Reklama

Twarze smutku

Dobra praca, fajny facet, mieszkanie, kot. Wszystko jak trzeba. Jednak Justyna czuje się przygnębiona. Smutek trwa miesiąc, półtora, kilka kolejnych. Pewnego dnia nie ma już siły wstać. Nie dociera do niej, że jest chora. Czasem trudno stanąć twarzą w twarz z depresją.

Dziś rano dziewczyna w sklepie chciała ode mnie 28 groszy, nie miała wydać z dziesięciu złotych. Wściekłam się. Później zaczęłam się zastanawiać: właściwie o co? Stałam się nerwowa, muszę coś z tym zrobić. Chyba coraz gorzej znoszę upały, może się starzeję? Boli mnie głowa. Wczoraj pierwszy raz rozpłakałam się przy Wiktorze. Dlatego, że skrytykował mój pomysł wzięcia kredytu na auto. A dlaczego nie? Chciałabym kupić terenówkę. Przyjaciele wybierają się latem do Skandynawii – najpierw prom, potem wyprawa na północ. Spodobał mi się ten pomysł, chociaż teraz myślę, że urlop spędzę raczej w Warszawie. Trochę się rozleniwiłam. Może powinnam brać jakieś tabletki na aktywność? A może za mało śpię? Faktycznie, zasypiam coraz później, budzę się kilka razy w ciągu nocy. Czuję się ociężała. Żeby już było chłodniej.

Reklama

Patrzcie na mnie

– Justyna, błagam cię, powiedz, że nie rezygnujesz – w słuchawce głos Doroty, najlepszej przyjaciółki. – Wszyscy najpierw się decydują, a potem wycofują. Załatwiam bilety, a kto w końcu jedzie na koncert? Ty z Wiktorem, ja i jeszcze dwie osoby – żali się w słuchawkę. Koncert U2 w Chorzowie. Umawiali się, że jadą całą paczką.

– Trzeba ich kopnąć w tyłek – żartuje Justyna. – Poczekaj, zajmę się tym – uspokaja. Do wieczora lista się wydłuża. Jadą w jedenaście osób. Justyna robi kanapki na drogę, zawija trójkąty w kraciaste serwetki, rozdziela do samochodów. Wciąż się śmieje. No, znowu jest OK. Jest w centrum zainteresowania, jest bezpieczna. Koncert świetny, tylko po powrocie Justyna znowu czuje się bardzo zmęczona. Następnego dnia rano wsiada na rower, jedzie do lasu. Rower jest super. Wysiłek jest super. Wyrywa z myślenia o głupotach, zagłusza stres. Tylko skąd on się bierze? Wieczorem pada półżywa z wyczerpania. Zmusza się, żeby zadzwonić do rodziców.

– Całodniowa wycieczka? Skąd masz na to energię? – śmieje się mama. Rzecz w tym, że ona nie ma energii. Ale chce wierzyć, że jest inaczej.

Początek września

Coś się stało. Kołdra jest taka ciężka. Ile może ważyć? Sto kilo? Poruszam stopą, czuję, że za granicą łóżka jest zimna przestrzeń, w którą muszę wejść. Dotykam ręką włosów. Bolą. Nie podnoszę powiek. Dlaczego jestem taka zmęczona? Co mam zrobić? Nic, trzeba opuścić nogi, wstać powoli, stałą trasą dojść do łazienki, umyć zęby. Powtórzyć schemat: jajka na śniadanie, kawa, malowanie, ubranie, sprawdzić, czy kot ma jedzenie, wodę, czy okna zamknięte. Wychodzę, winda, garaż, firma.

Po co to wszystko? Żeby zrobić kolejny projekt, sprawdzić, ile wpłynęło na konto, wydać na buty, zasłony, świece, ser, prąd? Co się ze mną dzieje? Przecież jest dobrze. Jestem wypalona? Może. Chociaż jeszcze kilka dni temu bawiło mnie wymyślanie nowej strategii marketingowej dla produktu X. Dziś zaczynam myśleć, że wszystkie produkty X, jak również Y i Z są tak samo beznadziejne. Nie chce mi się pracować.

Tobie to się chce pracować!

Jasne biuro agencji reklamowej. Faks wypluwa na podłogę kolejne zadrukowane kartki. – Czy ktoś może to pozbierać? – rzuca szefowa, przechodząc do gabinetu. Do faksu podchodzi Justyna. Włosy upięte wysoko, duże modne okulary, srebrne koła w uszach.

– Piękne kolczyki – prezeska uśmiecha się i chwali: – Ty jak zwykle niezastąpiona. Przyjdziesz do mnie po lunchu? Jest nowy klient... – Oczywiście – rzuca Justyna swobodnie, profesjonalnie. Oczywiście, że przyjdzie, ma nawet nowy pomysł na kampanię radiową, którym chce się popisać. Poranne wątpliwości? Jakiś chwilowy kryzys, już przeszło. Uśmiecha się szeroko i schyla, żeby pozbierać kartki z podłogi. Musi po prostu znaleźć sobie jakieś nowe zadania, które wypełnią czas, i głupie myśli przestaną przychodzić jej do głowy. Podnosi się, poprawia włosy. – Czy ty ostatnio nie schudłaś? Mam wrażenie, że jesteś przemęczona... – szefowa zawiesza głos, patrzy prosto w jej oczy.

– Ach, chyba dlatego, że ostatnio jadam nieregularnie. Wiktor ma dużo pracy, nie widujemy się codziennie, a dla siebie nie chce mi się gotować. No i oglądam po nocach Doktora House'a – zmyśla na poczekaniu. A przecież nie znosi tego serialu. Ale chyba jeszcze bardziej nie znosi, gdy ktoś zwraca na nią uwagę. W każdym razie nie w ten sposób. Wraca do swojego biurka. Matylda, koleżanka z działu, przychodzi kwadrans później. – Nie ruszyłaś nawet tego tekstu? – rzuca okiem na ekran komputera Justyny. Kursor tkwi niezmiennie w tym samym miejscu od chwili, gdy Justyna usiadła przy biurku rano. – Zrobiłam w tym czasie dwie inne rzeczy – znowu kłamie. – Tobie to się chce pracować – wzdycha Matylda i zabawnie marszczy nos.

Listopad

Poranny rytuał. Znowu zimno, ciężko, ból w piersiach. Dlaczego? Męczy mnie muzyka z radia. Męczy mnie światło, czuję je na rękach, chowam ręce pod kołdrę. Telefon. Nie odbiorę. Wiktor. Odbiorę ostatni raz. Rozmawiam z zamkniętymi oczami. Nie, nie spotkamy się wieczorem. Mam nowy projekt. Może w weekend. Wstaję, z niechęcią podnoszę powieki. Mam wrażenie, że wszystko zrobiło się szare.

Idę do pracy. Gdzie jest szminka? Nikt nie może widzieć, że straciłam kolor... Za dużo pytań. Nie chcę nic od nikogo, tylko proszę: żadnego zaczepiania. Zostawcie mnie wszyscy w spokoju. "Co się z tobą dzieje?". Nie wiem. Jak wytłumaczyć, że bez powodu męczy mnie moje ciało, mózg, świadomość tego, że jestem nikim? Przyjrzałam się sobie: Ile miałam planów? Ile osiągnęłam? Jestem do niczego. Nikogo nie obchodzę. Nikt mnie nie obchodzi. Wszystko mi jedno. Coś mnie zjada od środka. Depresja? Nie, przesada, jeszcze nie zbzikowałam. Po prostu nic mnie nie cieszy, nic mi się nie chce. Nuda. Potrzebuję jakiejś zmiany, czegoś, co by miało jakiś sens.

Mam to w głowie

– Justyna! Zapisz sobie, żebyś mnie nie zawiodła – Beti, koleżanka ze studiów, dzwoni z przypomnieniem. Otwiera knajpę, zwołuje znajomych. – Jasne, przecież mam to w głowie – blefuje Justyna. Nie ma. – Kto jeszcze będzie? – rzuca dla porządku. W gruncie rzeczy nic jej to nie obchodzi. – Weź Wiktora, kogo tylko chcesz – szczebiocze Beti.

Justyna nie ma ochoty iść. Czy to możliwe, że obiecała? Nie pamięta. W sobotę wkłada zestaw numer jeden – gdy ma lepszy humor, kompletuje ciuchy na potem. Żeby spódnica pasowała do bluzki, a dżinsy do swetra. Tym razem sukienka. Plus szal, korale, bransoletka. – Ależ pięknie wyglądasz! – Beti całuje ją w policzek, Justyna odwzajemnia cmoknięcie. Z niechęcią, ale się uśmiecha. Beti opowiada o planach klubu: będą spotkania, dyskusje, filmy. – Jaki dać na początek, jak myślicie? – entuzjazmuje się. – Słuchaj, a może... – Justyna zastanawia się głośno, rzuca jeden pomysł, drugi. Sama nie wie, skąd jej to przychodzi do głowy. Beti w skowronkach: – Kochana, będziesz miała procent od zysków! Justyna myśli: odwal się.

Połowa grudnia

Dziwię się, że ktoś w ogóle chce ze mną rozmawiać, spotykać się. Stałam się opryskliwa. Nie chcę sprawiać trudności, przestałam się odzywać do wielu osób. Nie dzwonię. Mój telefon milczy. W firmie siedzę teraz przed komputerem ze słuchawkami na uszach – mam tam zapętloną jedną piosenkę – „Riders on the Storm” Doorsów. Wszyscy widzą, jak dużo pracuję. A ja z trudem skupiam się na kolejnych zdaniach. Zrobiłam się zupełnie sztywna, strasznie boli mnie kręgosłup, kark. Co się stało? To od tego siedzenia? No pewnie, przecież nie ćwiczyłam już od miesięcy. A może się starzeję? Ostatnio ktoś spytał, o czym marzę. Marzenia? Co to takiego? Nie pamiętam, kiedy ostatnio cokolwiek mi się chciało. Żyję jak za szklaną szybą. Coś się wydarzy, ktoś przyjdzie, jakieś kino z Wiktorem, zakupy, pizza u znajomych. Automat z wymuszonym uśmiechem. Ale to i tak lepsze. Kiedy siedzę sama, czuję tylko gwoździe w głowie. Ludzkie głosy, głosy kota, zegar – to walenie młotkiem. I gwoździe wbijają się głębiej. Przestałam zapalać światło.

Źle się czujesz?

– Co tu się u ciebie dzieje, do jasnej cholery? – Dorota, przyjaciółka Justyny, rozstawia w kuchni torby z supermarketu, doniczki z bazylią, butelki wody mineralnej. Wino. – Nie zmywałaś naczyń chyba od tygodnia, zmywarka nie działa? – kopie czubkiem pantofla w maszynę pod zlewem. – Co jest? Masz gości za dwie godziny, a wyglądasz jak siedem nieszczęść – mówi szybko, za szybko. Justynę boli od tego głowa, uszy. Dorota staje naprzeciwko niej. – Zapomniałaś o własnych urodzinach? Chodź, zrobisz sałatkę, ja sos do makaronu. Źle się czujesz? No powiedz... Justyna próbuje się uśmiechnąć. Przeraża ją jasność lamp, które pozapalała Dorota. Własny głos wydaje jej się obcy, infantylny:

– Wiesz, jakoś mam ostatnio fatalny nastrój, chyba nie mam ochoty na gości... – zaczyna. – No widzę, że jesteś nie w sosie. Coś z Wiktorem? – pyta Dorota, krojąc ser. Justyna ma taką ochotę wyrwać jej nóż, odwołać te całe urodziny, wykrzyczeć: Ratunku, nie daję rady! – Nie, z Wiktorem okej. Tylko jestem taka rozbita, nie mogę dojść z sobą do ładu – mówi powoli. – Justyna, ty nie kombinuj. Wymyślasz sobie problemy. Jak jest sprawa z Wiktorem, wygadaj się. Jak potrzebujesz kasy – mów, możesz na mnie liczyć. Każdy ma teraz gorzej, kryzys jest, i ta beznadziejna pogoda, skoki ciśnienia. Przejdzie ci. No, weź się w garść! Masz pięć minut, przebieraj się i myj pomidory! Justyna wlecze się do garderoby. Kiedy przychodzą goście, pierwszy raz od dawna włącza muzykę. Wiktor przynosi prezent, kwiaty, chce tańczyć. Justyna wymawia się bólem głowy. – To pewnie od ciśnienia. Napiję się kawy – znika w kuchni. Jakoś to przetrwa – postanawia.

Tydzień później nie idzie na imprezę u Doroty. Nie daje się namówić Wiktorowi na wyjazd na narty. Tłumaczy się nowym zleceniem. Bierze do domu jakieś dokumenty, dyski, gazety. Wymyśla sobie fikcyjnego klienta i „opracowuje” dla niego strategię wprowadzenia marki na rynek czeski. Wiktor nie gniewa się za narty, jedzie sam, dumny ze swojej dziewczyny. Że taka silna. Niech tak będzie. Dla wzmocnienia efektu Justyna kupuje karnet na lekcje squasha, kiedyś chciała się nauczyć. Teraz nie chce. Ale dobrze, że ludzie myślą: jak zwykle aktywna, jak zwykle daje radę. Ani razu nie idzie na trening. Ale mówi, że chodzi. Wierzą jej. Dlaczego?

Koniec stycznia

Zginął Karol. Wypadek. Karol, mąż przyjaciółki. Powinnam być wstrząśnięta, co najmniej się przejąć. Odezwać się do niej, kiedyś spotykaliśmy się regularnie. Ale właściwie jest mi to obojętne. To chyba dziwne? Podobnie jak to, że Ewelina, moja kuzynka, urodziła dziecko. Nie zadzwoniłam z gratulacjami. Ktoś się rodzi, ktoś umiera, średnia zero. Ja jestem zerowa. Już się urodziłam, jeszcze nie umarłam. Wiszę pomiędzy. Bezużytecznie. O śmierci myślę bardzo często. Kiedyś nie myślałam. Zastanawiam się, kiedy umrze mój ojciec, matka, udaje im się ciągle, nawet podobno są szczęśliwi. Ja nie. Jestem nieszczęśliwa? Złe pytanie.

Nieszczęście to zaprzeczenie szczęścia, emocja skrajna. Ja jestem jałowa. Nic mnie nie cieszy, ale też nie martwi. Bardziej trwam, niż żyję. W nocy prawie nie śpię. Leżę i czekam na rano, kiedy będę walczyć ze sobą, żeby wstać. Boję się. Nie wiem czego. Wszystkiego. Przeraża mnie odgłos wody spłukiwanej w toalecie, uciekam z łazienki. Dźwięk telefonu. Od tygodni nie byłam u fryzjera. Zatrzymał mi się okres. Piję dużo kawy, chociaż przestałam czuć jej smak i zapach. Wszystko mi jedno, co jem na obiad, jaką wybrać torbę, które rajstopy. Obojętnie. Trudno mi powiedzieć, kto jest dla mnie ważny.

Mój mężczyzna? Dobrze, że nie zdążyliśmy razem zamieszkać. Nie umiałabym udawać 24 godziny na dobę. Powinien znaleźć sobie kogoś normalnego, zadowolonego z życia. W przyszły weekend ma przyjechać mama. Moje życie to wielka porażka. Zawsze chciałam być najlepsza, pierwsza. I po co? Ambicja to najgorsze, co mnie spotkało. Ale to też już nieważne. Nie chcę sukcesów, chcę tylko... No czego? Pomocy? Nikt mnie nie rozumie. Jak o tym opowiedzieć? Psychoterapia? Nie, to nie dla mnie. Nie mam siły. Trzeba by wyjąć z siebie wszystkie brudy. Znaleźć coś, co warto ocalić. Tylko że we mnie nie ma nic takiego. Jestem bezwartościowa.

Dasz radę, córeczko

– Justynko, ty się wciąż garbisz – Teresa klepie córkę po plecach, chwyta za podbródek. – Popatrz na mnie, no, pokaż oczy. Przekrwione. Od czego? – więcej w jej głosie irytacji niż czułości. – Martwię się o ciebie. Nie dzwonisz, jesteś blada, no popatrz na siebie, włosy jak strąki, cera nieboszczki – wzrusza ramionami, wystawia z torby słoiki, idzie do salonu, poprawia poduszki na kanapie, sprawdza, że kwiaty mają sucho.

– Nie możesz tak. Wiktor dzwonił, że trudno mu się z tobą ostatnio porozumieć, że go unikasz. Miałam ci nie mówić, ale powinnaś wiedzieć. Zobaczysz, Justyna, że go stracisz. Weź się w garść, nie grymaś, co to znaczy „depresyjny nastrój?”. Każdy ma dziś jakąś depresję i musi sobie poradzić. Kiedyś się w ogóle nie słyszało o żadnych psychologach, a czasy były przecież cięższe i jakoś trzeba było żyć. Wszystko będzie dobrze, chodź, zjesz rosołku, przywiozłam taki, jak lubisz, z ziemniaczanymi kluskami. No chodź do kuchni – ciągnie Justynę za rękę, obejmuje ramieniem. – Mamo... – Justynie jest głupio, wstyd, nie wie, jak powiedzieć: Mamo, pomóż mi, coś się ze mną dzieje... – Nie będę jadła, nie mogę... Teresa poważnieje. – Ani trochę? – Nie. – Justyna ma spocone ręce, szuka słów. – Już rozumiem – Teresa nagle opada na krzesło. – Przepraszam, maleńka, że od razu nie przyszło mi to do głowy. Nie możesz jeść? Nie chcesz? O Jezu, to jest ta... anoreksja? Powiedz, o to chodzi? Dlatego jesteś taka mizerna, taka wymęczona? Dziecinko, to się leczy przecież, nie martw się, coś wymyślimy, To anoreksja, tak? Justyna patrzy w twarz matki.

– Tak mamo, to chyba mogą być początki... – zmyśla. I czuje ulgę. Już nic więcej nie trzeba tłumaczyć. Zniesie mamę jeszcze dzień, potem będzie udawała, że się leczy. Nie pojedzie na święta. Anorektyczka – to jej pasuje.

Marzec

Nie chcę litości, przytulania. Żadnego dotykania, pieszczot, to mnie boli. Miłość jest straszna. Zobowiązuje do wzajemności, a przynajmniej wyrozumiałości – że on chce mówić i słyszeć odpowiedź, chce iść ze mną do ludzi, do łóżka. Ja nie chcę. Odkryłam, że przeżywam orgazm, nie czując go. Mój świat „nieczucia” staje się tym właściwym. Powroty do tego, co dla innych jest normalnością, to dla mnie wycieczki w obcą rzeczywistość. Nową, w której nie ma czasu, celów, pragnień, zaczęłam traktować z większą przychylnością. Tam mam bezpieczny marazm, ćmiące pobolewanie.

Tu wszyscy czegoś chcą – żeby odpowiedzieć na dzień dobry, podać ulicę w taksówce, kod w bankomacie, jeść wspólnie kolację. To mnie rozwala, parzy. Nie mam siły kochać. Nie mam siły dłużej udawać. Nie mam siły nie mieć siły. Czy ktoś to może zrozumieć? Rozmawiają ze mną jak z debilem: spokojnie, będzie dobrze...

Jakie dobrze? Ja jestem po prostu inna niż wszyscy. Zła. Czegoś mi brakuje. Nie umiem żyć, cieszyć się. Mam straszne sny. Zasypiam czasem na kwadrans ze zmęczenia. Zabijam w tych snach innych ludzi, siebie, matkę. Tyle że w następnej scenie znowu wszyscy żyją. I tak w kółko. Na jawie nie umiem się zabić. Chociaż moja śmierć wydaje się najlepszym rozwiązaniem. Uwolnić świat od ponurej, brzydkiej, nieudanej Justyny. Zakopać ją i zapomnieć, że przez trzydzieści lat korzystała z należnego innym powietrza, wody, miejsca.

To by było słuszne. Ale nie mam siły sama wyzwolić świata od siebie. Więc muszę żyć. Wszystko robię wolniej. Dzielę na pół słowa, nie chce mi się wypowiadać ich w całości...

Gdzie są drzwi?

– Wiktor, nie daję sobie rady – Justyna resztką sił trzyma słuchawkę. – Wiem, straciłaś pracę, dzwoniła Dorota, będę u ciebie za godzinę – Wiktor ma głos pełen troski. A przecież właściwie nie jest już jej facetem, rozstali się. – Justyna dziwi się. I szepcze: – Pracę? Nie. Mama zabrała do siebie kota. Rozumiesz? Powiedziała, że w takim stanie nie mogę się nim opiekować.

Proszę cię, jedź do niej, przywieź z powrotem, kup po drodze mięso i żwirek. Ja nie mam siły – osuwa się na poduszkę. Praca? To prawda. Nie przedłużono jej kontraktu. I co z tego. Nie musi mieć pieniędzy, nie musi jeść. Chciałaby tylko umrzeć w obecności kota.

Dorota? Kiedyś miała taką przyjaciółkę. To było w innym życiu. Ktoś dzwoni, Wiktor? Coś miał jej przywieźć, coś załatwić. Gdzie jest kot?

Justyna miała szczęście. Wiktor namówił ją na leczenie i sam zawiózł do psychiatry. Zdiagnozowano u niej depresję. Jest pod ciągłą opieką, bierze leki. Czuje się dużo lepiej. Powoli wraca do siebie. Odnowiła kontakty z przyjaciółmi. O swoim stanie sprzed kilku miesięcy mówi: „Niby byłam między ludźmi, a jednak zupełnie obok. Choć wyglądałam i zachowywałam się tak samo jak ty, żyłam w innej rzeczywistości. W tamtej jest tylko mrok, ból, bezsilność i samotność. Tak musi wyglądać piekło. Dziś zastanawiam się, ilu ludzi woła stamtąd o pomoc, a my ich nie słyszymy”. Już nie boi się szumu wody. Jej kot wrócił do domu.

Agnieszka Litorowicz-Siegert

Twój Styl
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy