Reklama

Niezwykłe życie i tajemnicza śmierć

Sławę zawdzięcza talentowi i ojcu, który kształtował ją i uczył muzyki. Zapłaciła za to jednak wysoką cenę. Odeszła w biedzie i osamotnieniu.

Gdy 5 grudnia zamykała oczy, w ciemnościach i zimnie panujących w jej domu, nie było przy niej rodziny ani fanów. Informacja o jej śmierci wstrząsnęła równie mocno jak to, że wszczęto w tej sprawie śledztwo. Ono dopisuje ostatni rozdział barwnej, ale i tragicznej historii, która zaczęła się 73 lata temu w Belgii, w Heusy. Wtedy Janina i Bolesław Cieślakowie zostali rodzicami trzeciego dziecka, które na chrzcie otrzymało imiona Violetta Élisa.

– Moje dziecko nie będzie nosić francuskiego imienia! – stwierdził jednak ojciec. Zarejestrował córkę jako Czesławę Marię Cieślak. Po wojnie rodzina zamieszkała w Lewinie Kłodzkim. Pan Bolesław, niegdyś kapelmistrz w orkiestrze górniczej, dostał pracę w milicji, mama była bufetową.

Reklama

Ojciec miłość do muzyki rozbudził w córce wcześnie. Uczył ją gry na skrzypcach. Był surowy. Gdy nieczysto zagrała, bił smyczkiem po rękach. Ojciec przypilnował także, by córka nie poszła „na zatracenie”.

Nie miała 17 lat, kiedy wydał ją za mąż. – Bał się o mnie, uważał, że to najlepsze dla dziewczynki – tłumaczyła po latach. Ale ona marzyła o wielkim świecie. Od porucznika wojsk pogranicza Piotra Gospodarka uciekła dwa lata później. Z rocznym synkiem Krzysiem.

Była uczennicą szkoły muzycznej w Szczecinie. Profesorowie na egzaminie stwierdzili u niej słuch absolutny. Nie garnęła się jednak do nauki. Zmieniała szkoły – grała na pianinie, puzonie, skrzypcach. Krzysiem zajęli się dziadkowie. Został u nich długie lata.

W Warszawie zadebiutowała w radiu. Zachwyciła głosem Edwarda Czernego. Prowadził on liczącą się w 1960 roku orkiestrę radiową. Jego wsparcie okazało się trampoliną do sukcesu. Czesia miała tylko jedno zadanie: musiała zmienić imię i nazwisko. Wybrała Violettę Villas. Opowiadała potem, że to sam Władysław Szpilman, kompozytor i pianista, wówczas szef działu muzyki rozrywkowej Polskiego Radia, wymyślił ten pseudonim.

Władysław Szpilman był twórcą twórcą Międzynarodowego Festiwalu Piosenki w Sopocie. Na nim 23-letnia Violetta zaśpiewała w 1961 roku Dla Ciebie, miły. Pod koniec lat 60. wszyscy już wiedzieli, kim jest Violetta Villas. Nucono Przyjdzie na to czas, Jak nie to nie, Jednym słowem, matka. Występowała w telewizji, zagrała w filmie Dzięcioł. Ale choć mówiono o karierze w Hollywood, nikt nie zaryzykował obsadzenia diwy w innych filmach – była niesłowna.

Jej niefrasobliwe zachowanie wywoływało falę nieprzychylnych komentarzy w Polsce. Ale świat mówił o niepowtarzalnym sopranie koloraturowym o skali obejmującej 5 oktaw! Znano ją w Paryżu i w Moskwie. Diwa rzucała czerwonymi pantofelkami w publiczność w Rio de Janeiro, miała show w Las Vegas gdzie śpiewała w 9 językach. Kochano się w niej w Bazylei, Brukseli, Budapeszcie i w Tokio.

Im większa była jej sława, tym mniej była szczęśliwa. Szukała miłości. Pierwszą i najtragiczniejszą była ta do ojca. Od czasu, gdy sprzeciwiła mu się i uciekła od męża, by rozwieść się, rosło w niej poczucie winy. Po śmierci taty, na koncertach wspominała najważniejszego mężczyznę, śpiewając Tatusiu i Pieśń dla ojca. O kimś takim jak on marzyła.

W połowie lat 60. zakochała się i związała z Januszem Ekiertem, muzykologiem. Ale on w 1973 roku zostawił ją. Wtedy zbudowała pierwszą kapliczkę: w domu w podwarszawskiej Magdalence modliła się żarliwie. Drugi ślub w Chicago z biznesmenem Tedem Kowalczykiem niczego nie zmienił. Rozwód po roku potraktowała jako znak. Poświęciła się Kościołowi.

Współpraca artystyczna z nią stała się trudna. Nawet Witold Filler, wieloletni admirator jej talentu, dyrektor warszawskiego Teatru Syrena, który stworzył dla niej widowisko Violetta, poddał się. Pod koniec lat 80. Violetta znika z teatru. Jej gwiazda przygasła trwale z końcem lat 90. Odezwały się poważne kłopoty ze zdrowiem i problemy finansowe.

W 1998 roku wróciła do Lewina Kłodzkiego. Mieszkańcy, znając jej wielkie serce, podrzucali do jej posiadłości psy i koty. Przygarniała je, karmiła, popadając w coraz większą biedę. W 2005 roku odebrano pani Violetcie zwierzęta. Oskarżono ją o to, że się nad nimi znęcała. Cios był silny. Śpiewa o tym w utworze W Lewinie koło Kudowy. Rok później trafia do szpitala na leczenie psychiatryczne.

Od tego czasu syn walczył o opiekę nad matką z jedyną jej opiekunką i, jak wkrótce się okaże, jedyną spadkobierczynią. Pod jej opieką diwa jeszcze trzy lata temu nagrała płytę Na pocieszenie serca i uniesienie ducha. Duch podupadał. Warunki, w których żyła gwiazda, zaszokowały prokuratora. Mnożą się pytania. Czemu umierała sama? Czemu nikt nie leczył złamanej nogi? Czemu jej historia nie ma dobrego zakończenia?

FF

Rewia
Dowiedz się więcej na temat: samotność | choroby
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy