Reklama
Raduj się, kto może

Jak wykrzesać z siebie radość życia?

Radość jest zdrowa. Stymuluje wydzielanie endorfin, obniża poziom stresu, normuje ciśnienie krwi, zmniejsza napięcie mięśni. Dodaje życiu lekkości, tylko... tak ciężko ją poczuć.

Ktoś kiedyś porównał radość do pysznego tortu, a szczęście do wisienki na jego szczycie. O szczęściu marzymy i o nie walczymy, radości często sobie odmawiamy. A może z niej po prostu wyrastamy, skoro dzieci przeżywają stany rozradowania nawet do trzystu razy dziennie, a dorośli w najlepszym razie uśmiechną się szczerze siedemnaście razy?

Wygląda na to, że im jesteśmy starsze, tym bardziej nam nie do śmiechu. Bo i z czego tu się cieszyć? Ponuracy powodów do radości na pewno nie mają, bo dużo tracą przez posępne usposobienie.

Reklama

A jednak, kiedy przepełnia nas nawet krótkotrwała beztroska, zmienia się nasza postawa. Ciało staje się rozluźnione, a gesty płynne. Poruszamy się z większą gracją. Rozmarzone wzdychamy, wydajemy entuzjastyczne odgłosy albo się śmiejemy. Dlatego nasz oddech jest pełniejszy, bardziej swobodny. Płuca są lepiej dotlenione, a wewnętrzne narządy lepiej ukrwione. Jednocześnie zmniejszają się napięcia mięśni, a tym samym dolegliwości psychosomatyczne, takie jak bóle czy drętwienia, skurcze stają się mniej odczuwalne.

Badania kliniczne ujawniły, że chwila rozanielenia stymuluje wydzielanie endorfin, czyli hormonu szczęścia, i obniża poziom hormonu stresu, czyli kortyzolu. Aktywuje limfocyty pomagające walczyć z infekcjami i przyspiesza produkcję nowych komórek układu odpornościowego. Normuje ciśnienie krwi, zmniejsza częstotliwość akcji serca.

Prozdrowotne korzyści z momentów beztroski są dość imponujące. Nie inaczej jest ze zdrowiem psychicznym. Radość to istotny składnik higieny psychicznej. Jednak często jest niedoceniana, a nawet pogardzana, postrzega się ją jako wesołkowatość, niepoważne kawalarstwo czy infantylną psotność.

Czy prawdą jest powiedzenie: a głupiemu radość...? Specjaliści zajmujący się zdrowiem emocjonalnym przypominają, że radość można uznać za mniejszą siostrę szczęścia, ale równie ważną. A nawet ważniejszą.

Szczęście może się zdarzyć, ale doświadczanie nawet krótkotrwałych stanów euforycznych jest konieczne, byśmy polubili swoje życie. Dobre samopoczucie wynika nie tylko z umiejętności radzenia sobie z negatywnymi przeżyciami. Równie istotna jest stała gotowość i zdolność do przeżywania pozytywnych emocji. Psychoterapeuci zwracają uwagę na to, że nasze cierpienie nie zawsze wynika z nagromadzenia negatywnych uczuć. Może być równie dobrze spowodowane deficytem radości.

Wzrasta liczba osób, które mają problem z odczuwaniem prostych przyjemności. Właściwie nie obchodzi ich świat dookoła. Żyją jakby z klapkami na oczach. Nie widzą przechodzących ludzi, nie potrafią powiedzieć, jakie drzewo rośnie za ich oknami i czy w ich mieście są jeszcze wróble. Nie umieją się zachwycić przyrodą. Wzbudzić w sobie entuzjastycznego zadziwienia czy spontanicznej radości ze zwykłych rzeczy.

Cieszą je tylko sprawy związane z ich życiem. Awans. Nowy zakup. Spełnienie ambicji. Radość z tych wszystkich wielkich rzeczy często bywa za mała, by poczuć, że się żyje.


Zdolność odczuwania beztroski stała się więc zawodowym wyzwaniem dla ludzi, którzy jeszcze do niedawna zawodowo zaabsorbowani byli walką z depresją, gniewem, zaburzeniami lękowymi czy trudnościami w relacjach. Do gabinetów psychologów coraz częściej pukają klienci, którzy nie wiedzą, co właściwie im dolega.

Przecież dbają o siebie. Starają się wyglądać na zadowolonych. W towarzystwie potrafią dobrze się bawić. Zwierzają się psychologowi z tego, jak bardzo starają się żyć świadomie i uważnie. Troszczą się o siebie i swoje związki. Roztropnie podejmują decyzje. Skutecznie planują. Opiekują się sobą, dbając o relaks i wypoczynek. A mimo to nieustannie odczuwają pewien nieokreślony dyskomfort psychiczny.


To cierpienie nie jest może duże, ale dokucza. Ćmi. Nadal więc szukają, bo może jeszcze nie znaleźli tego, o co im w życiu chodzi. Niektórzy porzucają pracę i jadą na rok do Indii, żeby się wyciszyć i usłyszeć, co im w życiu gra. Inni zmieniają partnerów. Jeszcze inni ambitnie tworzą sobie coraz to nowe zadania. Poddają się uporczywym terapiom. Grzebią w przeszłości. Może tam tkwią jakieś czarne plamy rodzinnych historii, z którymi muszą się zmierzyć? Wynajdują problemy albo poszukują coraz to nowych wyzwań i przyjemności, a jednak ciągle czegoś im brak.

Diagnoza bywa zaskakująco prosta. Wszyscy ci ludzie, mający cudowne związki i wyjątkowe rzeczy oraz niezwykłe podróże na koncie, tak się zaprogramowali na kolekcjonowanie osobliwości, że nie potrafią zadbać o zwykłą radość.

Można mieć wszystko, a kiedy nie ma tej odrobiny prostej uciechy, to trochę tak, jakby nas samych nie było. Nie wiemy na pewno, czy radośni żyją dłużej, ale na pewno żyje im się lżej. Niezależnie od tego, co osiągnęli, gdzie mieszkają i co mogą sobie kupić. W każdej sytuacji potrafią zachować zdrowe, życzliwe spojrzenie na siebie i otoczenie. Zbyt pochopnie utożsamia się ludzi o radosnej osobowości z lekkomyślnymi wesołkami. Przypisuje im się brak powagi, a nawet ambicji. Niesłusznie. Często sprawdzają się oni na stanowiskach kierowniczych, wymagających zarządzania grupą ludzi.

Kompetencje i zawodowe doświadczenie dobrze jest bowiem dopełnić pewną zdolnością rozluźniania się i skracania dystansu, kiedy sytuacja tego wymaga. Gdy jest trudno, element humoru czy zabawy pomaga nie tylko załagodzić sytuację, odreagować, ale też uaktywnić twórcze, nieskrępowane myślenie, które pomoże rozwiązać konflikt. Buduje siłę grupy, wzmacnia więzi i mobilizuje. Daje poczucie, że mimo wewnętrznej rywalizacji jest nam jednak dobrze razem.

Przeżywanie radości nie tylko ułatwia dogadywanie się z innymi, ale też sprzyja walce z osamotnieniem, odrzuceniem.

Chyba miał rację Arthur Schopenhauer, mówiąc, że radość to gotówka, zaś szczęście to weksel.

Jak więc wzbogacić się o radość? Delikatnie zmodyfikować sposób funkcjonowania. Zrobić dla radości miejsce. Pojawi się. Ponieważ wiemy już, że nie sposób jej przecenić. Ma wiele zalet, ale też jedną wielką wadę. Przegrywa z tempem życia. Pośpiech, ta chroniczna choroba cywilizacyjna, odbiera nam radość życia. Codzienne podkręcanie szybkości, poganianie siebie, dzieci, męża, współpracowników, kogoś, kto jedzie samochodem przed nami. To zniecierpliwienie, gdy autobus nie nadjeżdża albo kolejka w sklepie posuwa się za wolno.

I cała mnogość rzeczy do załatwienia. Musimy ogarnąć cały świat i mamy mieć jeszcze z tego radochę? Z tego wszystkiego patrzymy na życie jak na zadanie, a nie jak na unikatowe, złożone, ciekawe doświadczenie. Taka filozofia nie sprawdza się u zabieganej kobiety. Która z nas ma czas obrać sobie za cel "przeżywanie radości"?! To szalony pomysł. Radość rozumiemy nie jako priorytet, ale rodzaj "produktu ubocznego". Przyjemne uczucie, które nas unosi, kiedy czujemy się wygrane. Finansowy zastrzyk. Miły wieczór z miłym mężczyzną. Powrót dziecka ze szkoły z dobrym stopniem. Wszystkie te uśmiechy losu są ważne, ale ciągle nie jest to ta czysta radość, o którą upominają się psychoterapeuci.

Nie jest sztuką być radosną, kiedy coś nam się udaje czy coś wyjątkowego przydarza. Prawdziwym życiowym sukcesem jest "przechodzenie od porażki do porażki bez utraty entuzjazmu", jak twierdził Winston Churchill. Radość, która pozwoli poczuć nam smak własnego życia, paradoksalnie wiąże się z umiejętnością cieszenia się tym, co wykracza poza nasze życie, co wynika z obserwacji ludzi, przyrody. To rodzaj innego, intensywniejszego przeżywania codzienności. Spontanicznego wychwytywania tego, co nas zadziwi, wzruszy, rozśmieszy.

Taki stan czułej uważności jest trudno uzyskać, śpiesząc się, zamartwiając i wybiegając myślami. Kolejnym powodem, dlaczego odcinamy się od radości, jest traktowanie rozrywki... zbyt serio. Usiłujemy czynić zabawę z rzeczy poważnych, a poważnie odnosimy się do zajęć, które są rozrywką, zauważa uznany psychoterapeuta, doktor Alexander Lowen. Żadne hobby czy zajęcia dodatkowe, takie jak biegi, taniec towarzyski czy uczenie się nowego języka, nie powinny negatywnie wpływać na nasz nastrój. Przecież nie robimy tego za karę, tylko z pasji. To rozrywka, ale nagle - nie wiedzieć czemu - przestaje sprawiać przyjemność.

Zaczynamy się oceniać, jak wypadamy na tle innych w grupie. Porównujemy się i krytykujemy. Wkręcamy się w niezdrową rywalizację. Chcemy za wszelką cenę wygrać albo chociaż pozytywnie się wyróżnić. Źle znosimy porażkę. Miałyśmy się zrelaksować, a się napinamy. Miałyśmy poczuć zadowolenie, a czujemy się gorsze, nieudane i pełne kompleksów. I ile jest przyjemności w naszych przyjemnościach?

Z drugiej strony, zbyt często bierzemy za zabawę to, co nią nie jest, a to może mieć poważne konsekwencje dla naszego zdrowia. Frajda z ostrej jazdy samochodem. Mocno zakrapiane alkoholem imprezy. Angażowanie się w ryzykowne miłosne znajomości podwyższające poziom adrenaliny. Wszystko pod hasłem: jest ryzyko, jest zabawa. Ale w takiej zabawie nie ma nic z frajdy. Jest za to desperacka, nieudolna ucieczka od problemów. Krótkotrwałe rozładowanie frustracji. Sztuczne poprawianie sobie nastroju. Takie poszukiwanie przyjemności często kończy się mało przyjemnie, z długoterminowymi konsekwencjami.

Raduj się, kto może! Łatwo powiedzieć, ale jak to zrobić? Zwolnić tempo. Przestać kontrolować upływający czas. Nic nie planować, nigdzie się specjalnie nie wybierać. Chociaż jeden dzień w tygodniu niech będzie leniwy, niespieszny i wypełniony wychylaniem się poza czubek własnego nosa. Warto wynurzyć się ze swojego życia. Przerwać ten nieustanny potok planowania, obmyślania i zamartwiania się. Być tu i teraz. Nie wybiegać do przodu, bo to napędza niepotrzebny, ponadwymiarowy niepokój. Gdy pije się kawę, to trzeba tylko ją pić. Poczuć jej smak, a nie przełykać pośpiesznie, rozmawiając z kimś przez komórkę. Spacery z psem przestać traktować jako swój psi obowiązek, tylko okazję, żeby się porozglądać. Zobaczyć coś więcej niż tylko porę roku. Obejrzeć się za fajnym mężczyzną. Uśmiechnąć do przechodzącego dziecka. Spróbować w znanym otoczeniu odtworzyć sytuację, kiedy zwiedzamy na przykład zagraniczne miasto. Chłoniemy wtedy wszystko: kolor, zapach, szczegóły architektury i detale ubioru.

Metoda "cudzoziemki" pozwala nie tylko się odstresować i zapomnieć o problemach, ale też chwycić chwilę. Uczy spostrzegawczości, spontaniczności, przestawia na zmysłowe doznawanie rzeczywistości. Wszystkie te umiejętności stanowią idealną bazę do doznawania radości. Taki trening uważności mógłby wydawać się czymś banalnym, gdyby nie to, że naprawdę pomaga głęboko poczuć radość z odbierania świata w wymiarze 3D.

Radość to nie zawsze beztroska, śmiech i unoszenie się kilka centymetrów nad ziemią. To często uczucie, które wgniata w fotel. Totalne zdziwienie przepojone błogością. Osłupienie jako rodzaj hołdu. Niemego zachwytu nad usłyszaną melodią, strzępem dialogu w filmie, spróbowaną nową potrawą. Reakcja na coś nieziemskiego, zaskakującego, nieprawdopodobnego. Dla takich chwil warto żyć. Spróbujmy się na nie otworzyć na swój własny sposób. To bardzo dobrze, że każda z nas trochę inaczej wyobraża sobie receptę na udane życie, ale do każdego przepisu warto dodać szczyptę radości do smaku. Zakalca nie będzie.

 Zyta Rudzka

PANI 1/2015

Tekst pochodzi z magazynu

PANI
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy