Reklama

Seks zaczyna się w głowie

Gdy 25 lat temu „Twój STYL” zaczął pisać o seksie, w domach była tylko "Sztuka kochania" Wisłockiej, a uświadamiał nas samotny rycerz Zbigniew Lew-Starowicz. Dziś w internecie można obejrzeć każdą erotyczną scenę. Ale czy wiedza o seksie oznacza szczęście? Czy śmiałość i otwartość zbliża nas do siebie? O seksualnych mitach rozmawiamy z doktor Alicją Długołęcką, seksuolożką, która od lat bada życie intymne Polek.

Dobry seks, czyli jaki?

Alicja Długołęcka: - Taki, w którym czujemy się swobodnie i bezpiecznie. To także duchowe zbliżenie, w którym nie ma miejsca na myślenie: "chcę być świetną kochanką, więc zgodzę się na to, na co nie mam ochoty" albo "nie powiem mu, czego pragnę, bo co on o mnie pomyśli!". W dobrym seksie możemy być sobą i nie boimy się powiedzieć: "to mnie krępuje" lub "zrób to i to". I nie jest to trik, który ma podniecić partnera, ale wyraz czystego pragnienia, potrzeby seksualnej, której się nie wstydzimy i której jesteśmy świadome. Taka wolność jest niezbędna do tego, żeby nie koncentrować się tylko na sobie, ale również na uczuciach i potrzebach partnera.

Reklama

Gdy rozmawiam z kobietami, mam wrażenie, że jakość życia erotycznego utożsamiamy z częstotliwością i gotowością na eksperymenty.

- Dałyśmy sobie wmówić, że nowoczesna kobieta nie ma zahamowań. Może to zabrzmi tradycyjnie, ale z mojej pracy z kobietami jasno wynika, że większość z nas nie tęskni wyłącznie za stosunkiem, ale za seksualną relacją. Nie mam na myśli jedynie gry wstępnej. Kobietom brakuje bliskości, takiego klimatu w związku, w którym rodzi się podniecenie, zmysłowość, bezpieczeństwo i swoboda.

W badaniach Polacy mówią, że ich życie seksualne jest zadowalające. A co na to seksuolodzy?

- Mamy tendencję mówić pozytywnie o życiu intymnym, nawet jeśli nie jest ono udane. Przodują w tym mężczyźni, którzy są zadowoleni z samego faktu, że jakiś seks mają. Ale powtarzane co kilka lat badania profesora Izdebskiego pokazują, że w seksie popadliśmy w rutynę.

W tej samej pozycji od dziesięciu lat z jedną osobą?

- Rutyna w seksie może dotyczyć pary z półrocznym stażem i z długoletnim, singli, którzy decydują się na jednorazowe przygody, i ludzi, którzy mają romans na wakacjach. To zbliżenie, w którym nawet jeśli jesteśmy otwarci na nowe techniki, nie dbamy o rozwijanie bliskości. Mówiąc "rutyna", mam na myśli seks, który przypomina gimnastykę, a jak wiadomo gimnastyka bywa nudna i często nam się nie chce.

Żyjemy w świecie przesyconym seksem. Czy dostęp do informacji, książek, filmów ma wpływ na jego jakość, na nasze zadowolenie?

- Liczba partnerów seksualnych czy pomysłowość w łóżku nie wpływa na to, że życie erotyczne jest satysfakcjonujące. Nasza wiedza okazuje się dość powierzchowna. Wydaje nam się, że seks powinien przebiegać według jakiegoś scenariusza, trwać ileś czasu, ale to często są mity. Z moich obserwacji wynika, że współczesne dwudziestolatki są bardziej pogubione niż dziewczyny, które dorastały w latach 80. Wtedy obraz seksu był mniej komercyjny, nie przytłaczał nas wizerunek nieskazitelnych, szczupłych ciał kobiet z wielkim biustem. Dziś jesteśmy atakowane obrazem seksu z filmów erotycznych i zdjęciami z życia gwiazd. Seksualność kobiet kształtuje kultura masowa, która każe im dostosowywać się do medialno-pornograficznego wizerunku. Ale przecież dobrego seksu nie zagwarantuje nam ani długość nóg, ani kształt piersi.

Niby to wiemy, ale i tak przyczyn niepowodzenia szukamy w tym, że jesteśmy nie dość atrakcyjne, za niskie, zbyt grube.

- Boimy się szukać przyczyn w emocjach, ponieważ nad nimi trudniej pracować niż nad zewnętrznością. Oczywiście, fajnie jest pielęgnować ciało, pomalować na czerwono paznokcie, ale powinno to wynikać z miłości do siebie, nie z niechęci i z myślenia: "Zakatuję się dietą i potnę u chirurga, wtedy będę szczęśliwsza". Nie potępiam poprawiania urody, ale jeśli liczymy, że dzięki botoksowi otrzymamy akceptację w sferze psychoseksualnej, możemy się bardzo zawieść. Wiele kobiet, które spotykam na moich warsztatach, nie akceptuje swojego ciała. Nie tylko ud, brzucha czy piersi. Nawet narządy płciowe uważają za brzydkie. Boją się, że nie zaakceptuje ich partner, zwłaszcza jeśli różnią się od tych, które widziały w internecie. Współczesne kobiety niby są śmiałe, ale mają niższą świadomość swojego ciała niż ich babki.

Jak to możliwe?

- W dawnych czasach kobiety łatwiej godziły się ze zmianami w ciele, z upływającym czasem. Każdemu wiekowi były przypisane pewne aktywności, czyli łatwiej też było pogodzić się ze stratą. Nie twierdzę, że tamto życie było lepsze, ale wiązało się z większą akceptacją. Dziś ciągle opieramy się nie na tym, kim jesteśmy, ale na tym, kim powinnyśmy być.

Chcemy być ciągle młode.

- Tymczasem kobieta po czterdziestce wchodzi w najlepszy czas swojej seksualności. W praktyce zauważam, że najbardziej wyzwolone seksualnie są czterdziestki i pięćdziesiątki, oczywiście jeśli zaakceptują zmiany w swoim ciele. W tym wieku znają swoje potrzeby, czują mniej presji, przymusu, chcą ożywić życie erotyczne, które nie jest już elementem budowania samooceny. Są bardziej otwarte, a przez to wrażliwsze na doznania zmysłowe.

Pytanie, czy mają z kim ten seks uprawiać. Rośnie liczba kobiet samotnych.

- Co nie do końca jest złe. Lamentujemy nad rosnącą liczbą rozwodów, ale to zjawisko ma pozytywny aspekt, bo kobiety nie muszą już trwać w nieszczęśliwych układach. Mówi pani, że singielki nie mają seksu. Tak, bo nie decydują się na byle co. Wolność, którą przyniosła nam rewolucja seksualna i antykoncepcja, sprawiła, że łatwiej jest nam rezygnować z czegoś, z czego jesteśmy niezadowolone. Są też minusy tej wolności. Trudniej nam wejść w relację, bo jesteśmy bardziej wymagające. Teoretycznie wiemy, czego chcemy, ale gubimy się od nadmiaru wyboru. Dlatego kobiety narzekają, że mają potrzeby seksualne, a nie mają z kim ich realizować. Nie zapominajmy jednak, że seksualność istnieje również bez seksu.

W jaki sposób?

- Można rozmawiać o doświadczeniach z innymi kobietami, można fantazjować. Są kobiety, które nagle zauważają, że lubią pornografię, inne, że czują energię seksualną w kontakcie z naturą albo w różnych fizycznych aktywnościach. Spotykam takie, które twierdzą, że są nierozbudzone seksualnie, bo nie trafiły na właściwego partnera. Mówię im, że rozbudzenie nie polega na tym, że przyjdzie zniewalający ktoś, który coś w nas otworzy. To my do partnera przychodzimy jako istota seksualna, a nie on sprawia, że budzimy się erotycznie. Kobiety myślą, że jest na odwrót, dlatego czekają na Greya.

Zdziwił panią fenomen tej książki?

- Nie, w ogóle. Ta książka nie jest obrazem kobiecych fantazji seksualnych. Ona po prostu pozwala kobietom się łudzić, że przez otwartą relację seksualną, poddanie się mężczyźnie zdobędą to, o co im chodzi, czyli...

Chyba nie powie pani, że męża!

- Tak! I jeszcze miłość, przywiązanie, wierność. Że poddając się jak w klasycznym układzie sadomasochistycznym, zdobędą nad mężczyzną władzę. To nie jest książka o seksie, ale o władzy.

I nie mają z tego przyjemności? Podobno po obejrzeniu filmu Polki ruszyły do sex-shopów po pejcze i kajdanki.

- Bo film zadziałał na wyobraźnię. Podał uproszczony i poradnikowy sposób, jak ulec, żeby dostać bezwarunkową miłość.

Ja jednak myślę, że kobiety są coraz bardziej wymagające.

- Na pewno tym, co nas odróżnia od pokolenia matek czy babek, jest większy apetyt na seks.

Mam sporo koleżanek, które zakończyły związek z fajnym facetem, bo seks od początku był średni.

- A co to znaczy, że seks był średni?

Nie było fajerwerków. Ziemia nie drżała. Czemu pani kręci głową?

- Zawsze czepiam się utożsamiania dobrego seksu z fajerwerkami. Myślę, że kolejną krzywdą, jaką nam robi kultura masowa, jest dezawuowanie seksu w stałym, długoletnim związku. Wartościowanie, że ten na początku jest lepszy, bo czujemy motyle w brzuchu, a później to już tylko kapcie i nuda. Dlatego zadam pani pytanie: co w seksie, w którym ludzie rzucają się na siebie w drzwiach i zrywają ubranie, jest najfajniejsze?

Czujemy się wyjątkowo, bo ktoś nie może się nam oprzeć.

- Dokładnie tak jest - przeglądamy się w czyichś oczach, podniecamy się jego zachwytem, a co to ma wspólnego z budowaniem relacji?

Buduje się sama.

- Tak myślimy, ale naprawdę nic się nie buduje. Początek relacji to nie czas tworzenia, tylko szukania akceptacji, kreacji i make-upów. Wszystko się nam przydarza. Ale nasz seks nie będzie tak wyglądał do końca życia.

W mediach jest tyle porad, co robić, by stale podsycać erotyczny ogień. Pani zdaniem są skuteczne?

- Nie, to sprzedawanie ludziom ściemy. Fajerwerki, chemia mogą nas do siebie przyciągnąć, ale nie można opierać na nich związku. Fascynacja, o której rozmawiamy, trwa od trzech miesięcy do trzech lat, jeśli związek jest toksyczny.

Toksyczny? Czy pożądanie nie jest dowodem wielkiej miłości?

- Dzikie pożądanie, które trwa długo, wynika z tego, że w odpowiedni sposób gramy ze sobą: ranimy się, godzimy, odchodzimy, wracamy. Tylko po co tak się męczyć? Pyta pani, czy pożądanie jest miłością. Odpowiem tak: cechy, które na początku pociągają nas w drugiej osobie, na ogół nie działają na korzyść związku. Tajemniczy macho okazuje się zablokowanym facetem, który ma problem z komunikacją. Przy zmysłowym i wpatrzonym w nas kochanku z czasem przestajemy czuć się wyjątkowo, bo on tak poszukuje akceptacji, że atencją darzy... wszystkie kobiety. W relacjach opartych na nieustającej namiętności stajemy się niewolnicami wizerunku, który wykreowałyśmy. Nie pokazujemy swojej prawdziwej twarzy, emocji. A intymność jest możliwa, gdy zaczynamy czuć się swobodnie, kiedy nie musimy już odgrywać teatru.

Na jakim etapie rodzi się to, co naprawdę cenne dla związku i seksu?

- Gdy mija faza szalonej namiętności. Kiedy widzimy drugą osobę coraz realniej i sami stajemy się prawdziwsi. Pary, które są szczęśliwe w długoletnich związkach, mówią, że seks po latach jest pełniejszy, bardziej swobodny. Dali sobie czas, by się otwierać, pozbywać lęków, uczyć akceptacji dla siebie i niedoskonałości partnera. W związku nie ma stanów permanentnych. Jest okres namiętności, czułości, ale też niechęci, oddalenia, całkowitego braku seksu...

Brak seksu nie oznacza końca relacji?

- Nie musi. Znam pary, u których nie było zbliżeń przez trzy lata. Bo on miał depresję, bo u niej brak pożądania był reakcją na macierzyństwo albo utratę pracy. Ich uwaga, zaangażowanie powędrowały gdzieś indziej. Ale wróciły.

Zdarza się pani obserwować ludzi i myśleć: "o, ci to mają udany seks"?

- Barometrem dobrego związku jest potrzeba całowania się, dotykania. Nie tylko w łóżku, ale też na spacerze, przy śniadaniu. Użyję staromodnych słów kluczy, które się z seksem nie kojarzą, ale mu sprzyjają: to szacunek i życzliwość wobec partnera. Za tymi postawami idą pozytywne myśli o drugiej osobie, a za myślami - emocje.

Mówi pani, że brak seksu można przeczekać. A co z poradami, że trzeba wtedy dodać "przypraw", zastosować erotyczne gadżety.

- Nie, takie eksperymenty w fazie oddalenia mogą nas pogrążyć. Rutyna w związku świadczy o tym, że straciliśmy ze sobą kontakt, nie potrafimy się zbliżyć. To nie jest dobry czas, żeby przebierać się w lateks albo wiązać.

To co robić, jeśli w łóżku pojawiła się nuda, zmęczenie? Bo mamy kredyt we franku, urodziły się dzieci...

- Myśleć o seksie, o partnerze. Przypominać sobie, co razem lubiliśmy. Wspomnienia pełnią rolę podniecającą. Analizując życie par, które są zadowolone z bycia razem, zauważyłam, że uwielbiają wspominać, jak to było, gdy się w sobie zakochali. Pobudzenie bierze się z myślenia, a to my decydujemy, o czym myślimy. Znowu wrócę do życzliwości i czułości.

Słyszałam opinie, że związek może ożywić zdrada.

- Może podreperować samoocenę osoby zdradzającej, ale nie wpłynie na jakość relacji z partnerem. Może ją wręcz zniszczyć.

Przyznawać się do zdrady czy nie?

- Zdania seksuologów są podzielone, ale większość powie, że nie. Zwłaszcza jeśli to nie ma już dla nas znaczenia. Dla partnera świadomość, że był zdradzony, może okazać się nie do przejścia. Ale szczerość też ma zalety. Jeśli ludzie są świadomi siebie i mają dobrą wolę, mogą wyciągnąć ze zdrady konstruktywne wnioski.

Kobietom udaje się oddzielić seks od zaangażowania, potrafią częściej niż kiedyś decydować się na przygody dla przyjemności?

- Tak, i często będą wśród nich kobiety "czterdzieści plus", które, jak mówiłam, więcej o seksie wiedzą, lepiej znają swoje ciała. Zauważam też coraz większe społeczne przyzwolenie, by kobieta miała kochanka, o którym nie wie mąż.

Uważa się, że to kobiety mają mniejszą ochotę na seks. Wtedy wykręcają się zmęczeniem, bólami głowy. Ale słyszałam też opinie, że męskie libido jest w fazie zapaści.

- Tak, można już mówić o epidemii męskiej niemocy. Dotyka ona zestresowanych, wyczerpanych pracą mężczyzn po trzydziestce. Przeciążenie obejmuje nie tylko fizjologię, powodując kłopoty z erekcją, ale też psychikę. Panowie są zniechęceni, coraz częściej chorują na depresję.

A czy to prawda, że niektórzy, zamiast kochać się z partnerką, wolą oglądać pornografię?

- Mnóstwo kobiet zwierza mi się, że cierpi, bo ich mężczyzna jest uzależniony od filmów porno, masturbuje się przed komputerem i unika współżycia.

Dlaczego? Bo jego partnerka nie jest tak śmiała jak gwiazda porno?

- Raczej dlatego, że po kilkunastu godzinach pracy i życia w stresie nie ma siły. Nie potrafi się przestawić na uwodzenie. A kontakt fizyczny z drugą osobą wymaga wysiłku. Schemat jest więc taki: mężczyzna wraca do domu, chce się rozluźnić, sięga po alkohol, z którym często ma problem. Ogląda mecz, gra w grę komputerową, a wieczorem włącza nieskomplikowane obrazy seksualne. Kończy masturbacją, która przynosi mu rozluźnienie i... idzie spać. To nie znaczy, że odrzuca partnerkę. On nie poświęca jej czasu, bo relacja wymaga zaangażowania emocjonalnego i intelektualnego. Tymczasem ludzie, którzy czują mniej presji "muszę, muszę", mogą czerpać więcej radości z seksu. Czasami prowadzę zajęcia z technik relaksacyjnych. Połowa uczestników jest w okolicach czterdziestki, rzucili korporacje, chcą otworzyć sklepik, mały biznes. Mówią, że pragną poświęcić więcej uwagi samemu życiu, dzieciom, partnerce. Bo wcześniej wszystko było wyszarpane, zaplanowane. Nawet seks - trzy razy w tygodniu, bo takie są statystyki, i jeszcze według scenariusza z filmu porno.

Pornografia nie może urozmaicić życia seksualnego, zawsze je zniszczy?

- Pornografia jest dla ludzi. Zwłaszcza ta kobieca, bo jej założenie jest pozytywne, ma wywoływać podniecenie, inspirować do fantazjowania. W pornografii męskiej, powszechniejszej, kobiety traktowane są w sposób przedmiotowy. Te filmy utrwalają krzywdzące dla obu płci stereotypy, pokazują tylko wielkie piersi, olbrzymie członki... Jeśli jesteśmy dojrzali, akceptujemy siebie, nie przeniesiemy tych wzorców na życie. Gorzej, jeśli brakuje nam pozytywnych doświadczeń albo mamy kompleksy. Młodzi ludzie wiedzę o seksie czerpią właśnie z filmów porno.

A potem młodzi mężczyźni uważają, że kobieta dobra w łóżku to taka, która godzi się na wszystko.

- Kobiety nie są uczone szanowania swoich granic. Podporządkowują się oczekiwaniu, że mają być "wyzwolone", w końcu już nie wiedzą, czego chcą, co lubią, co czują. Mówi się nam, że wstyd jest zły, a on jest potrzebny, bo chroni nas przed cierpieniem, mówi: "Stop, zatrzymaj się, zastanów, czy masz na to ochotę". Z wiekiem i z odpowiednim partnerem często przełamujemy kolejne etapy wstydu. Jednak jeśli pozbędziemy się go na siłę, staniemy się bezbronne.

Co to znaczy być dobrą kochanką?

- Dla mężczyzny, który szuka bliskości i porozumienia przez seks, będzie to kobieta zmysłowa, inteligentna, otwarta, cierpliwa. Mężczyzna, który będzie szukał potwierdzenia swojej wartości, przeliczy jakość na częstotliwość zbliżeń, ochotę i seksualną, często udawaną ekspresję. Dla tego, który ucieka przed bliskością, będzie to osoba, która zgodzi się być jedną z wielu.

Pytam, bo ponoć dobrego kochanka lub kochankę można wyczuć. Poznać po tym, jak tańczy albo się ubiera. Minęła nas właśnie atrakcyjna kobieta w szortach i na wysokich szpilkach. Pani jako seksuolog patrzy i myśli: "ona ma udane życie erotyczne"?

- Nie oceniam ludzi po pozorach. Jednak kobiety, które nieustannie eksponują swoją seksualność, wysyłają komunikat: "Dopasuję się do wyobrażenia mężczyzny, zrobię, co zechcesz". Podobnie jest z mężczyznami, którzy przesadnie dbają o wygląd, wielkość mięśni. Wołają "zauważ mnie!". Markowe ciuchy, prowokacyjne eksponowanie nagości to często przykrywka kompleksów. Dlatego na pani pytanie o dobrą kochankę odpowiem z perspektywy subiektywnej i kobiecej, opartej na licznych rozmowach - kobieta dobra w łóżku to ta, która zna i akceptuje swoje ciało. Świadomie wybiera partnera i wie, co lubi w seksie, a czego nie. Tylko tyle i aż tyle.

Natalia Kuc

Twój Styl 9/2015

Twój Styl
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy