Reklama
Jego złote marzenie

Kamil Stoch

W skakaniu na nartach pomogło mu to, że... się ożenił.

Od ojca często słyszał, że musi sto razy przegrać, żeby w końcu coś raz wygrać. Od wuja, że nie wstyd jest płakać po porażkach, jeśli dało się z siebie wszystko. Od cioci otrzymywał słowa pocieszenia, że w końcu wyjdzie z cienia Adama Małysza (36). - Wygrałem na igrzyskach, bo w końcu wydoroślałem - mówi sam Kamil Stoch (27). - Dojrzałem do samodzielności. Rodzina pomaga w trudnych chwilach, ale na belce jestem sam. Nikt mnie tam nie uratuje...

W uwierzeniu w siebie pomógł mu cały klan Stochów. Wszyscy szukali lekarstwa na presję, z którą sobie nie radził ich chłopak. Ojciec jest psychologiem klinicznym i wiedział, że porażki strącały syna w zwątpienie. Przez lata deprymowało go też wiszące w powietrzu pytanie: czy będzie następcą Adama Małysza? Gdyby nie wybrał sportu, pewnie zostałby psychologiem, jak ojciec. Ale w Zębie, rodzinnej miejscowości, za domem była górka, na której można było zrobić skocznię. Na tej górce zaczęła się jego sportowa pasja.

Reklama

Skoki ćwiczyć zaczął w wieku 9 lat. Od razu chciał wygrywać. - Kamil to prawdziwy góral - zapewnia jego mama. - Chociaż na co dzień jest grzeczny i uprzejmy, to charakter ma bardzo twardy! Już jako 12-latek skakał na Wielkiej Krokwi w Zakopanem. Przed pierwszą próbą założył się z trenerem o czekoladę, że przekroczy 100 metrów. Skoczył aż 128! To wtedy powiedział, że jak dorośnie, zdobędzie złoty medal na olimpiadzie. Widać było, że ma talent i odwagę. I nie boi się marzyć!

Wytrwał w pasji jednak tylko dzięki ojcu. To on nauczył syna systemu koncentracji i namówił do ciężkich treningów. Kamil skończył Akademię Wychowania Fizycznego w Krakowie. Świetnie mówi po angielsku i niemiecku. - Po zakończeniu kariery chcę pozostać przy sporcie - zdradza mistrz olimpijski z Soczi. - Może jako trener lub menadżer?

Nowy rozdział w jego życiu rozpoczął się w sierpniu 2010 roku. To wtedy został szczęśliwym małżonkiem. Nie mogło obyć się bez hucznego góralskiego wesela. Potem była tygodniowa podróż poślubna i... powrót do treningów. Po ślubie każdy kolejny sezon zimowy był lepszy. W ubiegłym roku wywalczył nawet tytuł mistrza świata.

- Dobrze skaczę, bo się ożeniłem - żartował. - Małżeństwo bardzo mi służy. Żona daje mi poczucie większej pewności i stabilizacji w życiu. Czuję większy spokój wewnętrzny, a to wpływa na sport. Dziewczyna, dzięki której tak dobrze mu idzie, to Ewa Bilan (29), absolwentka pedagogiki. Kamil poznał piękną blondynkę w marcu 2006 roku pod mamucią skocznią w Planicy w Słowenii. On skakał, a ona pracowała jako fotoreporterka. Kiedyś robiła zdjęcia fotomodelkom na wybiegu, zresztą sama próbowała sił w konkursach piękności.

- Ewa jest z Zakopanego - zwierza się nasz mistrz olimpijski. - Chodziliśmy do jednej szkoły, tylko że jest ode mnie starsza o 2 lata. Widziałem ją codziennie, ale ona wtedy mnie nie zauważała. Para mieszkała blisko siebie, ale poznali się aż tysiąc kilometrów od domu! Teraz mają wspólne mieszkanie w Zakopanem. Dom w stanie surowym w Zębie Kamil dostał od rodziców. Na razie są małżeństwem głównie telefonicznym, bo skoczek od sierpnia do kwietnia jest w ciągłych rozjazdach.

- Do domu wpadam na kilkadziesiąt godzin - opowiada. - Wrzucam rzeczy do pralki i idę pobiegać po górach. Gdy wracam, to rozwieszam pranie i pakuję się na kolejne zawody. W rodzinnym Zakopanem pojawia się na dłużej tylko z okazji zawodów. Tęsknią za nim wszyscy: żona, rodzice, starsze siostry: Anna (31) i Natalia (29) oraz pies Krywań, owczarek podhalański. Najbliżsi żartują, że Kamil coraz rzadziej używa góralskiej gwary, bo ciągle jest z dala od rodziny.

Żona sprawiła, że w jego życie liczy się znacznie więcej niż tylko sport. Poza skokami interesuje się rajdami samochodowymi Formuły 1 i chciałby zrobić licencję pilota. Razem z żoną jeździ do opery, chodzą do teatru, do muzeum. - Ostatnio Kamila zauroczyła muzyka klasyczna - zdradza Ewa Bilan- -Stoch. - Zakochał się w Chopinie... Żona jest pod wrażeniem przemiany, którą przeszedł jej mąż. Kiedyś był bardzo impulsywny, mówiąc po góralsku "nieokrzesany". Teraz ten chłopak, w którym się zakochała ponad 7 lat temu, na jej oczach staje się prawdziwym mężczyzną.

- Czuję się przy moim mężu szczęśliwa i bezpieczna - zapewnia. - Wszystko mi w nim imponuje, a najbardziej szczerość. Jak w każdym góralskim domu w kuchni rządzi pani Ewa. Kamil poradzi sobie z wodą na herbatę, z jajecznicą i z makaronem. Z resztą potraw ma już poważny kłopot. Gdy jest głodny i nie ma przy nim ukochanej małżonki, chwyta za telefon i zamawia... pizzę.

Ważną rolę w życiu Kamila odgrywają stałe tradycyjne góralskie cnoty: dbałość o rodzinę, pracowitość, wrażliwość i religijność. Tak jak jego rodzice, dziadkowie i pradziadkowie jest katolikiem. Co niedziela stara się być na mszy świętej. Wieczorem znajduje czas na modlitwę. To też jest czas na refleksję i zastanowienie się nad sobą.

- Przed zawodami modlę się o to, żeby nikomu z zawodników nic się nie stało, o siłę wewnętrzną dla siebie i o to, żebym umiał cieszyć się ze zwycięstwa i godnie przyjął porażkę - zwierza się Kamil Stoch. Jest zupełnie inny niż nasz poprzedni wielki skoczek narciarski Adam Małysz. Nie tak pogodny, bardziej refleksyjny, nieśmiały, zamknięty w sobie. Nie znosi wywiadów, nie występuje w reklamach, nie myśli o pieniądzach.

W locie po złoty medal w Soczi kask Kamila ozdabiał symbol polskiego lotnictwa. Biało-czerwoną szachownicę na oliwkowo-zielonym tle nasz mistrz zobaczył przed rokiem w Muzeum Lotnictwa Polskiego w Krakowie podczas sesji zdjęciowej. Z żoną stworzyli projekt kasku. Trzeba było jeszcze uzyskać zgodę ministra obrony narodowej. Kamil napisał list do zwierzchników naszych sił zbrojnych. Argumentował, że chciałby latać jak piloci słynnego Dywizjonu 303. Jego prośba spotkała się ze zrozumieniem. W Soczi ten symbol polskiego lotnictwa dodał naszemu skoczkowi skrzydeł. Niech dalej mu służy!

Rewia
Dowiedz się więcej na temat: Kamil Stoch | małżeństwa
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy