Reklama

Pół butelki ulgi

Wieczorem zostają dłużej w kuchni i odkorkowują butelkę wina. Kieliszek - i już jest jaśniej. O tym, co próbujemy utopić w alkoholu, z terapeutą uzależnień, dr. Bohdanem T. Woronowiczem, rozmawia Magdalena Jankowska.

Bohdan T. Woronowicz mawia, że wiek XX był stuleciem nerwic, a XXI jest wiekiem uzależnień.

Siłą napędową naszej skłonności do nałogów są coraz szybsze tempo życia i chęć ucieczki od stresu. Stąd poszukiwanie przyjemności, które pozwolą zapomnieć o kłopotach, rozluźnić się, odprężyć. Najlepiej - ekspresowo.

Problem w tym, że coraz łatwiej je znaleźć - są galerie handlowe, komputer, internet, szeroka oferta rozrywek i rozmaitych polepszaczy nastroju w płynie, proszku, tabletkach, co kto lubi.

Nie ma dokładnych danych, które mówią, ile osób w Polsce zmaga się z uzależnieniem. Wiemy jednak, że z roku na rok przybywa pacjentów w poradniach. Dwa lata temu w Poznaniu powstała pierwsza grupa terapeutyczna dla leczących się z nałogu kompulsywnych zakupów.

Reklama

Specjaliści z Instytutu Psychologii Zdrowia Polskiego Towarzystwa Psychologicznego rozpoczęli konsultacje dla osób z tzw. uzależnieniami behawioralnymi (hazard, seks, internet, praca, jedzenie) i wiele poradni idzie w ich ślady. Liczba pacjentów zgłaszających się na terapię z powodu uzależnienia od narkotyków w ciągu ostatniej dekady prawie się podwoiła, sięga teraz 40 tys.

Najczęstszymi nałogami pozostają nadal palenie papierosów i picie alkoholu. Badacze szacują, że z tym ostatnim poważny problem ma ok. 850 tys. Polaków i że coraz częściej są to kobiety. W 2011 r. blisko co piąty pacjent ośrodków odwykowych był kobietą - zwykle młodą mieszkanką dużego miasta. Co ciekawe, jak zbadał TNS OBOP, to osoby dobrze wykształcone zaglądają do kieliszka częściej niż te z wykształceniem średnim czy zawodowym.

Najczęściej bez specjalnej okazji - po prostu, jak mówią, "dla relaksu" i "odstresowania się". Robi tak 54 proc. kobiet. A reszta?

PANI: Są takie badania Ministerstwa Zdrowia, z których wynika, że coraz częściej uzależnione od alkoholu kobiety to młode, wykształcone singielki. Czy pan to zauważył w swojej pracy?

Dr Bohdan T. Woronowicz: - Rzeczywiście, przybywa leczących się kobiet. Te, o których mówimy - wykształcone, na stanowiskach, bez rodziny - prowadzą tryb życia, który stwarza okazje do imprezowania przy alkoholu. W ogóle robienie kariery wiąże się zwykle z ożywionym życiem towarzyskim, bywaniem w miejscach, gdzie spędza się czas z drinkiem w dłoni. Oczywiście tego, że więcej kobiet się leczy, nie można przyjmować za miernik czy dowód, że więcej pań pije. Zupełnie możliwe, że to raczej wynik większej śmiałości w sięganiu po pomoc.

Pewien psycholog powiedział mi niedawno, że kobiety więcej piją, bo więcej mogą. Ponieważ wzrosło społeczne przyzwolenie, zmalał wstyd.

- Nie do końca, bo jednak większość z nich nadal pije w ukryciu. Miałem wiele pacjentek, które wieczorem po załatwieniu domowych obowiązków zostawały dłużej w kuchni i odkorkowywały butelkę czerwonego wina. Najpierw jedną, potem dwie. Mówiły: "Dlatego do pana przyszłam. Bo zauważyłam, że jedna nie wystarcza i zaczęłam się martwić, co się dzieje".

Wie pan, co zwykle topimy w tym winie?

- Poczucie niewyrabiania się, przeciążenia. Takie wieczorne picie to resetowanie się. Często najpierw jest reset towarzyski, a potem samotny, po cichu, bo organizm się domaga. To pierwsze jaskółki uzależnienia: człowiek zapomina o innych formach wpływania na swoje samopoczucie, poprawiania nastroju. Ponieważ najprościej jest nalać, wypić i już, jestem rozluźniona, mam wszystko w nosie, napięcie odpływa. A tak, to trzeba się ruszyć, pobiegać, wysilić się.

Najmłodsze wcale nie piją w ukryciu...

- Tak, młode dziewczyny piją jak chłopcy. Naśladują ich, upodabniają się do nich, nie tylko w piciu. Wciąż mijam na ulicy czternastolatki - co drugie słowo na "k" lub na "p". I podobnie jest z alkoholem. Dla nich nie być gorszą to nie znaczy być lepszą, tylko taką samą. I to rzadko jest topienie w alkoholu smutku czy frustracji, częściej to moda, styl życia. Przecież nie ma spotkania bez piwa, prawda? Dziś młodzi ludzie spotykając się, po prostu piją i, co gorsza, mieszają rozmaite wynalazki. Jest marihuana, zdarzają się amfetamina, różnego rodzaju dopalacze, energetyczne świństwa. Mieszanie jest ogromnie niebezpieczne, bo nie tylko szybciej uzależnia, ale też nie można przewidzieć efektu, jak dobrane w niekontrolowany sposób składniki i proporcje ze sobą zadziałają. Zdarza się, że prosto z imprezy młodzi ludzie trafiają do szpitala i nie wiadomo, jak pomóc, co podać. Jeśli to szpital dobrze przygotowany, to można przeprowadzić badania, ale to trwa.

Trudno uwierzyć, żeby powodem była tylko moda.

- Działa presja środowiska. Poza tym jeśli ktoś używa mieszanki substancji psychoaktywnych, to nigdy nie wie, co się zdarzy i jak to zadziała. Wydaje się, że za uzależnieniami tego typu stoi ciekawość: czy mnie to kręci, co to będzie, co nowego przeżyję? Mamy w głowie coś takiego jak "układ nagrody". I są wśród nas osoby, którym nie wystarczają otaczające bodźce, potrzebują czegoś więcej: podniesienia poziomu adrenaliny. Nazywam je "łowcami nagród", bo stale pobudzają swój znajdujący się w mózgu ośrodek przyjemności za pomocą alkoholu, różnych substancji psychoaktywnych czy zachowań, na przykład uprawiania sportów ekstremalnych, hazardu.

I uzależniają się?

- To jest grupa ludzi bardzo podatnych na uzależnienia. Inna to "poszukiwacze ulgi", czyli ci, którzy jakoś nie mogą dogadać się ze światem ani ze sobą, przeżywają stan przygnębienia, smutku, są w dołku, nie radzą sobie w kontaktach społecznych. I odkrywają, że po alkoholu milej im się rozmawia. Samopoczucie się poprawia, świat staje się przyjaźniejszy.

Kobiety, które piją wieczorami, to też "poszukiwaczki ulgi"?

- W większości. Są zmęczone, myślą, że nie mają już siły, a wystarczy sięgnąć po alkohol i już jest trochę jaśniej. Chociaż miałem pacjentkę, u której wszystko zaczęło się od kłopotów z zasypianiem. Internista przepisał jej lek i proszę - po tabletce cudownie spała. "Na jakiego fajnego doktora trafiłam", zwierzyła się koleżance, a ta obejrzała fiolkę i mówi: "Od tego można się uzależnić, nie truj się tym świństwem. Kup butelkę koniaku i wypij pół lampki". I rzeczywiście, koniak przed snem działał znakomicie. Tylko że był drogi i szybko się kończył. Przyszła do mnie pół roku później, kiedy wypijała po przyjściu z pracy prawie pół litra czystej i zauważyła, że nie potrafi sobie tego odmówić.

Dlaczego tak późno?

- Ponieważ piła sama, w ukryciu i się nie upijała. Bardzo wielu ludzi funkcjonuje w ten sposób, że piją codziennie po troszeczku od rana albo od pory lunchu. Pod wieczór są na lekkim rauszu. To jest bardzo zdradliwe właśnie dlatego, że nie odczuwa się złych skutków. Żadnego kaca, zatrucia, torsji. Ani nie są trzeźwi, ani pijani. Tak żyje wielu mężczyzn i wiele kobiet na wysokich stanowiskach, szczególnie jeśli mają dobrze wyszkolonych asystentów, sekretarki, które mogą ich wyręczyć, a jednocześnie chronić, żeby nikt nie zorientował się, że z panią prezes jest coś nie tak. Nikt niczego niepokojącego nie dostrzega, tylko bardzo wprawne oko specjalisty może wychwycić ten lekki rausz.

Pijąc codziennie wino do kolacji, można się uzależnić?

- Część się uzależni, a niektórzy będą całe lata wypijać jedną lampkę i nic. Są ludzie, którzy trudniej się uzależniają, ponieważ alkohol nie jest im do niczego potrzebny. Są odporni na stres, radzą sobie w trudnych sytuacjach, nie uciekają. Niebezpieczeństwo pojawia się wtedy, gdy lampka wina coś ci daje, poprawia nastrój, redukuje stres. Wówczas pewnego dnia, żeby osiągnąć ten sam efekt rozluźnienia, zaczynasz wypijać dwa kieliszki, a potem butelkę. Niektórzy nawet się chwalą, jaką mają mocną głowę, a to po prostu symptom wzrostu tolerancji organizmu na alkohol, objaw "treningu", jakiemu poddaliśmy swój organizm.

I oznaka wpadania w nałóg?

- Jedna z pierwszych, jakie powinny nas zaniepokoić. Inny sygnał, którego nie wolno przegapić, to sposób myślenia: jest mi ciężko, muszę się napić. Lepiej szukać bezpieczniejszych poprawiaczy nastroju - popływać, zmęczyć się - to też pomaga. No i są sygnały następne. Planowałaś wypić jedną lampkę, a wypiłaś cztery. Miałaś w tym tygodniu nie pić wcale, a jednak wypiłaś. Zdarzyło ci się usiąść po alkoholu za kółkiem albo zaliczyć przerwę w życiorysie, białą plamę, urwany film. To są oznaki stopniowej utraty kontroli sytuacyjnej.

Ci, którzy lubią mieć kontrolę nad życiem, trudniej się uzależniają?

- Tak, unikają sytuacji, w których mogliby ją stracić. To powstrzymujący czynnik. Po prostu czują się niekomfortowo, kiedy tracą panowanie nad sobą, nad sytuacją. Nie traktują więc alkoholu jako ułatwiacza, przeciwnie, on im przeszkadza.

A wysoki poziom wstydu? To krępujące nie pamiętać, co się robiło, publicznie chwiać się na nogach lub, co gorsza, wymiotować.

- Zwykle jednak chęć poprawienia sobie samopoczucia jest silniejsza niż obawa, co to będzie, czy wstyd, że jeszcze się ośmieszę. Obawy musiałyby przewyższyć to, co alkohol daje, czyli spokój, luz, śmiałość, możliwość brylowania. Chyba że tego nie daje. Są przecież ludzie, którzy po alkoholu źle się czują. W naszym organizmie powstaje z niego aldehyd octowy, który jest bardziej toksyczny niż sam alkohol. To on jest odpowiedzialny za paskudne samopoczucie, kaca, zatrucia i schorzenia powodowane przez picie. Wszystko zależy od aktywności specjalnego enzymu, który rozkłada ten toksyczny aldehyd. Jeśli jest nieaktywny, to czujemy się po alkoholu tak źle, że wcale nie mamy korzyści z jego picia.

- Są całe nacje, głównie azjatyckie (Japończycy, Koreańczycy, Chińczycy), które tego doświadczają. W Europie procent ludzi z nieaktywnym enzymem jest mniejszy, ale jeśli go odziedziczyliśmy, mamy znacznie większe szanse na uniknięcie nałogu, bo koszty przewyższają korzyści. Natomiast ci z aktywnym, "pracowitym" enzymem rozkładającym aldehyd szybko dochodzą do siebie po wielkich dawkach alkoholu, mają niewielkiego kaca, a zarazem większe szanse, żeby pić dalej i szybciej "załapać się" na uzależnienie.

To prawda, że trzeba upaść na samo dno, żeby chcieć się leczyć?

- Można to dno nieco podwyższyć. Szybciej je zobaczymy, jeżeli w otoczeniu jest ktoś, kto pomoże nam doświadczyć jak najwięcej negatywów picia. Paradoksalnie bliscy nie są potrzebni do tego, żeby nas chronić i kryć. Nie powinni sprzątać po nas, zdejmować nam butów i układać nas do łóżka. Nie mogą spłacać długów, tłumaczyć tego, co nawywijaliśmy po kieliszku. Każdy powinien być odpowiedzialny za to, co robi, i ponieść konsekwencje swoich działań. Inaczej nie mamy szansy zobaczyć, co alkohol potrafi zrobić z nas samych i z naszego życia. Inaczej powiemy: "Oj tam, przecież nic takiego się nie stało", i... będziemy pić dalej.

Tekst pochodzi z magazynu

PANI
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama