Zamrożeni w gniewie
Upokarzające komentarze, chłodne, pełne ironii spojrzenia, ciche dni. Ukryta agresja niszczy związek bardziej niż kłótnie, zamraża namiętność i zmienia bliskich w obcych sobie ludzi. Co robić, gdy partner rani w białych rękawiczkach?
Oj, Szczurku, jakiś ty głupi, oj, głupi! - śmiał się Jan Gwalbert Pawlikowski ze swojej żony przy kolacji. Nazywał ją też małym głupiątkiem, a gdy chciała sprzedawać swoje akwarele, milczał ponuro lub rzucał uwagę, że Pawlikowscy dotąd nie kupczyli sztuką.
Po dwóch latach małżeństwa poetka Maria Pawlikowska-Jasnorzewska samą siebie nazywała głuptasem i niewolnicą, a w listach obiecywała: "Uczynię wszystko, co w mojej mocy, mogę wiele zmienić w sobie". Ale zawarte z wielkiej miłości małżeństwo właściwie już nie istniało.
Agresja słusznie kojarzy się nam z demonstracją siły. Wymierzony policzek, obrzucanie wyzwiskami, bójka to zachowania bez wątpienia agresywne. Jednak istnieje też agresja cicha, w której gniew zostaje utajony. Cios zamienia się w upokarzający komentarz, obelga w chłodne, pełne ironii spojrzenie. Zamiast napaści jest milczące sabotowanie działań partnera.
Jak mówi psycholog Anna Mochnaczewska, szefowa warszawskiego Centrum Psychologii Integralnej InTeGral, agresja to po prostu zachowanie z zamiarem wyrządzenia komuś krzywdy. Nie musi się z nią wiązać fizyczny ból. Może to być cierpienie psychiczne - niewidoczne, niedookreślone. Czasem trudno nawet o nim mówić, bo nie ma siniaków, które można by pokazać na dowód, że użyto wobec nas siły.
Wbrew powszechnemu przekonaniu, że mistrzyniami ukrytej agresji są kobiety, sięga po nią sporo mężczyzn. Z badań dr Iwony Korcz z Uniwersytetu Zielonogórskiego wynika, że 73 proc. kobiet oraz połowa mężczyzn ukrywa gniew i raczej knuje intrygi, wbija szpile, obraża się z premedytacją, niż podnosi pięść.
- To łatwiejsze - mówi Anna Mochnaczewska. - Unikamy w ten sposób poczucia winy, nie narażamy się na odwet zaatakowanej osoby. Mężczyźni też chętnie odcinają się dziś od wizerunku brutala, choć nie zawsze i nie w każdej sytuacji. Stosunek do agresji nie jest jednoznaczny.
Rzeczywiście, w naszej kulturze dezaprobacie wobec agresji towarzyszy jej stała promocja. Im bardziej otwarcie ją potępiamy, tym chętniej oglądamy w kinie i na ekranach telewizorów. Jak zauważa znany psycholog społeczny z Harvardu, prof. Steven Pinker, ta niekonsekwencja jest dokładnym odbiciem naszego stosunku do przemocy: nie chcemy jej, ale wiemy, że mamy ją w sobie. Nie istnieje, ani nigdy nie istniało społeczeństwo, w którym ludzie nie rzucaliby się sobie do gardeł, nie wdawali w bójki, nie prowadzili wojen i nie wyrządzali krzywdy.
- Kiedy zajrzymy do ludzkiego ciała, znajdziemy tam dowody na to, że agresja jest nieodłączną cechą naszej konstrukcji psychofizycznej - przypomina psycholog. - Choćby obecność testosteronu czy zakodowana reakcja autonomicznego układu nerwowego o wiele mówiącej nazwie "uciekaj albo walcz".
Przemoc jest po prostu obecna w naszych umysłach. W swojej książce "Tabula rasa. Spory o naturę ludzką" Pinker publikuje między innymi badania Douglasa T. Kenricka i Davida M. Bussa. Wykazały one, że ponad 80 proc. kobiet i 90 proc. mężczyzn bez względu na kraj pochodzenia od czasu do czasu fantazjuje na temat zabijania ludzi, których nie lubi - rywali czy osób upokarzających nas publicznie. Z badań wynika również, że niemal wszyscy uznajemy przemoc w obronie własnej, rodziny lub niewinnie zaatakowanych ofiar za dopuszczalną. Jednocześnie zaś potrafimy sprawić, że całe społeczeństwa w ciągu jednego pokolenia zmieniają się z wojowniczych w nastawione pokojowo (i na odwrót).
Współcześni łagodni Skandynawowie, przypomina Pinker, wywodzą się od morderczych wikingów, a dziadkami spokojnie dziś żyjących Indian byli wojownicy z pękiem skalpów u pasa. Porównajmy też stosunek do przemocy u Niemców z 1940 roku i dziś, spójrzmy na nas samych - niegdyś mówiono, że każdy Polak rodzi się w siodle i z szablą w dłoni.
- Instynkt agresji jest wrodzony i niezmienny. Natomiast zachowania agresywne są podatne na wpływy zewnętrzne. Mogą być modyfikowane przez społeczną presję, wychowanie, edukację oraz przez samokontrolę - zaznacza Anna Mochnaczewska. - Idealnie byłoby, gdybyśmy wszyscy stosowali ostatnią metodę, czyli uczyli się je kontrolować. Niestety, częściej po prostu je tłumimy - dodaje psychoterapeutka.
Skutkiem tego tłumienia jest właśnie niejawna, bierna agresja. Ogarnia nas wściekłość, ale cywilizowany człowiek nie okazuje złości, nie podnosi głosu ani ręki na słabszych. Działamy więc w sposób zawoalowany: wysyłamy niejasne komunikaty wywołujące zmieszanie, robimy na złość nie wprost, dąsamy się, mówiąc jednocześnie: "Nic się nie stało" i budując w związku napięcie nie do zniesienia.
Utajoną agresję wybieramy również wtedy, gdy czujemy się bezsilni, bo druga strona ma nad nami władzę, a otwarty protest uznajemy za niemożliwy.
Martin Kantor, psychiatra i badacz biernej agresji, nazywa ją wyrafinowanym odwetem, sztuką krzywdzenia w białych rękawiczkach. Podkreśla jednak, że często jest ona nieświadoma, zautomatyzowana, jakby te rękawiczki zakładał agresorowi niewidzialny kamerdyner.
Jeden z jego pacjentów, poważny człowiek na stanowisku, nieustannie spóźniał się i sprawiał przykrość swojej żonie, tłumacząc się zawodowymi obowiązkami. Gdy narzekała, przerzucał na nią winę i mówił, że czasem w ogóle nie chce mu się wracać do domu pełnego pretensji. Kiedy przestała liczyć na jego punktualność, zaczął przyjeżdżać na czas i zadręczać ją komplementami, które w rzeczywistości były zamaskowanymi zniewagami w stylu: "Dobrze sobie radzisz jak na kogoś, kto..." albo "Nigdy nie wierzyłem, gdy ludzie mówili mi, że jesteś...". Podczas rozmowy z psychiatrą upierał się, że nie ma agresywnych zamiarów, a jego komplementy brzmią tak z powodu przyzwyczajenia do... precyzyjnego wyrażania się.
Psychoterapeutka Anna Mochnaczewska przytacza historię żony zamożnego i oszczędnego człowieka, która "karała" go za kłótnie, robiąc wielkie zakupy.
- Twierdziła, że nie robi tego z zemsty, kupuje tylko potrzebne rzeczy, jednak odczuwała satysfakcję, gdy on na widok rachunku dostawał szału - opowiada.
Kluczem do rozpoznania u siebie biernej agresji jest właśnie to poczucie wygranej: trafiliśmy, zabolało, prowokacja się udała!
Jest taki rysunek Andrzeja Mleczki, na którym rozgniewana kobieta krzyczy do męża zasłaniającego się gazetą: "Myślisz, że przez ostatnie dwie godziny milczałam tak sobie? Nie, mój drogi. Ja milczałam znacząco!". Brak reakcji partnera oznacza bowiem, że atak trafił w próżnię. Tak zwane znaczące milczenie jest, nomen omen, jedną z najczęściej stosowanych i najgroźniejszych dla związku strategii niejawnej agresji. W wersji mikro polega na blokowaniu rozmowy - partner obraża się, patrzy w okno, staje się oschły, ale na pytania odpowiada: "Nie, skąd, nic się nie stało". To zamyka możliwość otwartej komunikacji, a także buduje napięcie w związku i funduje drugiej stronie poczucie winy.
- Nie każde obrażanie się jest ukrytą agresją - tłumaczy Anna Mochnaczewska. - Jeśli poczuliśmy się urażeni i mówimy o tym wprost, to nie ma w tym żadnej manipulacji. Podobnie jest ze złością - gdy ją czuję i mówię do partnera: "Jestem na ciebie wściekła", to otwieram przestrzeń, żeby mógł odpowiedzieć, zareagować. Nie siedzę nadąsana, patrząc, jak się męczy, i doznając ukrytej satysfakcji.
W wersji makro znaczące milczenie zmienia się w ciche dni. To rodzaj szantażu, bo jedna strona trzyma drugą w szachu niepewności: jak długo to potrwa, co on myśli naprawdę, czy mnie jeszcze kocha?
- Dla niektórych to męczarnia, szczególnie jeśli w dzieciństwie byli karani za nieposłuszeństwo odtrąceniem. Są gotowi zrobić wszystko, byle to przerwać, przyznają się do nie swojej winy, przymilają, umizgują - mówi Anna Mochnaczewska i dodaje: - Milczący partner dostaje dużą porcję uwagi i satysfakcję z upokorzenia drugiej strony. Jednak w związku "odkłada się" poczucie zranienia, niesprawiedliwości, niezrozumienia, i nie znika nawet po przeprosinach.
Jak twierdzi Martin Kantor, ciche dni to również próba sił zamrażająca partnerów w niewypowiedzianych uczuciach i pozornej obojętności. Uważa, że są one jedną z głównych przyczyn zerwania więzi seksualnej (bo milczący partner często "wygasza" pożądanie, przenosząc je np. na pornografię). Jest takie bardzo prawdziwe powiedzenie: lepiej, gdy w małżeństwie słychać brzęk tłuczonych talerzy niż brzęk przelatującej muchy. Dopóki ludzie rozmawiają, nawet kłócą się, dopóty istnieje szansa, że usłyszą swoje uwagi, przyznają się do uczuć i pogodzą w łóżku. Milczenie to uniemożliwia.
Niezależnie od repertuaru cichego agresora jego "występy" można przerwać tylko otwartą reakcją i zaproszeniem do rozmowy.
- Nawet jeśli udaje, że nie słyszy, należy powiedzieć: "Nie zgadzam się na ciche dni. Nie będę cię błagać, nie mogę cię zmusić do rozmowy, ale jestem tu i czekam, aż ci przejdzie" - podpowiada Anna Mochnaczewska. - Czasem trzeba długo czekać, ale nasza pozycja jest już inna. Mamy partnera, który dziwnie się zachowuje, ale nie stan niepewności. Bo w sytuacji biernej agresji najgorzej jest udawać, że jej nie ma.
Martin Kantor przestrzega, aby nie grozić, nie szantażować odejściem (podsycając jego gniew, z którym i tak sobie nie radzi).
- Mało prawdopodobne, że nauczymy partnera tego, co jest mu naprawdę potrzebne: otwartego wyrażania uczuć. Jednak możemy mu przypomnieć, że związek to kooperacja. Jeśli ktoś ją zrywa, osłabia partnera, sabotuje jego działania, to powinien usłyszeć: "Czuję się z tym okropnie, mogę ci dać jeszcze jedną szansę, ale jeśli to się powtórzy, nie będę już w tej sprawie na ciebie liczyć".
Anna Mochnaczewska radzi, by nie puszczać też mimo uszu prześmiewczych komentarzy ("A co ty dziś taka miła, chora jesteś?"). Sarkazm to strategia obniżająca u adresata poczucie wartości - trzeba go zauważyć i zareagować: "Jesteś w stosunku do mnie ironiczny i uważam, że to nie w porządku". Najpewniej usłyszymy, że to żart (i że nie mamy poczucia humoru), trzeba więc jasno postawić granice: "Żarty pełne sarkazmu sprawiają mi przykrość".
- Przerwać bierną agresję na dobre można tylko w jeden sposób: partner musiałby nauczyć się radzić sobie ze złością w inny, zdrowszy sposób. Jednak kiedy ktoś nam wbija szpile, myślmy raczej o sobie: stawiajmy granice oraz wyciągajmy konsekwencje. Gdy krzywdzące zachowanie się powtarza, powiedzmy: "Słuchaj, nie mogę tego znieść i wychodzę z domu". I wyjdźmy - dodaje Mochnaczewska.
Podkreśla, że warto pewnego dnia porozmawiać z partnerem o rozpoznawaniu i przeżywaniu złości - ale to musi być dobry dzień, jeden z tych pełnych przyjaznych emocji. Można powiedzieć mu, że ty sama najpierw czujesz przypływ gorąca, jednak słyszałaś, że inni mimowolnie zaciskają pięści albo czują napięcie w mięśniach szczęki. Pogadać o tym, jak to jest, że nie uczy się nas, że złość ma dobre strony...
Sygnalizuje, że ktoś zaczyna przekraczać naszą granicę. Podpowiada, że coś w danej sytuacji nas uwiera. Gdybyśmy rozumieli, że złość to emocja taka jak inne, umieli ją rozpoznawać i wyrażać, to mielibyśmy agresję pod kontrolą. Czy on się tego nauczy? Będziesz wiedziała, że to potrafi, kiedy powie: "Jestem na ciebie taki zły, że robi mi się czerwono przed oczami".
Magdalena Jankowska
PANI 5/2015