Reklama

213 centymetrów dobroci

Wzrost sprawił, że pierwsze lata życia były pełne upokorzeń. Ale potrafiła uczynić z tego atut i zostać ulubienicą świata.

Już nie zadzwoni z Australii do mamy po przepis na ulubione pierogi z kapustą i grzybami. Nie wspomoże braci ciotecznych, którym od lat przysyła pieniądze i sprzęt sportowy. – Ta kobieta to 213 centymetrów dobroci – mówił jej bliski krewny.

Małgorzata Dydek (37†) wspierała każdego, kto o to prosił. – Zawsze pomogę, nawet żebrakom – deklarowała – pod warunkiem, że pieniądze nie zostaną przeznaczone na alkohol... W 2005 r. nagle zrezygnowała z gry na kilka miesięcy. – Mam chorego ojca i chcę być obok niego – powiedziała menadżerom, którzy kusili ją do powrotu na parkiet wysokimi apanażami.

Reklama

Świetnie rozumiała, co to znaczy być odrzuconym. W dzieciństwie z powodu wzrostu rówieśnicy jej dokuczali. Kpili z niej i dorośli. Pomógł sport – w drużynie poznała dziewczyny podobne do siebie: nieśmiałe, zahukane, za wysokie. Wzrost, który był jej przekleństwem, stał się przepustką do światowej kariery. Zdobywała nie tylko punkty w meczach, ale i coraz więcej przyjaciół.

Nauczyła się 4 języków: angielskiego, francuskiego, hiszpańskiego, rosyjskiego. Jej majątek wkrótce szacowano na 5 mln dolarów. Miała też szczęście w miłości. W wieku 18 lat poznała swojego przyszłego męża – Davida Twigga, wysokiego (206 cm) Anglika, też koszykarza. Byli najwyższym małżeństwem świata – razem mieli 419 centymetrów! Przyszedł na świat syn David (3), a potem Alexander (1).

Macierzyństwo było odważną decyzją, bo Gosia od najmłodszych lat miała arytmię serca i lekarze przestrzegali, że ciąża może być groźna dla jej życia. Ale ona nie wyobrażała sobie rodziny bez dzieci. Trzecie miało się urodzić za pięć miesięcy. Mieszkali w Brisbane, gdzie Gosia, po zakończeniu 20-letniej kariery, zajmowała się domem i trenowała młode koszykarki. Wreszcie miała czas na swoje życiowe pasje: szybką jazdę samochodem, fotografowanie i spanie.

Na antypodach podobała jej się pogoda i ludzie. – Nie słyszę chamskich odzywek, że idzie wielkolud, żyrafa czy wieża Eiffla. W Australii mam więcej swobody, mimo że nie ukryję się na ulicy. Zawsze przecież wystaje te pół metra – mówiła przed rokiem w wywiadzie. Odważyła się nawet chodzić w szpilkach... Dwa lata po zakończeniu kariery przegrała swój najważniejszy mecz. Nigdy nie myślała o śmierci, była przekonana, że ma przed sobą jeszcze wiele lat życia. Marzyła o tym, żeby emeryturę spędzić w Polsce. Dlatego nawet nie rozpakowała walizek z zimową odzieżą, które zostawiła u rodziców kilka lat temu...

A. B.

Na żywo 22/2011

Na żywo
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy