Reklama

Tacy podobni, tacy różni?

Wychowani w tym samym domu, z podobnym bagażem genów. A jednak jedni są sobie bliscy, a inni nie mają o czym ze sobą rozmawiać. Spór pod hasłem „geny czy wychowanie?” jest często pomijany w kontekście rodzeństwa. Niesłusznie.

- Żebyśmy się dobrze zrozumiały: ja się nie wstydzę mojej siostry, ja się wstydzę za moją siostrę - mówi Barbara (48 l.), pracownik naukowy, autorka trzech podręczników, kiedyś radna miejska, obecnie członkini zarządu polskiego oddziału międzynarodowej fundacji.

- Rodzice zapewnili całej naszej czwórce wszystko, co mogli. W skromnych czasach ojciec znosił kartony książek spod lady. Grywał z nami w szachy i brydża, żebyśmy ćwiczyli umysł i mieli kiedyś dobre towarzystwo. Mama uczyła nas gry na fortepianie, bo sama była niespełnioną pianistką. To Ewa miała zrealizować jej marzenie i nią zostać.

Reklama

A kim jest Ewa? Nocami układa towar w supermarketach i dorywczo zajmuje się dziećmi. Samotnie wychowuje swoją dwójkę, bo ich ojciec siedzi w więzieniu.

- Nasza matka pewnie przewraca się w grobie - kręci głową Barbara.

Każdemu po równo

W dzieciństwie często były brane za bliźniaczki. Nadal przynajmniej raz w miesiącu ktoś myli Basię z młodszą o dwa lata Ewą. To krępujące sytuacje. Jak wtedy, gdy Barbara wracała w sportowych ciuchach z pilatesu. Wysiadając z samochodu, natknęła się na sympatycznego mężczyznę, który zawołał: "Pani Ewo, niech pani wróci do Oskarka! Podniesiemy stawkę za godzinę, bo on ciągle w tym przedszkolu choruje!". Barbara się obruszyła. A ze złości, że została wzięta za niańkę, nie przekazała informacji siostrze.

- Nie pojmuję, dlaczego Ewa zmarnowała swój potencjał - mówi gorzko. - Trójka z nas ma wyższe wykształcenie, robi to, co kocha, a ona ciągle jest bez pieniędzy i popełnia głupstwo za głupstwem, na przykład wiążąc się z nieodpowiednimi facetami. O ile z braćmi mam świetny kontakt, o tyle z Ewą praktycznie nie mam żadnego. Jestem na nią zła, po prostu. I wstydzę się za to, co zrobiła ze swoim życiem.

W Polsce żyje 3,5 miliona jedynaków, których problem relacji z rodzeństwem nie dotyczy, chyba że z przyrodnim. Ale są też 3 miliony polskich rodzin z dwójką dzieci i prawie milion z trójką. Do tego należy dodać jeszcze blisko 500 tysięcy rodzin wielodzietnych.

Chociaż, jak wynika z zapisów GUS, od lat 90. XX w. przybywa u nas jedynaków, to jednocześnie coraz głośniej mówi się o problemach wynikających z różnic między rodzeństwem. Różnice te są efektem m.in. przemian ustrojowych i gospodarczych, bo pogłębiają się dysproporcje materialne i ekonomiczne. Nagle okazało się, że nie wszyscy bracia i siostry, wychowani w identycznych warunkach, posiadający tych samych biologicznych rodziców, mają po równo talentu i pieniędzy.

Porównanie

Biolog molekularny i lekarz genetyk, prof. Michał Witt z Instytutu Genetyki Człowieka PAN w Poznaniu uśmiecha się, słysząc o rozważaniach: geny czy wychowanie? I o tym, co decyduje o podobieństwach, a przede wszystkim różnicach między rodzeństwem.

- Ta dyskusja stanowi podstawę sporej części psychologii. W światowej literaturze naukowej problem funkcjonuje pod hasłem "nature or nurture?" (natura czy wychowanie?). Otóż zależność jednego od drugiego jest oczywista, stanowi o całej biologicznej stronie psychologii, jednak jest wyjątkowo trudna do oceny. Dlaczego? Cechy osobowości i zachowania składają się z wielu elementów, a zatem ich kształtowanie również podlega działaniu ogromnej liczby czynników. Najogólniej przyjmuje się, że wpływ genów i wychowania na młodego człowieka dzieli się mniej więcej po połowie. Ale to też przedstawia się różnie w przypadku różnych cech - zastrzega profesor. I dodaje, że najprościej bywa z cechami fizycznymi, jak wzrost czy kolor oczu - tutaj wpływ genów wzrasta do 70 proc. Ale w przypadku cech behawioralnych (zachowania) proporcje się zmieniają.

- Im mniej biologiczne są to cechy, tym mniejszy wpływ genów, np. podatność na choroby psychiczne, jak schizofrenia, to też ok. 70 proc., ale jeśli weźmiemy pod uwagę podobne cechy osobowości, to wpływ genów spada poniżej 50 proc. Stąd między innymi mogą brać się tak duże różnice między rodzeństwem wychowanym w identycznych warunkach.

Psycholog i coach Anna Kędzierska mówi, że każdy z nas przychodzi na świat z pewną określoną genetycznie konstrukcją.

- Mam tu na myśli układ nerwowy, który wpływa na to, jak reagujemy na bodźce, a więc wszystko to, co dzieje się wokół nas i w nas. To on początkowo decyduje o naszej wrażliwości, umiejętności skupiania uwagi, zwinności, emocjonalności. Reszta to działanie środowiska. Bywa, że rodzeństwo już od początku życia zachowuje się inaczej - opowiada Kędzierska i dodaje, że czasami (świadomie lub nie) rodzice mają tendencję do porównywania swoich dzieci. Ostatnio od jednej z mam usłyszała: "Starszy syn był taki spokojny. Nie płakał, nie miał kolek. Aniołek. A młodszy? Już w brzuchu wierzgał i kopał. Zaczął chodzić prawie pół roku wcześniej niż brat. Ba! Od razu zaczął biegać".

- Na tym przykładzie wyraźnie widać, jak różne osoby przyszły na świat w tym samym środowisku - mówi Anna Kędzierska. - One będą więc się różnić od siebie także wtedy, gdy dorosną. Co więcej, będą w pewnym sensie wychowywane inaczej. Otrzymają przecież etykietki: "aniołek", czyli dziecko spokojne, "mazgaj" - płaczliwe, "maminsynek", "księżniczka tatusia". Wtedy też automatycznie, jako rodzicom, włączy się nam inny sposób komunikowania z dzieckiem. Postawimy mu inne wymagania, czasem nawet inaczej przytulimy. Z jednej strony, naturalnie podążymy za potrzebami, jakie sygnalizuje nam dziecko, a z drugiej, dostosujemy swoje zachowanie do tego, jak je postrzegamy.

Czarna owca

- U nas w domu nigdy nie było alkoholu, rodzice go nienawidzili. Powtarzali, że psuje każdego, nawet najlepszego człowieka. W takim przekonaniu wychowali mnie i mojego brata Adama. Niestety, po śmierci naszego ojca, tuż przed moją maturą, mama związała się z nowym partnerem - wspomina Dominika (32 l.), właścicielka salonu optycznego. - Ojczym wydawał się ideałem, ale po roku wyszło na jaw, że nie wylewa za kołnierz.

Zaczęłam studia w Gdańsku, 500 kilometrów od domu, więc mało mnie to wtedy obchodziło. Ale o jedno byłam na matkę wściekła - trwając w tym związku, niszczyła nie tylko swoje życie, ale przede wszystkim mojego brata. Adam miał wtedy 16 lat. Wystarczyły trzy lata, aby brat Dominiki zaczął regularnie się upijać. Zawalił maturę, powtarzał klasę w technikum hotelarskim. Zrobił licencjat z zarządzania w turystyce, ale od dwóch lat chodzi na terapię. Zrozumiał, że jest uzależniony, gdy o mały włos nie stracił życia, prowadząc auto po alkoholu.

- Dopiero wtedy zaczął się leczyć, a mama złożyła papiery rozwodowe. Szkoda, że tak późno - mówi Dominika. Przyznaje jednocześnie, że wspólny problem - wyciąganie brata z nałogu - bardzo ich do siebie zbliżył. Adam jest jej najlepszym przyjacielem. To on namówił siostrę na otwarcie własnego salonu optycznego, kiedy straciła świetne stanowisko w korporacji i kompletnie nie wiedziała, co robić.

Dominika czasem zastanawia się, dlaczego w przypadku Adama nie zadziałało "dobre wychowanie", czyli rodzinna niechęć do alkoholu. A przecież zdarzają się przykłady jeszcze bardziej oczywiste: porządna rodzina, prestiżowe zawody i... czarna owca. Hazardzista, który przegrał dorobek życia, stracił rodzinę, dobre imię. Jak to wyjaśnić?

- Proszę pamiętać o tym, że rodzeństwo tylko w 50 proc. jest do siebie genetycznie podobne. Nawet bliźnięta jednojajowe wykazują pewne różnice - podkreśla prof. Michał Witt. - Ekspresja różnych genów u tych podobnych (w dużym stopniu) organizmów podlega różnym modulacjom! A modulacje te posługują się własnymi mechanizmami molekularnymi. Z kolei interakcja między środowiskiem a czynnikami, które wyzwalają te mechanizmy, może dawać bardzo odmienne efekty. To wszystko czasami prowadzi do znacznych różnic rozwojowych.

Przesyt siebie

- Gdyby nie to, że rodzice posłali nas do pierwszej klasy razem, zupełnie jakbyśmy byli bliźniętami, to może polubilibyśmy się wcześniej - uśmiecha się Maciek (54 l.), szef kuchni w dużym hotelu na południu Polski. Tutaj niedawno urządził wesele dla swojej siostrzenicy, tutaj przygotował huczną imprezę niespodziankę dla siostry Danuty z okazji jej 50. urodzin, młodszej od niego o zaledwie piętnaście miesięcy.

- Mieliśmy przesyt siebie. Ciągle razem: w domu, we wspólnym pokoju, i w szkole, w jednej klasie. Oszaleć można! Darliśmy koty straszliwie, biliśmy się i kłóciliśmy aż do ósmej klasy. Na szczęście potem nasze drogi się rozeszły: ja zostałem kucharzem, a Danka dziennikarką radiową i polonistką. Maciej przyznaje, że musieli od siebie odpocząć. To trwało aż dziesięć lat. Przełomem był dzień, w którym zabrał siostrę na ryby, bo rzucił ją narzeczony. Przegadali kilka godzin nad jeziorem. Początkowo ona głównie płakała, ale potem udało mu się ją rozśmieszyć. Teraz nie wyobrażają sobie ani świąt, ani nawet niedzieli bez siebie i swoich rodzin. Danuta jest dla brata najlepszym terapeutą, odkąd jego żona miała poważny wypadek samochodowy. Maciek cieszy się, że chociaż w jego opinii rodzice popełnili błąd, skazując ich w dzieciństwie na ciągłe bycie razem, to teraz relacje mają wzorcowe. Niezbędne jednak było to kilkuletnie "milczenie", nieutrzymywanie kontaktu.

- Myślę, że brak dobrych relacji między rodzeństwem ma swoje źródło w domu rodzinnym. Z moich zawodowych doświadczeń wiem, że najczęściej jest to wynikiem diametralnie różnego traktowania dzieci przez rodziców. Jednocześnie one uczą się od mamy i taty różnych reakcji na sytuacje. Potem, w dorosłym życiu, wyraźnie widać, że np. syn w sposobie działania w sytuacji kryzysowej jest podobny do mamy, bo bierze się z życiem za bary, a siostra postępuje tak jak tata - chowa głowę w piasek - dzieli się swoimi obserwacjami Danka.

W sukurs jej słowom idą najnowsze badania amerykańskich naukowców, opublikowane na łamach "Journal of Personality and Social Psychology". Wynika z nich, że mimo iż przeciętne rodzeństwo więcej łączy, niż dzieli, to z opisów udzielanych przez rodziców można wywnioskować co innego. Postrzegają oni swoje dzieci jak dzień i noc. Okazuje się też, że ich wyobrażenie o własnych dzieciach nie jest powiązane z rzeczywistym zachowaniem, zatem rodzice mogą również kształtować relacje między rodzeństwem.

A czy geny pomagają, czy raczej przeszkadzają temu, by rodzeństwo skoczyło za sobą w ogień?

- Mówimy o cechach abstrakcyjnych w sensie biologicznym, bo to wymyka się definicjom - zaznacza prof. Michał Witt. - Ponieważ geny stanowią tylko podstawę biologiczną, na której stoi piramida innych cech, to w każdym przypadku powód takiego, a nie innego zachowania jest nieco inny. Możemy domniemywać, że cała gama pozostałych czynników, a nie tylko geny i nie tylko wychowanie, ma wpływ na takie sytuacje. Zapewniam, że wiele jeszcze pozostaje w tym temacie do odkrycia.

Magdalena Kuszewska

PANI 7/2015

Tekst pochodzi z magazynu

PANI
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama