Miłość jeszcze przede mną
Popularna pisarka mówi o tym, jak znosi krytykę, o lęku o córkę, plusach nieudanej miłości i... szczerze przyznaje się do zdrady.
Nie ma chyba w Polsce kobiety, która nie przeczytałaby którejś z jej książek, optymistycznych, pełnych wiary, że nawet porażkę można przekłuć w sukces. Katarzyna Grochola (54) wie, o czym pisze. Pokonała nowotwór, podniosła się po nieudanych związkach, samotnie wychowała dziecko. Długo szukała swojej drogi i... wreszcie ją znalazła!
Z popularnej pisarki zmieniła się pani w celebrytkę, o której rozpisują się gazety. Jak sobie pani z tym radzi?
Katarzyna Grochola: W ciągu ostatniego roku przekonałam się, jak to jest być ciągle ocenianą. Musiałam np. czytać o sobie, że nie nadążam za modą, albo noszę torbę na brzuchu... Cóż, trochę mi zwisa, co o mnie piszą. Noszę torbę tak, jak mi się podoba i nie będzie mnie ubierał żaden stylista. Media mają ogromną władzę, ale ja nie chcę, by miały władzę nade mną.
Rozsądne podejście. Jednym słowem, nie żałuje pani udziału w „Tańcu z gwiazdami”?
- Oczywiście, że nie. Nauczyłam się troszkę tańczyć, podreperowałam zdrowie. Do programu szłam z guzami w kolanach i paroma innymi dolegliwościami, ale okazało się, że ruch uzdrawia. Ale najważniejsze są przyjaźnie: z Janem Klimentem, ze Stefano Terazzino.
- Stefano zabrał nas na wycieczkę na Sycylię, skąd pochodzi. Gościłam w jego domu, poznałam matkę. Odkryłam prawdziwe, niekomercyjne oblicze Sycylii. Nikt się tam nie spieszy, a ludzie czują się wolni.
Pani też chyba jest wolna? Nie musi się pani martwić, jak zarobić na utrzymanie...
- Już nie, ale wiele lat goniłam, by przeżyć. Byłam salową, handlowcem, dziennikarką, korektorką tekstów. Pracowałam w cukierni, w biurze matrymonialnym. Zawsze robiłam jednak rzeczy, które sprawiały mi przyjemność. Inaczej chyba bym zwariowała.
Na utrzymaniu była córka... Bała się pani o nią?
- Oczywiście. Nie lubiłam, jak Dorota bawi się na trzepaku, bo sama spadłam kiedyś z trzepaka i rozbiłam głowę. Bałam się, gdy wchodziła na drzewa i jeździła nad jezioro, bo nad jeziorem czeka na młodą dziewczynę mnóstwo niebezpieczeństw, np. pijawki (śmiech). Dziś o Dorotę martwi się jej mężczyzna.
Zdarza się pani wtrącać do ich związku?
- Nigdy. Jestem mądrą kobietą. Bardzo lubię Adama, ale wiem, że w sytuacji ekstremalnej zawsze stanęłabym za córką, nawet gdyby nie miała racji.
A pani? Nadal wierzy, że największa miłość ciągle przed panią?
- Musi być przede mną, jakkolwiek głupio to brzmi w moim wieku... Mój ostatni związek był najlepszy, jaki mógł być. Niezwykle zaufałam drugiemu człowiekowi, to moja zdobycz, bo myślałam, że nie umiem już zaufać. A że jednak się nam nie udało? Cóż, czasem się nie udaje...
Na czym pani zdaniem polega miłość?
- Chyba jest to umiejętność rozmowy. Chińczycy mówią: „Żeń się z tym, z kim chcesz rozmawiać, nie z tym, z którym chcesz sypiać”. Na początku jest chemia, ale przecież trzeba też coś sobie opowiedzieć, pośmiać się. Myślę, że miłość jest wtedy, gdy zobaczymy w drugim człowieku to, czego nie powinno się zobaczyć. I to zaakceptujemy.
A zdradę można wybaczyć?
- Kiedyś zdrada była dla mnie czymś absolutnie niewybaczalnym. Dziś... nie wiem. Nie mam na myśli oczywiście jakiegoś długiego romansu, ale jakieś chwilowe zapomnienie. Może warto usiąść i porozmawiać, a nie pakować swoje lub jego walizki?
A pani ma na koncie zdradę?
- Nie wiem, co odpowiedzieć. W trakcie małżeństwa zakochałam się i... stało się. Powiedziałam mężowi, że go zdradziłam i nie mogę już z nim żyć. Nie przeskakiwałam z łóżka do łóżka...
Krzysztof Owczarek
Na żywo 27/2011