Reklama

Bliskość w sieci

Internet można potraktować jak dobrą szkołę tolerancji, miejsce wymiany najróżniejszych opinii, poglądów, spotkania się z kompletnie innymi od nas ludźmi. I nie szkodzi, jeśli to spotkanie jest tylko wirtualne - przekonuje Ewa Woydyłło.

PANI: Internet coraz częściej zastępuje nam normalne kontakty, ludzie godzinami "siedzą" na Facebooku, prowadzą blogi. Nie widzi Pani w tym niczego niepokojącego?

Ewa Woydyłło: Nie demonizujmy tematu. To po prostu nowoczesna forma kontaktów międzyludzkich, inny środek komunikacji. Kiedyś ludzie rozmawiali ze sobą w kościele, na bazarze, w poczekalni u lekarza. Dziś żyjemy szybko, zakupy robimy w internetowych supermarketach, na bezpośrednie spotkania często brakuje czasu. Internet ułatwia nam utrzymywanie relacji ze znajomymi. Łatwiej jest napisać maila czy zagadać na Facebooku.

Reklama

Rozumiem, że ludzie pragną kontaktów z przyjaciółmi i znajomymi, ale skąd potrzeba rozmów z kompletnie obcymi osobami?

- To ciekawe zjawisko, które obserwowałam chociażby podczas ostatnich smutnych wydarzeń związanych z katastrofą, w której zginął prezydent. Internetowe portale, Facebook i Twitter stały się miejscem wymiany opinii na temat tego, co stało się pod Smoleńskiem. Wszyscy byliśmy wstrząśnięci i z psychologicznego punktu widzenia to dobrze, że mogliśmy dzielić się emocjami, domysłami z większą grupą ludzi od razu, na bieżąco. Zresztą to sprawdziło się nie tylko ostatnio. Internet jest w ogóle miejscem, gdzie ludzie mogą bez oporu pisać, co czują i myślą. I od razu dostają informacje zwrotne.

A pisanie nieanonimowych blogów, zamieszczanie swoich zdjęć? Czy to nie jest ekshibicjonizm?

- Co tak naprawdę znaczy ekshibicjonizm i gdzie on się zaczyna? Zawsze trochę śmieszą mnie opinie typu: "To jest normalne, a to dziwne". Ludzie, którzy wygłaszają takie kategoryczne sądy, na ogół oceniają rzeczywistość przez pryzmat własnych doświadczeń, a to wydaje mi się mało twórcze, ograniczające. Nie ma uniwersalnych granic intymności, dla każdego leżą one gdzie indziej.

- Są osoby, które wpadają do biura i bez oporów dzielą się informacjami na temat swojego życia: "Okropnie się dziś czuję, mam mnóstwo problemów, mój syn najprawdopodobniej nie zda do następnej klasy". Dla mnie będzie to najnormalniejsze w świecie wyznanie, dla kogoś innego przekraczający granice dobrego smaku ekshibicjonizm, bo przecież w miejscu pracy nie powinno się mówić o prywatności.

- Kto ma rację? Nikt. Po prostu jedni są otwarci, drudzy zamknięci, jedni bardziej ufają ludziom, inni mniej. Koniec, kropka. Internet można nawet potraktować jak dobrą szkołę tolerancji, miejsce wymiany najróżniejszych opinii, poglądów, spotkania się z kompletnie innymi od nas ludźmi. I nie szkodzi, jeśli to spotkanie jest tylko wirtualne. Przeglądałam niedawno badania dotyczące wyrażania złości - sieć to idealne miejsce, by dawać upust negatywnym emocjom. Ludzie, ponieważ często występują anonimowo, nie mają zahamowań, by wyrażać swoje najgorsze emocje.

- Z jednej strony to złe zjawisko, bo internet w jakimś stopniu skupia dużo negatywnej energii, z drugiej - chyba lepiej robić to w sieci niż w domu, wśród bliskich, lub wyładowywać swoje frustracje, na przykład, na ulicy czy w innym miejscu publicznym.

Internet to antidotum na samotność?

- Często tak, i do pewnego momentu nic w tym złego. Ludzie zawsze potrzebowali kontaktu z drugim człowiekiem, dziś pomaga im w tym kolejne narzędzie, tak jak kiedyś telefon. To naturalne, że korzystamy z tego medium. Wydaje mi się nawet lekko dziwne bojkotowanie tego źródła kontaktu. Nie będę na Facebooku, Naszej-klasie, bo to dziwne i ograniczające, nie będę poznawał znajomych w ten sposób, bo to świadczyłoby o tym, że mam jakiś deficyt uczuciowy, że nie potrafię nawiązywać kontaktów w świecie rzeczywistym.

- Ale dlaczego? Proszę sobie wyobrazić matkę małego dziecka mieszkającą kilkadziesiąt kilometrów od miasta. Internet to dla niej dobrodziejstwo. Dzięki niemu może wejść na portal dla matek, dowiedzieć się od innych kobiet w podobnej sytuacji, co pomaga na kolki, jak u niemowląt objawia się uczulenie na mleko i które pieluszki są najlepsze. To zresztą kolejny plus możliwości kontaktu z dużą liczbą osób, jaką daje sieć - portale tematyczne. Zamiast pytać kilku znajomych, jakie mają doświadczenia z kupna nowego samochodu czy budowy domu, odszukujemy interesujący nas portal, pytamy i w kilka minut dostajemy odpowiedź od co najmniej kilkunastu osób.

Dla niektórych wirtualni znajomi są ważniejsi niż ci nie z sieci. Znam kobietę, którą mąż siłą odciąga od Facebooka, i inną, która woli czatować, niż spotykać się przy kawie z koleżankami.

- To już inna sprawa, gdy w wirtualnym świecie przebywamy więcej niż w rzeczywistym, zaniedbujemy bliskich. Gdy pierwsze co robimy po obudzeniu, to włączamy komputer, albo wolimy myślami dzielić się z obcymi niż z tymi, którzy z nami mieszkają. W tym już widzę niebezpieczeństwo, podobnie jak w każdym innym uzależnieniu. Ale chyba gdzieś jest złoty środek, prawda? Ja na przykład mam konto na Facebooku i Naszej-klasie, korzystam z internetu, byłam zresztą jedną z pierwszych osób w Polsce, które kupiły w połowie lat 80. komputer. Ale stanowczo stawiam na bardziej bezpośredni kontakt, do tej pory piszę zwykłe listy i wysyłam znajomym kartki z wakacji.

------

Ewa Woydyłło - psycholog i terapeutka. Autorka wielu książek, m.in. "My, rodzice dorosłych dzieci", "Sekrety kobiet" i "Poprawka z matury". Prywatnie żona i matka dwóch córek. Uważa, że w życiu nigdy nie jest na nic za późno. Sama rozpoczęła studia psychologiczne w wieku 45 lat.

Tekst pochodzi z magazynu

PANI
Dowiedz się więcej na temat: internet | partnerstwo
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy