Reklama

Jaka ja trudna jestem

Książkowe bestsellery podpowiadają, jak radzić sobie z mężczyzną z Marsa, toksycznymi teściami czy nieprzyjemnym szefem. A co, jeśli to ja jestem trudna?

Mieszkam w domu, który nie jest schronem, ale polem minowym - skarży się 46-letnia Alicja. - Maciek, mój mąż, nie potrafi normalnie mówić. Każdą uwagę podaje w jakimś bojowym tonie. Wystarczy drobiazg, a już wybucha. A to internet się zawiesił czy kawa się rozsypała, a to nie może znaleźć kanału na pilocie - każdy powód jest dobry do upiornego wrzasku, chociaż wie, że tego nienawidzę.

Od razu puls mi przyśpiesza, widzę mroczki przed oczami i mam ochotę uciec do mysiej nory. I niekiedy uciekam. Po prostu zamykam się w sobie. Funduję mu ciche dni, rygluję usta i sypialnię. Niech śpi na niewygodnej sofie w salonie. Nie gotuję, nie piorę. Nie zwracam na niego uwagi. Mój rekord to dwa miesiące zupełnej ciszy. Niech sobie nie myśli, że będę piorunochronem na jego gromy. Może kiedyś się nauczy, że można ciszej, normalniej, z szacunkiem dla innych.

Reklama

- Ale już piętnaście lat jesteście razem i jakoś ta nauka opornie mu idzie - zauważam.

- Trudno, jego sprawa - ucina temat Alicja.

- Impulsywność Maćka nie jest tylko jego problemem - zaznaczam. Jesteście parą, gracie w jednej drużynie, do tej samej bramki. Alicja nie odpowiada.

Długo milczy i patrzy na mnie drwiąco. Widzę, że jest w tym prawdziwą mistrzynią. Jest przekonana, że to ona w związku jest dojrzała. Przecież kiedy czegoś się domaga, to nie reaguje krzykiem jak małe dziecko. Nie wie, jak bardzo się myli. Jej zachowanie należy do tego samego infantylnego repertuaru.

A to taki jesteś krzykacz, to ja się teraz na ciebie obrażę i zostawię cię samego w piaskownicy. Rozumiem, że niektóre osoby mają szczególną awersję do wrzasku. Podnieść głos to tak, jakby podnieść na nie rękę, ale ucieczka w milczenie nie jest niewinnym aktem samoobrony. Słowa ranią, lecz cisza również zadaje ból. Maciek zachowuje się jak grubianin, a Alicja odpowiada mu tym samym. Serwuje bierny gniew i wrogość na zimno.

Małżeńska gra o tron

W momentach kryzysu Alicja wcale nie czuje, że stanowi z mężem dwuosobowy team. Postrzega Maćka jako przeciwnika, a grę toczy o tron. Nadmierna krzykliwość kontra wyniosłe, pełne pogardy milczenie. W dodatku Alicja prowadzi grę z pozycji siedzącej na tronie. Podniesiesz głos na królową, to Jej Wysokość pozbawi cię szans na audiencję.

Milczenie Alicji to nie tarcza obronna, to odwet. Obojętność żony odbiera Maćkowi poczucie ważności, obnaża kruchość miłosnej bliskości, wymusza posłuszeństwo, uległość. Trudni ludzie nie zawsze sieją zamęt. Nie muszą jawnie dominować czy oszukiwać. Czasami mogą po prostu nic nie robić. Wystarczy, że będą traktować bliską osobę jak powietrze. Cisza to całkiem ostra amunicja.

Gra w ciszę sprzyja uporczywej powtarzalności. Można się od niej uzależnić, a to nie wróży niczego dobrego. To pułapka dla związku. Unikanie kontaktu nie ujawnia ani nie wyraża ukrytych emocji. Odcina drogę dialogu, tworzy błędne koło, z którego trudno się wyrwać. Po co więc z uporem i bez powodzenia bić się o tron, skoro są inne, przyjemniejsze gry dla dwojga?

Dwoje na huśtawce

Detoksykację relacji dobrze zacząć od siebie. Dlatego zejdźmy z tronu na poziom huśtawki. Maciek i Alicja są w związku, to dynamiczne połączenie, można je właśnie porównać do huśtawki. Twój ruch zmienia położenie partnera. Kiedy druga osoba jest na górze, ty możesz wstać, a ona znajdzie się na dole. Nie musisz jej karać, nalegać czy prosić, żeby się zmieniła, wystarczy, że wykonasz pierwszy ruch.

Korekta twojego zachowania wywoła skutek, coś się zadzieje, nastąpi jakaś próba wyjścia z impasu. Każda interakcja jest szansą na zmianę.

- Wstań z huśtawki - mówię do Alicji. Co jest tym symbolicznym wstaniem? Rezygnacja z milczenia. Próba zrozumienia natury wybuchowości. Często nadpobudliwość wiąże się z dużym poziomem stresu, z nierozładowanym napięciem w pracy, które ulega erupcji w bezpiecznym, domowym otoczeniu. Krzyk bywa sposobem, choć kiepskim, na ściągnięcie na siebie uwagi. Równie dobrze może to być impulsywny temperament albo pakiet zachowań wyniesionych z domu.

- To chyba u nas rodzinne - wtrąca Maciek już jakby ciszej. - Przecież wiesz, że moja mama często krzyczy, tata ją przekrzykuje, a siostra też nie należy do milczków. Taka włoska rodzina. W odpowiedzi Alicja niespodziewanie ujawnia, że jej ojciec zawsze krzyczał, jak wracał do domu pijany. To istotna informacja dla tej pary. Wyznanie działa - Maciek patrzy na żonę w nowym świetle.

Wycofywała się w milczenie nie dlatego, że była mściwa i chłodna. Jego krzyk otwierał w niej dawne rany. To odkrycie ułatwia Maćkowi pracę nad sobą. Jego rodzice pokrzykują na siebie, ale na taką formę ekspresji w jego nowej rodzinie nie ma obopólnej zgody. Alicja postrzegała męża jako trudnego partnera. Chcąc to zmienić, sama stawała się trudna. To była droga donikąd. Tych dwoje zrozumiało jednak, że nie musi zawsze nadawać na tej samej fali, ale powinno tak się dostroić do swoich częstotliwości, by słyszeć się bez zakłóceń.

Kobieta podręczna

Isia skończyła 40 lat, ale lubi zdrobnienie swojego imienia. Pasuje do jej drobnej postaci. Przyszła do firmy zaraz po studiach i zawsze czuwa przy tym samym biurku na prawo od wejścia. Każdy wie, że jak trwoga to do Isi. To kobieta balsam. Anioł nie człowiek. Zawsze pomoże. Tak o niej mówią współpracownicy.

I tylko szkoda, że Isia nie może się zrewanżować równie dobrą opinią o kolegach z pracy. W skrytości ducha uważa, że otaczają ją skrajni nieprofesjonaliści. Praca z nimi nie należy do łatwych. Szef to, według niej, rozkojarzony, podstarzały hipis, który ma więcej szczęścia niż kwalifikacji. Najbliższym współpracownikiem Isi jest m.in. niejaki Mariuszek, typ nieznośnego tenora z rozdętym ego. Uważa się za nieomylnego, rzekomo nigdy nie zdarza mu się fałszować przy negocjowaniu kontraktów, a zawsze winny jest ktoś inny. Mariuszek sam się obwołał gwiazdą i jak trzeba coś poprawić po stażystach, to musi to robić Isia.

A także matka trojga dzieci - Beata, która siedzi obok. Nieustannie wydzwania do domu, nigdy nie zostanie po godzinach, w delegację nie pojedzie. Może sobie pozwolić na te mało profesjonalne decyzje, bo singielka Isia już pakuje swoją walizeczkę na kółkach. Każdy pracownik jest odpowiedzialny za swoją pracę, ale Isia jakby dodatkowo jest odpowiedzialna za wszystkich. Nie ma tego w karcie obowiązków, ale to taka niepisana umowa, którą zawarła sama ze sobą.

- Ciężko pracować z tymi wszystkimi popaprańcami, którym tak łatwo korona spada z głowy - wzdycha. Ale nie ma w tym stwierdzeniu cienia skargi. Isia jest dumna, że potrafi szybko i z takim poświęceniem schylić się po cudzą koronę i ukoronować miernotę. Wie już, jak radzić sobie z trudnymi ludźmi, ale ma problem ze swoimi ambicjami. Nie chce bez końca być szarą eminencją korporacji. Nie wystarcza jej rola mistrzyni drugiego planu. Jest przekonana, że zasłużyła na awans i kierownicze stanowisko.

Wylicza swoje atuty: pracowitość, sumienność, lojalność, skrupulatność, koncentracja na zadaniach. Autoprezentacja Isi jest imponująca. Ale im dłużej jej słucham, tym bardziej widzę, że w jej świecie nie ma ludzi. Są ludziki, które więcej szkodzą, niż pomagają. Isia porusza się w kosmosie, w którym nie ma śladów życia, są tylko priorytety, agendy, wyzwania, delegacje i inne racje.

To świat bez emocji, pozbawiony namiętności, w którym wystarczy mieć dobrą pamięć i zapał do pracy. Nie potrzeba wykazywać się żadną inteligencją emocjonalną czy społeczną. Bo i po co docierać do ludzi? Trzeba załatwiać sprawy. W każdej sytuacji Isia uruchamia racjonalne myślenie, obserwuje i działa. Ceni obiektywny osąd, przedkłada dystans nad współdziałanie, obiektywną ocenę nad intuicję. Kontroluje bliskość - uprzejmie wysłuchuje zwierzeń, ale sama skąpi wiadomości o sobie, poufałość ją żenuje. Intuicji nie ufa.

Ale przede wszystkim jest skrajnie odpowiedzialna, obowiązkowa, poświęcająca się, co zakrawa na wyniszczający pracoholizm. Zamiast być asertywną, poświęci się. Zamiast zrozumieć, bezmyślnie wyręczy. I nawet nie oczekuje rewanżu, ona chce awansu.

Pewnego dnia doszło do incydentu. Koleżanka czegoś nie zrozumiała, poprosiła Isię tylko o wskazówkę, a ta natychmiast zadeklarowała, że sama może to zrobić. Będzie szybciej i na pewno tak, jak trzeba. W odpowiedzi usłyszała, że jest zarozumiała, wyniosła i zachowuje się, jakby zjadła wszystkie rozumy. Pobiegła do łazienki i długo płakała. Taka niewdzięczność!

Isia uważa się za idealną koleżankę, ale w rzeczywistości jest trudną współpracowniczką. To taka zosia samosia. Wyręcza, ale jakby z poczuciem moralnej wyższości. Nie rozumie ludzkich słabości, nie potrafi postawić się w sytuacji innych osób. Niekiedy ma taką minę jak surowa nauczycielka, która przyłapała kogoś na ściąganiu. Samoocena Isi jest zawyżona. Posiadane umiejętności i kwalifikacje są niewystarczające do bycia liderką.

Doskonale sprawdza się jako niezawodna siła robocza, ale jej empatia, asertywność, zdolność cedowania obowiązków pozostawiają wiele do życzenia. Kolejny problem to pozorna łatwość w obcowaniu z Isią. Nie tyle jest elastyczna w kontaktach, ile unika otwartych konfliktów. Jej niezawodność równie dobrze może wynikać z lęku przed porażką, a wyręczanie innych z ukrytego pragnienia bycia lubianą i akceptowaną. Czasami nasza wspaniałomyślność wyrasta z bardzo egoistycznych pobudek. W pracy zespołowej nie chodzi o to, żeby ukrywać swoje uczucia i negować cudze.

Czy zarządzaniem ludźmi powinna zajmować się osoba, która nie rozpoznaje emocji i nie umie przyjmować informacji zwrotnych? Ten psychiczny mikrokosmos Isi niby kryje wszelkie bogactwa cnót człowieczych, ale jednocześnie jest smutny. Ona nie pozwala sobie na ludzki błąd, słabość, zły dzień. Jest trudna, bo zawsze musi być idealna.

Łatwo wykorzystywać jej poczucie obowiązku bez wchodzenia z nią w bliskie związki, bo nie lubimy prymusów, wolimy trzymać się z podobnymi sobie. Samotna bohaterka trudzi się, a awansu nie widać. Nadmierna ambicja męczy Isię, powoduje bóle brzucha, nawracające egzemy oraz stany bezsenności. Ciało wysyła jej sygnały, że jest trudna dla samej siebie. Czy aby czuć się spełnioną, musi poświęcić swoje męstwo i stać się czarnym charakterem?

Ważne, by dała sobie prawo do bycia sobą. Kiedy zrzuci korporacyjną zbroję, ma szansę zobaczyć, czego tak naprawdę chce, a nie czego ktoś oczekuje od niej. Chyba powinna poluzować gorset prymuski. I od czasu do czasu stać się nawet primadonną korporacji z rozdętym ego albo poczuć się złą pracownicą, co to zawali z lenistwa robotę i zwali wszystko na grypę żołądkową. Przestać być miłą dla wszystkich, a być miłą dla siebie. Dać sobie przyzwolenie na bycie "dostatecznie trudną", gdy sytuacja tego wymaga.

Jej kontakty z innymi staną się bardziej naturalne, spontaniczne i dostarczą jej radości. Nie będzie już izolującą się supermenką, a stanie się kimś z zespołu. Przestanie być nieustannie zadaniowa i napięta, co powinno złagodzić psychosomatyczne dolegliwości. Poradniki o trudnych ludziach okupują listy bestsellerów. Może zbyt łatwo deklarujemy, że jesteśmy uwikłani w relacje z toksycznymi ludźmi. Jeżeli często masz takie wrażenie, to postaw lustro przed sobą. Popatrz uważnie. Przyjrzyj się. Może to o tobie piszą w tych książkach? Własne odbicie może być trudne do przyjęcia, ale psychiczny demakijaż chyba uprości, i tak przecież niełatwe, życie.

Zyta Rudzka

 PANI 9/2016

Tekst pochodzi z magazynu

PANI
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy