka tygodni, gdy Alicja pracowała w Europie. Aktorka zrobi wiele, by podtrzymywać więź ojca z synem.

MH

Życie na gorąco 42/2011

Życie na gorąco
Dowiedz się więcej na temat: Alicja Bachleda-Curuś
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy