Reklama

Życie jak w dobrym scenariuszu

Jak oboje podkreślają, nie stwarzają pozorów. – Nie uchodzimy za aż tak doskonałych aktorów, aby udawać szczęśliwe, dobrze rozumiejące się i kochające małżeństwo – mówią z promiennym uśmiechem.

Na drugim roku studiów warszawskiej PWST dostali do zagrania jednoaktówkę Ireneusza Iredyńskiego "Jasny pokój dziecinny". - Byłam zaskoczona, że profesor wybrał mnie, ale i bardzo zadowolona, bo większość koleżanek mi zazdrościła - wspomina pani Ewa. - Wybór Piotrka nikogo nie dziwił. On był bardzo dobrym studentem. Niedługo po tym zostali parą. - Nasza miłość rodziła się powoli, nie podrywałem Ewy - dodaje pan Piotr. - To wielogodzinne próby zbliżyły nas do siebie.

Tele tydzień: Jesteście państwo małżeństwem od ponad trzydziestu lat, razem pracujecie w serialu „Ranczo”, a w planach jest kilka wspólnych projektów. Nie macie siebie niekiedy dosyć?

Reklama

Ewa Kuryło: Gdybym powiedziała, że o każdej porze dnia i nocy jest pięknie i sielankowo, nie byłoby to prawdą. Jednak uczciwie powiem, że z każdej sprzeczki lub kłótni wychodzimy bez szwanku. Nasza wymiana zdań to tak zwane włoskie awantury: krótkie, głośne i bardzo żywiołowe. Potem przychodzi moment, że ktoś zawsze poda rękę drugiemu.

- Nie zniosłabym „cichych dni” i dlatego nigdy nie pielęgnuję w sobie złych wspomnień, szybko zapominam o urazach. Olbrzymia w tym zasługa Piotrka, którego wrodzona skłonność do żartów zawsze potrafi wyciągnąć mnie z każdego smutku.

Piotr Pręgowski: Wychodzimy z założenia, że lepiej coś z siebie wyrzucić, niż chować to w sobie. Nie nazwałbym naszych utarczek awanturą, a raczej dającym do myślenia sporem (śmiech). Nie kłócimy się o pierdoły.

A o co?

P.P.: Tego nie zdradzę, gdyż zwierzanie się ze swoich słabych stron i czułych punktów z pewnością chluby mi nie przyniesie (śmiech). W naszym środowisku wiele koleżanek i kolegów korzysta z porad psychologów i terapeutów, opowiada o kłopotach rodzinnych, kryzysach, uzewnętrznia rozterki sercowe w mediach. Nam to nie grozi – dużo i szczerze rozmawiamy ze sobą. Nie ma mowy o nudzie, zamiataniu pewnych spraw pod dywan.

E.K.: Mamy odmienne charaktery, ale nie rywalizujemy ze sobą nawet na stopie zawodowej. Do siebie i aktorstwa trzeba mieć spory dystans. Kiedy na początku mojej kariery urodziłam córkę, po prostu zrezygnowałam z grania. Pewnie mogłabym wynająć nianię, lecz ani przez chwilę nie miałam dylematu: aktorstwo czy dziecko. Nie tęskniłam za sceną i bez żalu ją porzuciłam. Byłam szczęśliwą mamą, to mi wystarczało.

Wzięliście państwo ślub dopiero po urodzeniu Zosi...

E.K.: Po prostu urzędowy papier nie był nam do szczęścia potrzebny. Zrobiliśmy to ze względu na moją mamę, która stwierdziła, że skoro już pojawiło się dziecko, to trzeba udać się do Urzędu Stanu Cywilnego. W obecności dwóch świadków i mojej mamy złożyliśmy przysięgę małżeńską.

P.P.: Weseliska też nie było. Nie mieliśmy pieniędzy, ale smak żurku, którym poczęstowaliśmy gości, pamiętamy do dziś!

Następne lata również nie należały do tłustych...

E.K.: To prawda i nie mówię tylko o zaległych rachunkach. Nasze finanse były kruche jak marcowy lód. Piotr nie dostawał prawie żadnych propozycji, chałturzył za niewielkie pieniądze na zamkniętych firmowych imprezach i mieliśmy nawet pomysł, by wyemigrować za ocean. Na szczęście Piotrek nie dostał paszportu, a fortuna w końcu się odmieniła.

Nadal jednak wszystko jest po staremu. Od ponad dwudziestu lat mieszkamy w tym samym wieżowcu, nie czujemy się gwiazdami czy jak to się teraz modnie mówi: celebrytami. Nie boimy się też radykalnych zmian. Za każdym razem, kiedy coś się kończy, natychmiast pojawiają się nowe, lepsze propozycje i perspektywy.

P.P.: Po „Zmiennikach", gdy wydawało się, że moja kariera ruszy z kopyta, nastąpiła cisza. W pewnym momencie byłem tak zrozpaczony, że w głowie kołatały mi… myśli samobójcze. Zastanawiałem się, co zrobić, aby rodzina dostała po mojej śmierci odszkodowanie. Ale że nie miałem wtedy głowy do interesów, nic z tych planów nie wyszło (śmiech).

Teraz pan ma smykałkę do biznesu?

P.P.: Musiałem się nauczyć, jak zachować płynność finansową, nie być niewolnikiem niespłaconych rat (śmiech). Nie gram przecież na okrągło cały rok i kiedy mam kilkumiesięczną przerwę między jednym serialem a drugim, do głowy wpadają mi różne szalone pomysły.

W tych „martwych” okresach część kolegów z branży sięga zazwyczaj po alkohol czy inne nielegalne preparaty, ja staram się przeżyć ten czas twórczo i radośnie.

E.K.: Piotrkowi trudno usiedzieć w jednym miejscu, ciągle gdzieś pędzi, coś załatwia, wydzwania. Czasami gubię się już, z kim rozmawia przez telefon albo jakie ma ważne spotkanie. Dobrze, że niekiedy możemy pojechać na naszą działkę na Kujawach, tam wśród lasu jesteśmy tylko dla siebie.

Co tym razem wymyślił pani mąż?

E.K.: Dwa projekty. „Parcie na szkło” to zbiór śmiesznych piosenek, skeczy i monologów, z którymi już dawno chcieliśmy wyruszyć w trasę, ale praca Piotrka na planie „Ludzi Chudego” sprawiła, że odłożyliśmy te plany. Mamy gotowy materiał na płytę. Drugi projekt to musical…

P.P.:„Nie ma Solidarności bez miłości!” ma być największym od czasów „Metra” rodzimym musicalem. Początkowo myślałem nawet o operze, lecz Jurek Gudejko, z którym działam przy tym przedsięwzięciu, przekonał mnie, żeby nie wchodzić na nieznany nam teren.

Naszym zamiarem jest pokazanie w spektakularny sposób wydarzeń w Stoczni Gdańskiej z sierpnia 1980 roku z romantyczną, miłosną historią w tle. Muzykę komponuje Krzesimir Dębski, choreografem został Agustin Egurrola, a reżyserować będą Maciej i Adam Wojtyszko. Mam wrażenie, że to dzieło mojego życia, największe zawodowe wyzwanie, jakiego dotychczas się podjąłem.

Zdąży pan z przygotowaniami do styczniowej premiery?

P.P.: Gdybym nie wierzył w stuprocentowy sukces, nie kiwnąłbym zapewne małym palcem u nogi, zająłbym się czymś innym. A tak mam wrażenie, że biegnę po złoty medal, bo dla tego najcenniejszego krążka warto dać z siebie wszystko, nie poddawać się, przeć do przodu, pocić się i męczyć.

E.K.: Coś panu zdradzę. W szkole aktorskiej mój przyszły mąż był największym prymusem. Zjawiał się na zajęciach przed piątą rano…

Rozmawiał Artur Krasicki

Tele tydzień 28/2011

Tele Tydzień
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy