Reklama

Oddanie fanów przywraca jej radość życia

Po śmierci męża nie potrafiła się odnaleźć. Do śpiewania wróciła za namową kochanych wnuków.

Już nie jest tak radosna jak kiedyś. Halina Kunicka (72) najchętniej siedziałaby w domu, oglądała albumy ze zdjęciami i wspominała zmarłego męża Lucjana Kydryńskiego (†77). Długo po jego śmierci nikt nie potrafił przekonać jej do większej aktywności zawodowej. Nie udało się to synowi Marcinowi Kydryńskiemu (42) ani synowej Annie Marii Jopek (40). Słyszeli tylko zapewnienie: - Jeszcze wyjdę do ludzi. Zmobilizowała się dopiero, gdy wnuczkowie Franek (12) i Staś (10) zapytali, dlaczego już nie śpiewa?

- Publiczność przyjmuje mnie nadal nieprawdopodobnie ciepło. Owacje na koncertach nie mają końca. Miłe słowa, kwiaty - to lekarstwo na wszystkie moje smutki. Decydując się na powrót do czynnego życia zawodowego nie wiedziałam, że podejmuję tak trafną decyzję - wyznaje. I znów publiczność mogła usłyszeć "Niby nic, a tak to się zaczęło", "Niech no tylko zakwitną jabłonie", "To były piękne dni". Dzięki m.in. tym wielkim przebojom sprzed lat trudno sobie wyobrazić historię polskiej piosenki bez pani Haliny.

Reklama

Pytana o początki kariery odpowiada, że wszystko zaczęło się od wyróżnienia w konkursie piosenkarskim zorganizowanym przez Polskie Radio w 1957 roku. Studiowała prawo, ale ciągnęło ją do śpiewania. Ze swoimi koncertami przemierzyła prawie pół świata. Oklaskiwano ją m.in. w Tokio, Sydney i Barcelonie. Podczas tych wyjazdów, gdy tylko mógł, towarzyszył jej mąż Lucjan Kydryński. Wspierał ją dobrym słowem, dodawał odwagi i zawsze chwalił - wiedział jak dbać o kobietę.

Ale początki tej miłości nie były łatwe... - Wszyscy ostrzegali Halinę przed nierozważnym związkiem, początkowo również jej mama nie darzyła mnie sympatią. Masz kochającego męża - mówiła - jesteście udanym małżeństwem, po co ładujesz się w takie bagno. To bagno to niby ja - opowiadał Lucjan Kydryński.

Jednak serce nie pozwoliło jej zrezygnować z tej miłości. Wkrótce po tym jak zostali parą, na świat przyszedł ich jedyny syn Marcin. - Stworzyliśmy ciepły dom - opowiada pani Halina. Piosenkarka w każdej wolnej chwili pomaga synowej w opiece nad dziećmi. Odbiera ze szkoły i prowadzi na dodatkowe zajęcia. Razem spędzają dużo czasu. Uwielbiają spacerować po parku, który widać z okien mieszkania artystki na warszawskim Powiślu. Wspólne zbieranie kasztanów i dokarmianie wiewiórek to coś, co chłopcy lubią najbardziej.

Pani Halina znów czuje się potrzebna, a to daje jej siłę do życia i pracy.

Ilona Kopka

Świat i Ludzie 43/2010

Świat & Ludzie
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy