Reklama

Małgorzata Ostrowska-Królikowska: Zastawiony stół należy do tradycji

Lany poniedziałek musi być tradycyjny, choć nie cierpię tego oblewania wodą, kiedy śpisz jeszcze w ciepłej pościeli - przyznaje Małgorzata Ostrowska-Królikowska.

Kiedy zaczyna pani myśleć o świętach? Organizuje pani Wielkanoc "last minute" czy dużo wcześniej zabiera się za przygotowania?

Małgorzata Ostrowska-Królikowska: Jestem kobietą pracującą, więc za świąteczne przygotowania zabieram się dopiero w ostatnim tygodniu. Myślę jednak o świętach znacznie wcześniej, planuję, opracowuję strategię (śmiech). Zawsze z większym wyprzedzeniem piekę mięsa, ale pozostałe potrawy muszą być zrobione na bieżąco. Ale na pewno znacznie wcześniej zaczynam porządkowanie domu. Mobilizują mnie do tego pierwsze promienie wiosennego słońca. Sprawiają, że chce mi się działać i zmieniać. Myślę, że to jest taka mądrość ludowa i życiowa - gdy idzie wiosna, człowiek ma ochotę posprzątać wokół siebie, odnowić otoczenie. Święta wielkanocne to przecież święta odrodzenia. Zmieniam wtedy poduszki na kanapach na kolorowe, wprowadzam dekoracje w domu, zapraszam wiosnę. A tuż przed Wielkanocą maleńkimi kurczaczkami, świeżymi kwiatami i pisankami ozdabiam jemiołę, którą zawsze wieszamy przed Wigilią. Robię też bukiety z bazi, które okraszam maleńkimi kolorowymi pisankami.

Reklama

Nie załamuje pani rąk: "Znowu tyle roboty"?

- Przeciwnie, bardzo się cieszę. Mam zresztą sztab pomocników. Paweł na przykład zawsze robi zakupy, dziewczynki pieką ciasta, dekorują mazurki, chłopcy malują pisanki. Lubię ten czas przygotowań, kiedy siedzimy w kuchni, mielimy ser na sernik, obieramy orzechy, kroimy migdały, robimy kajmak i nie możemy się przy tym nagadać. To taki czas zatrzymania, spokojnej rozmowy, na którą na co dzień nie zawsze jest czas. Podobnie jak przy malowaniu pisanek. Zawsze robimy mnóstwo kolorowych pisanek - część w cebulniku, część w kolorowych farbach, a potem dzieci rysują na nich wzory. Zawsze najpiękniejszą pisankę robi Antek i ona leży na wierzchu.

Co zawsze musi być na stole?

- Oczywiście prawdziwy żur, biała kiełbasa, upieczona z cebulą w piekarniku, jajka, a także sos wiosenny. Robię go według przepisu babci - z jajek, chrzanu, szczypiorku i natki - idealny do mięs i wędlin. Robię go tylko raz w roku i każdy na niego czeka. Na stole jest też zawsze świeży chrzan, który uciera Julka, zalewając się przy tym łzami (śmiech). Robię też sos chrzanowo-borówkowy, który idealnie nadaje się do pasztetów. Na święta robię zawsze pasztety w kilku smakach - zwyczajny, z żurawiną, z zielonym pieprzem... Oczywiście pomagają mi w tym dziewczynki.

Święta muszą być "na wypasie"?

- Mam dużą rodzinę, więc zawsze są na wypasie (śmiech). Poza tym zastawiony świąteczny stół należy do tradycji, a ja mam do niej wielki szacunek, staram się ją kultywować i przekazywać dzieciom. I to nie tylko potrawy, ale też obrzędy, choćby wielkanocny koszyczek ze święconką, z którym idzie cała nasza wielka rodzina. Potem przy wielkanocnym śniadaniu dzielimy się tą święconką nawet ze zwierzętami. Ta tradycja jest niezwykle ważna. To nasza tożsamość. Warto ją pielęgnować. Nawet lany poniedziałek musi być tradycyjny, choć nie cierpię tego oblewania wodą, kiedy śpisz jeszcze w ciepłej pościeli. U nas zawsze jest wielkie lanie wody. Nieraz całe podłogi były zalane. Śmigus-dyngus nie może być symboliczny. Jedynie Paweł jest dla mnie łaskawy, bo oblewa mnie perfumami.

Lubi pani Wielkanoc?

- Lubię ją za to, że pojawia się chęć narodzenia na nowo. Czasem jesteś już w jakiejś rutynie, wszystko staje się byle jakie, a te święta dodają wiary. To takie mądre święta - święta odrodzenia, święta życia. Chcesz narodzić się na nowo. Odnaleźć na nowo wartości, które może gdzieś zgubiło się po drodze albo się zapomniało. O to chodzi, żeby narodziło się dobro. Święta wielkanocne są właśnie po to, żeby po świętach być lepszym niż przed świętami.


Świat kobiety
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy