Reklama

Czemu klniemy, ile wlezie?

Przekleństw i wulgaryzmów używamy po to, by wyrazić emocje, pozbyć się stresu albo zlekceważyć przeciwnika. W ten sposób budujemy też więzi społeczne, dając sygnał: "czuję się akceptowany i bezpieczny, mogę powiedzieć, co chcę".

Wulgaryzmy i przekleństwa są częścią kodu językowego o mocno ugruntowanej pozycji. I, wbrew zakusom językowych purystów, nie sposób ich wyrugować. Służą głównie do wyrażania emocji, choć w pewnych grupach społecznych dwusylabowe słowo na "k" stanowi główną pozycję słownika, pozwalającą opisać wszystkie stany egzystencji oraz otaczający świat.

Istnieje społeczne przyzwolenie na przekleństwa "za kulisami" czy w sferze prywatnej (ale: "nie przy dzieciach"). W sferze publicznej obowiązuje jednak kod językowy wolny od wulgaryzmów.

Reklama

Co prawda obeznana w zasadach dobrego wychowania Beata Tyszkiewicz wyznała kiedyś, że współczesna "dama pije, pali i przeklina", to jednak nadal rażą nas nieparlamentarne słowa w ustach znanych osób.

Zwyczajowo przyzwolenie na przeklinanie mają... szewcy ("kląć jak szewc") i budowlańcy ("kląć jak na budowie").

Zobacz, co na temat przekleństw sądzi literaturoznawca, dr Michał Rusinek:
"

"


Po co nam, do kroćset, przekleństwa?

- Zazwyczaj wulgaryzmy kierowane są przeciwko innemu człowiekowi - tłumaczy literaturoznawca, dr Michał Rusinek. - Są jak broń, bo zamiast dać w twarz, można powiedzieć: ty... i efekt może być taki sam.

Potwierdzają to ustalenia badaczy z Boston Uniwersity, wedle których stosowanie inwektyw to jedna ze skuteczniejszych form walki z wrogiem. Kiedy słuchamy obraźliwych słów pod swoim adresem, mamy przyspieszony oddech, dostajemy gęsiej skórki, stają nam włosy na rękach i przyspiesza puls. Wytrąceni z równowagi, mamy obniżony poziom zdolności psychicznych.

Z drugiej jednak strony, wielokrotne wypowiedzenie kilku soczystych słów na "k" oddala ponoć widmo zawału. Znawcy tematu twierdzą, że nie sposób zastąpić go żadnym innym słowem, nawet najbardziej wyszukanym "do kroćset", bo swoją magiczną moc zawdzięcza ono wibrującemu "r".

Według badaczy, trudno jest się pohamować przed wypowiedzeniem dosadnej wiązanki, bo przeklinanie związane jest z tymi obszarami mózgu, które odpowiadają za gesty i emocje - a te z zasady są trudne do skontrolowania.

Język bez magicznej mocy

Przekleństwa przestały być dla nas tematem tabu. Zdaniem językoznawców, wiąże się to z utratą magicznej mocy języka. Wysłanie kogoś "do diabła" nie jest już straszliwą zapowiedzią piekielnych męczarni, "cholera" jest uleczalna, a dwusylabowe słowo na "k" - w pełnym brzmieniu " k... twoja mać" - nie niesie ze sobą posądzenia o to, że nie jest się dzieckiem własnego ojca.

Przeklinanie nie jest znakiem naszych czasów - podkreśla prof. Jerzy Bralczyk, językoznawca. Zawsze bowiem istniały w języku słowa wulgarne i obraźliwe. Niektóre zmieniały swoje znaczenia i dopiero z czasem stawały się nieprzyzwoite. Dla przykładu, w języku staropolskim słowo "dupa" oznaczało dziuplę i nie było w nim nic zdrożnego.

Dziś oswoiliśmy wulgaryzmy, a niebagatelną rolę w tej dziedzinie odegrały media. Dość wspomnieć zawrotną karierę wylansowanego przez Michała Wiśniewskiego (choć nie on jest jego autorem), słowa "zajebiście". Jak zauważa inny językoznawca, prof. Jan Miodek, bez telewizji to określenie mogłoby nie wejść do powszechnego użytku.

Brzydkie słowa w ustach dzieci

Przeklinają nawet dzieci i to na długo przed momentem, w którym są w stanie zrozumieć sens wypowiadanych słów. Przekleństwa są dla nich intrygujące - bo dorośli zawsze reagują na te słowa inaczej, niż na pozostały zasób leksykalny. W dziecięcej psychice to idealny sposób na to, by stać się najważniejszą osobą na imieninach u cioci.

- Mówienie "nie rób tego" jest bezsensowne, bo jeszcze bardziej skieruje uwagę dziecka na to słowo - uważa Michał Rusinek, autor książki "Jak przeklinać? Poradnik dla dzieci". - Stąd mój pomysł, by do języka rodzinnego, przedszkolnego, czy szkolnego wprowadzić własne słowa - zamienniki wulgaryzmów.

Tylko czy dziecko uzna je za wystarczająco atrakcyjne i właściwsze? No cóż, spróbować warto...

Anna Piątkowska

Styl.pl
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy