Reklama

Nie bądź dzieckiem

Trudne dzieciństwo nie musi boleć przez całe życie. Jak zamienić ciężar przeszłości w kapitał na przyszłość?

Jakub, mąż Marii, jest kochliwy. Ten 52-latek kilka razy w roku znajduje sobie obiekt mniej lub bardziej platonicznych westchnień. A to koleżanka z pracy, a to znajoma znajomych albo kobieta poznana w siłowni. Jakub potrafi skutecznie uwodzić, sypie dowcipami jak z rękawa. Szkoda, że jego żonie nie jest do śmiechu.

Maria od dwudziestu lat ma zamiar się z nim rozwieść, jednak do rozstania jakoś nie dochodzi. Jakub sprawia jej ból, ale zaraz potem błaga o przebaczenie i serwuje Marii upojną powtórkę z miesiąca miodowego.

- Pani psycholog pierwszego kontaktu... - zaczyna żartobliwie Marysia, bo znamy się od wielu lat. - Mój mąż jest wierny, ale tylko po zdradzie. Dlaczego więc nie potrafię z nim zerwać?

Reklama

Odpowiadam, że być może na drodze do uwolnienia stoi jej ojciec. Maria patrzy na mnie podejrzliwie: - Ale on nie żyje od dobrych kilku lat.

- To nie ma nic do rzeczy - wyjaśniam. - Twój ojciec symbolicznie blokuje ci drogę wyjścia ze złego związku.

Wieczna krzywda

Jest córką krawca, który rozpił się po bankructwie firmy. Mała szwalnia nie wytrzymała konkurencji z tanią odzieżą zagraniczną. Maria wspomina, że kiedy w szkole omawiali wiersz o tęsknocie za rodzicem "Powrót taty" ("Tato nie wraca; ranki i wieczory..."), ona ten smutny utwór interpretowała jako radosne marzenie. Bo będąc dzieckiem alkoholika, najbardziej bała się właśnie powrotu taty. Z takiego strachu łatwo się nie wyrasta.

Zdarzały się tygodnie, że ojciec był wspaniały. Odrabiał z Marysią lekcje, chodził do zoo, a potem nagle, z dnia na dzień, zaczynał pić na umór. Pijany stawał się agresywny, brudził w mieszkaniu, wyrzucał rzeczy przez okno. Po tej fazie znowu była sielanka, a raczej cisza przed kolejną burzą. Czyż Maria z mężem nie przerabia teraz podobnego cyklu? Tyle że butelki wódki zostały zastąpione kochankami.

Lęk z dziecięcych lat stał się rodzajem złego radaru. Maria panicznie boi się sytuacji, które kiedyś wywoływały poczucie zagrożenia. Gdy poznała Jakuba, szybko zorientowała się, że jest bawidamkiem, ale to był drobiazg w porównaniu z jego wielką zaletą: nie pił! Jakub nie znosił alkoholu, jego organizm go nie tolerował. Maria, dorosła córka alkoholika, uznała, że nie mogła trafić lepiej. Była pewna, że nie podzieli losu matki, a jej dzieci będą miały lepsze dzieciństwo niż ona.

W jej domu nie ma alkoholu, ale nie ma też szczęścia. Maria powtarza, że lubi w siebie inwestować. Jej kapitał to nowe ubrania i zabiegi kosmetyczne. Czasami zapożycza się na nie, ale przecież Jakub lubi zadbane kobiety. Nie przyjdzie jej do głowy, że zamiast rywalizować z kochankami męża, powinna zmienić swoją sytuację.

Złe dzieciństwo utrwala samotność, konserwuje poczucie niższości i dziecięcą bezradność wobec świata. Maria tkwi w fałszywym poczuciu bezpieczeństwa. Nie skoryguje już swojej historii. Krzywdom cierpiącej kilkuletniej Marysi nikt i nic nie zadośćuczyni. Nie może zmienić przeszłości, ale może inaczej na nią spojrzeć, na przykład sprawdzić datę ważności swoich lęków.

Nie jest już dzieckiem skazanym na łaskę i niełaskę dorosłego, sama jest już dorosła. Gdy trafi na dręczyciela, może się skutecznie bronić. Odejść. I to jest ten rodzaj dobrej zmiany - wzięcie odpowiedzialności za swój los.

Kiedyś rozmawiałam z prawie 60-letnią kobietą, która wcześnie straciła matkę i w całym swoim dorosłym życiu zachowywała się jak kilkuletnia rozpieszczona sierotka. Zawsze stawiała się w pozycji osoby uprzywilejowanej, wiecznie poszkodowanej i roszczeniowej. Kiedy syn płacząc, wypomniał jej, jaką samolubną jest matką, coś w niej pękło. Rozsypała się. Nie wiedziała, kim właściwie jest. Dziewczynką, której mama pojechała do szpitala i już nigdy z niego nie wróciła, czy rodzicem maturzysty, który chce mieć spokój, a musi opiekować się w pełni sprawną matką?

Dopiero terapia uświadomiła tej kobiecie, że każda bliska relacja miała zadośćuczynić za doznaną krzywdę. Każdy, kto chciał się do niej zbliżyć, miał szczytne zadanie: wypełnić pustkę po mamie. Nic dziwnego, że się nie udawało. Ani z pierwszym mężem, ani z dwoma narzeczonymi, nawet z koleżankami, które chciały się zaprzyjaźnić, a potem uciekały.

Zrozumiała, że złe dzieciństwo było dla niej rodzajem alibi, a mogło być rodzajem wyzwania - przecież nawet po wielkiej traumie da się żyć bez poczucia, że jest się ofiarą.

Udane dziecko

Matka i ojciec nic od Sławki nie chcieli. Miała się tylko dobrze uczyć, skończyć medycynę i zrobić specjalizację. Najlepiej - kardiologię. Rodzina stworzyła jej najlepsze warunki i w swoje czterdzieste urodziny Sławka mogła powiedzieć: kochani rodzice, melduję wykonanie zadania. I pewnie by to zrobiła, gdyby utrzymywała z nimi kontakty. Ale od kilku lat rodzinne więzi były zerwane. Pewnego dnia czara się przelała, Sławka oskarżyła matkę i ojca o to, że nigdy ich nie obchodziła. Byli surowi i chłodni.

- Interesowały ich tylko moje osiągnięcia i nigdy nie zapytali o marzenia. Mam udane życie zawodowe, ale jestem emocjonalną kaleką - skarży się. - Rodzice zaprogramowali mnie jak konia wyścigowego: klapki na oczy i liczy się tylko miejsce na podium. Przez ich wygórowane ambicje straciłam dzieciństwo, młodość, a teraz trudno mi się dogadać z ludźmi. Kiedy inne dziewczyny randkowały, wychodziły za mąż i rodziły dzieci, ja kułam do egzaminów. Czuję się samotna, śmieszna i nieprzystosowana do życia.

- Gdzie popełniłam błąd? - zastanawia się z kolei matka Sławki. - Nigdy nie podniosłam na nią ręki. Ptasiego mleka jej nie brakowało. Ja to miałam dopiero ciężko, zaczynaliśmy z mężem od zera. I tak mi się odwdzięczyła, nawet w Dzień Matki nie zadzwoni.

Wygląda na to, że dopiero przed czterdziestką Sławka pozwala sobie na bunt nastolatki. Trzaskanie drzwiami, oskarżenia, wypominki - to całkiem zdrowe "odpępowienie" powinno nastąpić w czasie dorastania. Ale wcześniej Sławka miała inne problemy na głowie niż zaznaczanie swojej niezależności i wyjątkowości.

Niedostępni emocjonalnie rodzice byli sporym wyzwaniem. Obecni wyłącznie fizycznie, nigdy nie przytulili bez powodu. Wytyczali jasne drogi kariery, nie tolerowali własnych pomysłów, wymagali posłuszeństwa. Zainteresowanie córką było ściśle reglamentowane. Nagroda tylko po dobrym stopniu w szkole. Byli bardziej trenerami niż rodzicami kochającymi wspierająco i bezwarunkowo.

Całkiem prawdopodobne, że w tej rodzinie zaznaczał się wyraźny podział na brygadę ambitnych małżonków i dziecko do zdalnego sterowania. Sławka niekiedy czuła się jak podrzucone pisklę. Nie było rady - żeby nie być wyrzuconą z gniazda, musiała ciągle stroić się w cudze piórka. Piórka rodziców. W tym domu nie było awantur i psychicznego nękania. Przemoc ukryto pod hasłem: "Chcemy dla ciebie dobrze".

Scenariusze takiego dzieciństwa wcale nie są łatwiejsze do przepracowania niż dorastanie w cieniu fizycznej przemocy czy nałogu rodzica. Co może pomóc? Nowe spojrzenie na matkę i ojca. Oni też mieli dzieciństwo, które ich tak, a nie inaczej ukształtowało. Nie chcieli krzywdzić, pragnęli jak najlepiej wyposażyć dziecko na przyszłość. Coś im się udało, coś zepsuli. Koszty ponoszą i oni. Sławka nie musi bez końca przeżywać "dramatu udanego dziecka", któremu wszystko się niby udało, a jest nieszczęśliwe i nie umie reagować stosownie do swojej metryki.

Dorosłość to wzięcie odpowiedzialności za to, co się z nami dzieje tu i teraz. Sławka czuje się skrzywdzona przez metody wychowawcze rodziców, a już czas, by wprowadziła własne prawa, wzięła pod uwagę swoje potrzeby i chęci. To może być trudne, bo od dziecka tłumiła pragnienia, ale nie takie trudności już pokonała. Da radę.

Problemy z demonami przeszłości często nasilają się, kiedy rodzic prześladowca starzeje się i wymaga troski. Otoczenie wywiera wpływ: chyba nie zostawisz starego ojca? Schorowanej matki? I co zrobić? Pomagać, chociaż czuje się żal lub nienawiść? Może trzeba się jednak poświęcić, bo co sobie o mnie pomyślą mąż i dzieci? Jaki dam im przykład? I już śpieszę z pomocą dawnemu oprawcy. Robię mu zakupy, realizuję recepty. Ale czasami poczucie dawnych krzywd aż kipi, role się odmieniają. Gotuję mu obiad i krzyczę na niego, szarpię i poniżam. Teraz niech on cierpi i siedzi cicho, niech zobaczy, jak ja się wtedy czułam.

Jak wydostać się z tego kręgu przemocy i miłości? Jesteś dorosła i to ty decydujesz o warunkach kontaktu. Warto pomagać, ale tylko wtedy, kiedy tego chcemy, a nie dlatego, że wypada. Dobrze jest wygasić poczucie winy, jeśli nie umiemy przebaczyć, nie mamy w sobie gotowości do bycia blisko. Jesteś dorosła, masz swoje życie i to ty za nie odpowiadasz. Nie musisz na siłę grać bohaterki i opiekować się kimś, kto cię krzywdził. Teraz dawny agresor sobie nie radzi, tak jak ty nie radziłaś sobie z dziecięcymi upokorzeniami. To nie odwet, ale wolny wybór. Mamy prawo do niekochania złego ojca czy złej matki. Ale bywa też tak, że chociaż rodzic nie zasłużył na to, to chcę się o niego troszczyć.

On nie wywiązał się ze swojej rodzicielskiej roli, a mimo to robię dla niego miejsce w swoim życiu. Bo taki jest mój dorosły, wolny wybór, a nie przymus.

Siła przetrwania

Złe dzieciństwo niektórych hartuje, innym podcina skrzydła. Nigdy nie wiadomo, które doświadczenia nas wzmocnią, a które okaleczą. Jako przykład może służyć przypadek Magdy. Mama faworyzowała ją kosztem Iwony, jej starszej siostry. Rozpieszczana i uprzywilejowana wyrosła na kobietę z problemami. Nie potrafiła utrzymać żadnej pracy, kolejne związki z mężczyznami się rozpadały. Natomiast Iwona z kopciuszka przemieniła się w bizneswoman.

Twierdzi, że dzieciństwo dało jej siłę, żeby się nie poddawać. Wiele razy chciała pomóc młodszej siostrze, ale ona nie przyjmowała żadnego wsparcia. Okazało się, że Magda czuje się winna, bo mogła w dzieciństwie ująć się za Iwoną.

Użyć "swoich wpływów", by matka nie pomiatała starszą córką.

- Magdo - mówię - jak możesz to sobie wypominać? Przecież byłaś dziewczynką.

Wygląda na to, że "siostrzeństwo" tych dwóch kobiet wymaga nowego otwarcia. Rozmowy w cztery oczy - o gniewie, złości, frustracji i manipulacji, których tak naprawdę obie doświadczały. Psychoterapeuci nierzadko spotykają kobiety, które źródeł swoich niepowodzeń szukają w pierwszych latach życia. A może zdrowiej byłoby uznać, że sielskie, anielskie dzieciństwo wcale nie zdarza się często, że każda z nas miała do odrobienia jakąś trudną lekcję?

Nieważne, co się zdarzyło, ale co z tych doświadczeń dla mnie wynika. Na co się uodporniłam? Jak mnie to przygotowało do roli matki? Kiedyś byłyśmy zdane na łaskę opiekunów. Teraz to, czego nie dostałyśmy od rodziców, możemy dostać od samych siebie. Obdarzyć się miłością, szacunkiem, zaufaniem. Bądźmy dla siebie dobrym rodzicem, takim, który słucha, wprowadza czytelne reguły, nie krzywdzi, bo ma zły nastrój. Potrafi być surowy, ale i sprawiedliwy, daje prawo do błędów.

Ważne, by nie zamykać się w skorupie krzywdy. Nie rozpamiętywać, nie litować się nad sobą, wyjść poza dziecięce zranienie. A gdy dopadają nas demony przeszłości, powiedzieć sobie: co ty, dziecko jesteś? To nie jest już ciężar, ale osiągnięcie, bo przetrwałaś najgorsze. I właśnie z tego bądź dumna! Idź dalej z podniesioną głową.

Zyta Rudzka

PANI 4/2015

Tekst pochodzi z magazynu

PANI
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy