Reklama

Skazane na zerwanie?

Czujesz się zawiedziona partnerem? Nie musisz od niego odchodzić ani rezygnować z marzeń o bliskości. Rozczarowanie oznacza, że czar prysł jak bańka mydlana i możecie zabrać się do budowania głębokiego związku, a nie zamków na piasku.

Czujesz się zawiedziona partnerem? Nie musisz od niego odchodzić ani rezygnować z marzeń o bliskości. Rozczarowanie oznacza, że czar prysł jak bańka mydlana i możecie zabrać się do budowania głębokiego związku, a nie zamków na piasku.

Romantyczna kolacja przy świecach i… rozmowa się nie klei. Często podczas jednej randki nasz mężczyzna może nam się wydawać zarówno interesujący, jak i prostacki, uwodzicielski, zaraz potem nudny, czarujący, a następnie nużący. Czy to normalne?

Rozsądna kobieta po takiej kolacji rozmarzy się: "To był ekscytujący wieczór". Osoba niedojrzała pomyśli: "Gdybym była tu z innym, nie miałabym tej huśtawki uczuć". Pierwsza przejdzie od zwątpienia do głębokiej miłości, druga ugrzęźnie w rozczarowaniu. Ten sam scenariusz i dwa zakończenia. Wybór naprawdę należy do nas. Bo, na całe szczęście, mamy wpływ nie tylko na zamawiane menu, ale i na to, jak chcemy się czuć u boku ukochanego.

Reklama

Według psychoanalityczki Ethel Person, kiedy kobieta wychodzi z domu na kolację, doświadcza tego samego pulsowania, przyciągania i odpychania w postrzeganiu partnera, jakie czuje przez cały czas wobec siebie. Przecież podobnych uczuć doznajemy, oglądając się w lustrze. Jedno spojrzenie upewnia nas, że jesteśmy jeszcze całkiem, całkiem… A już następny rzut oka każe nam myśleć o sobie jako o osobie totalnie nieatrakcyjnej. Ze związkiem jest tak jak z lustrem - raz lepiej, raz gorzej, nic nie jest dane na zawsze. Zachwyt i rozczarowanie żonglują naszymi nastrojami.

A momenty zwątpienia zdarzają się w najlepiej dobranych parach. Niektórzy psychoterapeuci twierdzą, że ten jest szczęśliwy w małżeństwie, kto potrafi radzić sobie z rozczarowaniami. Inni mówią, że nic tak nie cementuje bliskości jak całkiem rozmyślne wystawianie się na utratę iluzji.

Co ja z nim robię?

Prawie trzy czwarte pozwów o rozwód składają kobiety, a zjawisko to nazywane jest przez psychologów "syndromem odchodzącej żony". Burzliwe zerwania zdarzają się najczęściej parom z krótkim stażem. Kiedy w związku są małe czy dorastające dzieci, mierzenie się z decyzją o odejściu może trwać całymi latami, w czasie których próbujemy się jednak jakoś dopasować do siebie. Bywa, że już miesiąc po zdjęciu welonu jest wielkie rozczarowanie skrzętnie maskowane poświęceniem i udawaniem, że nic się nie stało. Częściej są to walka o twoje i moje, ostre spory i siłowanie się, czyje będzie na wierzchu. Sam schyłek związku może przebiegać pozornie bezobjawowo.

Brak nadziei, że będzie lepiej, to często typowa cisza przed burzą. Żadnych awantur, gróźb, konfliktów. Dzień jak co dzień. Ona jest zmęczona usługiwaniem towarzyszowi życia, któremu "towarzyszy" już tylko na kanapie przed telewizorem. Siedzi, popija herbatę, nawet robi mu ulubioną sałatkę, ale już jest gotowa - psychologicznie i praktycznie. Trochę się boi, ale oprócz strachu ma w sobie odwagę i pewność, że da sobie radę. Dokładnie obmyśliła drogi ewakuacji. Co powie dzieciom, rodzicom, znajomym? Jak ustawi sobie pracę, żeby zdążyć ze wszystkim?

Dogodziła mu tą sałatką, której sama nie cierpi, bo wie, że zrobiła ją ostatni raz w życiu. Następnego dnia wypełnia papiery rozwodowe. A on zdziwiony! Przecież nic się nie stało. "No, właśnie… Problem w tym, że nic się między nami nie dzieje", odpowiada, ale on - jak zwykle - nie słucha. Bardziej niż powody odejścia martwi go to, że on, prawdziwy mężczyzna, nie potrafi uszczęśliwić kobiety. Co sobie o nim pomyślą koledzy? Nie wspominając już o koleżankach z pracy.

My, kobiety, wiemy, że rozwód nie zawsze jest przepustką do lepszego życia. W nowych znajomościach pojawiają się stare problemy. Ponownie możemy być skazane na zerwanie. Ale skoro mamy po swojej stronie kobiecą intuicję, wrażliwość i empatię, to dlaczego tak często ponosimy porażki w kontaktach z ukochanym?

Problem chyba w tym, że chcemy od małżeństwa czegoś więcej niż nasze matki, a nasi mężowie, wzorem swoich ojców, nie oczekują po nim zbyt wiele. Im wystarczy święty spokój, my wiążemy z mężczyzną większość naszych planów i marzeń. Pragniemy, by partner angażował się w sprawy rodziny, był wrażliwy, odpowiedzialny, zdolny do komunikacji na poziomie uczuć. Tymczasem nasz wybranek był zapewne wychowywany w tradycyjnym kulcie męskości, rywalizacji i poskramianiu uczuć.

Chodząc na randki, wiemy, że chłopaki nie płaczą. Wychodząc za nich za mąż, dowiadujemy się jeszcze, że prawie nie mówią. Przynajmniej w domu. Chcemy, by mężczyzna dał nam to, co często wykracza poza jego możliwości i uświadomione pragnienia. Nie nauczymy kanarka, żeby aportował. Nasze potrzeby to dla nich mrzonki i babskie fanaberie. Wiedzą, że złe dni żony trzeba po prostu przeczekać. I robią to znakomicie! Ćwiczenie czyni mistrza. I co mamy zrobić, kiedy trudno zmienić męską naturę, a każda nasza próba choć drobnej korekty przypomina walenie głową w mur.

Kiedy ona wreszcie uruchamia swoją inteligencję emocjonalną, aż iskrzy w całym domu, domaga się rozmowy, respektu dla jej potrzeb, to on patrzy na nią jak na surową i chłodną zrzędę. Więc po latach walki i monologowania ona zamilknie, sama zaknebluje sobie usta, zabraknie jej świeżego powietrza i zacznie się dusić. Domowy mir jest zachowany, dzieci mogą w spokoju się edukować, a przyjaźni i namiętności będzie jak na lekarstwo. Poczucie, że się nie jest szczęśliwą, prowokuje do szukania zastępczych namiętności: miłostek, wybujałej ambicji wobec dziecka, alkoholu, zakupoholizmu. Te metody samoukojenia same w sobie mogą być problemem, jak również utrwalać niekorzystną sytuację pary.

Zmiana przeznaczenia

Właśnie ukazał się poradnik dla zagubionych w małżeńskiej intymności "Jak mogę do ciebie dotrzeć". Jego autor Terrence Real, terapeuta rodzinny i znany w Stanach wykładowca akademicki, uważa, że większość kobiet wchodzi w małżeństwo źle przygotowana na nieustanne wyzwania. Rezygnujemy ze związku nie dlatego, że się nie kochamy, częstym powodem jest niemożność wydostania się z emocjonalnej wirówki straconych złudzeń.

Złościmy się albo poświęcamy - oto jak wyobrażamy sobie szlifowanie związku partnerskiego. Ale zarówno złośnica, jak i domowa gejsza nie czują się kochane, nieświadomie blokują własne poczucie przyjemności i chęć sprawiania przyjemności partnerowi. Koszty oporu są takie same jak rachunki za uległość. Wszystko kończy się na mniej lub bardziej agresywnym łańcuchu kontroli, ataku, odwetu i rezygnacji. Te elementy są jak zły refren zapełniający przestrzeń, w której w czasie narzeczeństwa były czułe słówka. Dlaczego tak się dzieje?

Łącząc się w pary, tworzymy system wzajemnego dopasowania. To, jak ja się zachowuję, ma bezpośredni związek z zachowaniem mojego mężczyzny. Niby oczywiste, ale wcale nie takie proste. Badania pokazują, że im bardziej mężczyzna dopinguje kobietę, by walczyła o wyższą pozycję zawodową, tym bardziej może ona ulegać frustracji czy depresji. Wsparcie i nacisk często mają bardzo płynną, nieuchwytną granicę. Albo: on na jej oczach flirtuje na przyjęciach z innymi, a ona wciela się w rolę detektywa. Szpieguje, sprawdza komórkę, maile, kieszenie. Im bardziej jest nieszczęśliwa, tym bardziej węszy. Nie staje do konfrontacji, nie oczyszcza sytuacji. Nie dostrzega w nim nieodpowiedzialnego drania, tylko czarusia, do którego ma słabość. Albo: on zestresowany pracą kupuje motor i nocą bije rekordy szybkości, a ona dostrzega w nim nie smętnego desperata, ale dziecko i zaczyna być nadopiekuńcza.

Jesteśmy dwiema połówkami tego samego jabłka, ale nie w tym sensie, jak myślimy. To, co niedojrzałe i dziecinne, wywołuje podobne reakcje drugiej strony. Infantylizuje związek dorosłych przecież ludzi. Sprowadza do niekończących się wojenek o to, kto ma lepiej. Jak w piaskownicy. Taka spirala ślepych podań, rodzaj emocjonalnego ping-ponga, może sprawić, że wygramy gema, ale mecz przegramy obydwoje, jako para.

Zamiast pozwu

Dobrze jest przygotować, choćby na papierze, listę potrzeb związku, łącznie z takimi przyziemnymi sprawami jak zaopatrzenie rodziny, opieka nad dziećmi i pieniądze. Następnie spisać listę własnych frustracji, tego, czego nie mogę dostać od partnera. Czego nie chce mi dać lub nie potrafi. Potem pomyślmy, zważmy: czy to, co już mam, jest na tyle istotne, dobre, ważne, że nie muszę bez końca żałować tego, czego nie dostaję. To jest właśnie ten moment, kiedy przestaję dręczyć się i narzekać, i mówię: "Sprawdzam!".

Być może narażam się na rozczarowanie, rozpacz, dojrzewam do rozwodu. Ale również przestaję sobie zadawać pytanie: "Co ja tutaj robię?". Bo może się okazać, że już wiem, co robię, w jakim celu i dlaczego tylko z nim, a nie z kimś innym.

Większość rozczarowań wynika z poczucia bezradności. Chodzę zła nie dlatego, że nie jesteś taki, jak chcę. Ale chodzę zła, bo nie mogę czegoś kontrolować bądź czymś zarządzać. Narzekania to tylko ślizganie się po powierzchni tego, co wymaga zmiany. Walka o związek nie polega na niepohamowanym wyrażaniu życzeń, ale na bardzo konkretnej wiedzy, czego chciałabym od partnera w tym momencie, w tej sprawie.

Tyle się mówi o umiejętności słuchania, bagatelizując "dar odpowiadania". Element wielkoduszności w reagowaniu na słowa partnera. Wybieranie pozytywnych treści i pominięcie zarzutów, które są przesadzone, wypaczone i wygłaszane z pozbawionej miłości pozycji przewagi. Warto przesiać emocjonalne tyrady i zareagować jedynie na fakty, nawet te dla nas niekorzystne. Ta kontrolowana głuchota na zaczepki już sama w sobie jest rozbrojeniem. Jednostronnym, ale to rozważny krok do budowania bliskości, która nie jest tylko zawieszeniem broni czy paktem o nieagresji, ale czymś, co przyniesie nam autentyczne szczęście z bycia razem.

Gdy naprawdę możemy odpuścić, zróbmy to. Ale nie rozczulajmy się nad sobą, że jesteśmy ofiarą. Jeśli w naszej decyzji jest choćby cień urazy czy poczucia krzywdy, wracajmy do małżeńskiego stołu negocjacyjnego, nawet jeśli oznacza to awanturę. Nie bójmy się zaglądać do rany. Tylko tak możemy ją oczyścić.

A co zrobić, jeśli mężczyzna w ogóle nie chce negocjować? W systemie rodzinnym istnieje coś takiego jak dobra wiara, która sprawia, że zazwyczaj potrafimy dogadać się w każdej sprawie. Ale nie udaje się wynegocjować tylko jednej rzeczy: przystąpienia do negocjacji. Nie możemy zmusić partnera, by serio, szczerze i odpowiedzialnie zaczął się angażować. Jeśli bagatelizuje, odwleka, ironizuje, czyli odmawia udziału w procesie dobrej woli, to dostajemy wyraźny sygnał, że jako para potrzebujemy pomocy specjalisty.

W związku ważne są podział obowiązków i planowanie, ale dla jego trwałości i temperatury istotne jest to, co psychoterapeuci nazywają procesem "odtwarzania połączenia", czyli szukanie tego co dobre - zgodnie z powiedzeniem: nadzieja to pamięć o przyszłości. Średniowieczny alchemik stwierdził: "Chcąc zrobić złoto, trzeba mieć odrobinę tego kruszcu". Podobnie w związku. Wzajemne oskarżenia można przerwać, przypominając sobie chwile wspólnej czułości. Wakacje sprzyjają nie tylko robieniu zdjęć, ale i wspominaniu chwil, w których powstawały te najważniejsze z naszego rodzinnego albumu.

Zyta Rudzka

PANI 7/2010

Tekst pochodzi z magazynu

PANI
Dowiedz się więcej na temat: związki | partnerstwo | uczucia
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy