Reklama

Nazajutrz bez niej

Wybitna poetka, doceniana na całym świecie. Skromny, ceniący sobie prywatność człowiek. Laureatka Literackiej Nagrody Nobla. – Wysoko sobie cenię dwa małe słowa: „nie wiem” – mówiła. Wisława Szymborska odeszła 1 lutego 2012 roku w Krakowie.

Do życia potrzebny był jej spokój. Cicha zaduma, przyjaciele wierni i życzliwi, książki, gazety (im więcej, tym lepiej!), oczy do obserwowania świata i... samotność, żeby te obserwacje ubrać w słowa. Piękne zresztą, niepodobne do żadnych innych. Zawarła je w 13 tomach poezji (m.in. "Sól", "Wszelki wypadek", "Chwila", "Dwukropek"), ale i ledwie naszkicowanych fragmentach (w utworze "Do własnego wiersza" przyznała: Masz jeszcze czwarte wyjście do wykorzystania. Znikniesz nienapisany, z zadowoleniem mrucząc coś do siebie).

Raz tylko została wytrącona z rytmu pogodnej samotności (sekretarz poetki Michał Rusinek ostrzega, by nie mylić jej z osamotnieniem): po wydarzeniu, które z humorem opisywała jako "tragedię sztokholmską". Chodzi rzecz jasna o Nagrodę Nobla w 1996 roku i obowiązki towarzysko- literackie (podróże, odczyty), które były tego konsekwencją. Cztery lata po Noblu nie napisała nic.

Reklama

Sama, nie samotna

Odeszła spokojnie, we śnie, w swoim pięknym, magicznym Krakowie. Jaka była? Dziwna, inna, jakby kosmiczna, z odległej planety. Po śmierci partnera Kornela Filipowicza, z którym nigdy nie zamieszkała, a jednak telefonować do siebie mogli i kilkanaście razy dziennie, a także starszej siostry Nawoi, święta spędzała już tylko we własnym towarzystwie.

To wtedy przychodziły najlepsze pomysły na wiersze. A lubiła zaczynać je od "oklepanej" tezy, by kilkoma ruchami jednorazowego długopisu (tylko takich używała) szybko je obalić. Emocje zawsze były w nich wielkie, choć schowane, kipiące pod powierzchnią. - Jej poezja z ironiczną precyzją odsłania prawa biologii i działania historii we fragmentach ludzkiej rzeczywistości - uzasadniła swój wybór Szwedzka Akademia.

Dusza towarzystwa

Choć mieszkała w Krakowie, nie czuła się poetką krakowską. No dobrze, paliła jak smok wawelski. Była duszą towarzystwa (jej talent gawędziarski ujawniał się, gdy wszyscy inni zamilkli). Podróżować nie cierpiała. Uwielbiała wracać. Kochała gorące skrzydełka z KFC serwowane na zimno, po "pobycie w lodówce".

Była wielbicielką filmów Woody Allena: - Miałem okazję poznać Allena w czasie kręcenia filmu o Szymborskiej i zauważyłem, że są do siebie podobni: w sposobie bycia, w potrzebie prywatności. Mają nawet skłonność do takich samych kapelusików - mówił Rusinek.

Dokument o niej nakręciła Katarzyna Kolenda- Zaleska, która po śmierci poetki tak ją żegnała: - W stosunku do ludzi była otwarta i ciepła. Ciągle robiła żarty. Niczego się nie wstydziła ani nie wypierała. Ot, choćby przelotnego, młodzieńczego zachwytu socjalizmem. Gdy "z tym" zerwała, wyjawiła: - Nie mam uczuć zbiorowych. Nikt nie zobaczy mnie już w żadnym zbiorowisku - i... nie zaangażowała się nigdy więcej w ruch polityczny.

Bawił ją kicz, przyjaciół zapraszała na loteryjki, podczas których wręczała im oryginalne prezenty, była jak wiecznie dziwiące się światu dziecko. Z tego zdziwienia wyrastały najpiękniejsze słowa. Opublikowała w sumie 350 wierszy. - Po każdym tomiku  dzwoniłem i żaliłem się, dlaczego tak mało. Mówiłem, że co to? Już koniec, nie ma więcej wierszy? - przyznał aktor Krzysztof Globisz.

Tak, to już koniec... Kolejny dzień zapowiada się słonecznie, chociaż tym, co żyją, przyda się parasol ("Nazajutrz - bez nas").
Maciej Misiorny

Tele Tydzień
Dowiedz się więcej na temat: Wisława Szymborska
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy