Reklama

Ostatnio jakoś złagodniałem

Przyzwyczaił nas ostatnio, że mężczyzna o skomplikowanym charakterze to "jego typ". Taki był jako Aleks Tudor w serialu "Tylko miłość".

Taki jest jako Kazimierz Duszyński w "Majce". Trzeba przyznać, że grani przez niego bohaterowie są wyzwaniem dla najbliższych. My odnosimy wrażenie, że Tadeusz Huk (61) wcielając się w te postaci świetnie się bawił. Chociaż jego bohaterowie wykonują poważny zawód - obaj są adwokatami.

Gdyby nie żony, nasz los byłby marny

Tym samym Tadeusz Huk w przewrotny sposób kontynuuje rodzinną tradycję. Jego ojciec, znany krakowski adwokat, chciał, by syn poszedł w jego ślady.

- Niestety, zupełnie mnie to nie interesowało. Chodziłem na różne rozprawy ojca, widziałem, jak to wygląda. Procesy w stanie wojennym ostatecznie mnie przekonały, że to nie moja droga - mówi. Ku rozpaczy rodziny wybrał studia na PWST.

Reklama

- W smutnych latach 70. wydawało mi się, że jedynie życie aktora może być choć trochę kolorowe - śmieje się. W zawodzie wystartował świetnie. Najpierw w Teatrze Słowackiego, potem w legendarnym Starym Teatrze. Dał się zapamiętać w "Hamlecie", "Antygonie", "Weselu", "Rewizorze", "Dybuku"...

- Wierzę we wpływ opatrzności o tyle, o ile sam człowiek wierzy, że mu się w życiu uda - stwierdza. Przez jakiś czas na pewno mógł mówić o sobie, że jest dzieckiem szczęścia. Wystarczy wymienić filmy: "Wodzirej", "Aktorzy prowincjonalni", "Danton", "Matka Królów".

W latach 90. zobaczyliśmy go w nowej odsłonie: włożył mundur. Silnym facetem był w "Psach", "Demonach wojny", "Operacji Samum". Ale nie zawsze żył z aktorstwa. Ma za sobą czas, gdy nie dostawał propozycji, kiedy miał chandrę i czuł się niedoceniony.

- Z przyjacielem otworzyliśmy kawiarnię "Maska". Było to dla mnie prawdziwe wyzwanie. Niestety. Nie nadaję się do biznesu - śmieje się. Na szczęście "nadaje się" do artystycznych działań. Gra. Pisze. Maluje. Jego akty już podczas otwarcia wystawy znajdują nabywców. - Ostatnio, niestety już nie bulwersują - śmieje się. - Moja kreska złagodniała. Ja też.

Przez lata nie wyobrażał sobie życia poza centrum Krakowa. Do czasu, gdy musiał opuścić mieszkanie, bo o kamienicę upomnieli się dawni właściciele. - Żona okazała się naszym wybawcą. Nie załamała rąk, nie wpadła w histerię. Znalazła wspaniałe miejsce i tam wybudowaliśmy mały dom. Teraz na Kraków spoglądam z wysokości Bronowic. Jestem na swoim. Mam kawałek ogródka, dwa koty. Problem mają znajomi, by wyciągnąć mnie z domu... - śmieje się.

Teresa Gałczyńska

Życie na gorąco 15/2010

Życie na gorąco
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy