Reklama

Jak myśleć twórczo

„Nie, tego się po prostu nie da zrobić!”, „Nie ma takiej możliwości”. Masz kłopot. Szukasz rozwiązań. I jakbyś waliła głową w mur. Może to nie mur, tylko... ścianki pudełka, w którym zamknęły cię własne myśli. Da się z tego wyjść. Wystarczy zastosować myślenie „out of the box”, dosłownie: „poza pudełkiem”. I znaleźć nowe, twórcze rozwiązania! Jak tego dokonać? Sprawdzam na sobie.

Właściwie gdzie ja mam to włożyć? Stoję bezradnie w przedpokoju, próbując upchnąć w którejś z szaf sokowirówkę. Na głowę spada mi pudło od komputera, walizka, karimata i torba z zimowymi ubraniami. No tak. Na pawlaczu ścisk. W całym moim malutkim mieszkanku – podobnie. Potrzeba mi czegoś większego. Ale pomimo kryzysu ceny w Śródmieściu Warszawy przekraczają możliwości przeciętnie zarabiającej trzydziestolatki.

I jak tu założyć rodzinę, gdy mieszka się w kawalerce, a narzeczony u rodziców? Na dodatek narzeczony – który pracuje w dziale sprzedaży polskiej firmy produkującej designerskie torby na laptopy – dostał fantastyczne zlecenie z Japonii. Po prostu ogromne. I co się okazało? Że toreb nie ma w takiej ilości w magazynie! Zapasy się wyprzedały. „Rozmawiałem z Tokio. Nie będą czekać miesiąc. Pójdą do konkurencji!” – rozpacza. Zwierzam się przyjaciółce. A ona na to: „Daj spokój. Marudzisz. Nie ma spraw nie do rozwiązania. Spróbuj pomyśleć out of the box” – oznajmia, ale niczego mi nie wyjaśnia, bo kipi jej makaron i musi pędzić. Ona pędzi do kuchenki, a ja do komputera. Co to jest myślenie „out of the box”?

Reklama

Umysł uśpiony

Dowiaduję się, że chodzi po prostu o myślenie twórcze, poza utartymi schematami, lub myślenie „w bok”. A skąd ta nazwa? Podobno inspiracją do jej powstania był skecz w show komika Henry’ego Youngmana. Na granicy USA – Meksyk zjawia się facet na rowerze, z pudłem opartym o kierownicę. Pogranicznicy zaglądają do środka – a tam piasek. Mimo to pudło wydaje im się podejrzane, więc je zatrzymują, a rowerzystę puszczają wolno. Następnego dnia facet pojawia się znowu. I sekwencja działań z pudłem zostaje powtórzona. Pudło zostaje „zaaresztowane” – człowiek nie.

W końcu jeden ze strażników mówi: „Słuchaj, kolego, doprowadzasz nas do szału tymi swoimi pudłami. Powiedz szczerze, co szmuglujesz?”. „Rowery” – pada odpowiedź. I to jest najkrótsza metafora procesu myślenia, wynajdywania rozwiązań metodą out of the box. Widzisz piasek. Teraz zastanów się, gdzie jest rower. Bo być może on jest dla Ciebie najważniejszy. Człowiek z natury rzeczy jest istotą niezbyt twórczą. Uczymy się schematów zachowań i wdrażamy je automatycznie, bo nie mamy czasu w każdej sytuacji, by się zastanawiać.

To działa: dzięki „automatycznemu pilotowi” możemy robić wiele rzeczy naraz. Ale ma też swoje konsekwencje. Takie, że gdy natrafiamy na sytuację niestandardową, jesteśmy w kropce. Nie potrafimy przestawić się na twórcze myślenie, „wyjść z pudełka”, które sami sobie przecież stworzyliśmy. A właśnie... Pierwszym krokiem do myślenia out of the box jest dostrzeżenie „pudełka”. Co mnie ogranicza? Jaki jest problem i dlaczego – moim zdaniem – nie da się go rozwiązać? Jakie przekonania powstrzymują mnie przed pójściem naprzód?

Mam okazję sprawdzić, czy to działa, już w najbliższy weekend. Jedziemy z narzeczonym na wycieczkę nad rozlewiska Narwi. Nagle łapiemy gumę. „Nic się nie martw, mamy koło zapasowe”, mówi on. Stajemy na poboczu, a narzeczony oddala się, by pogrzebać w bagażniku w poszukiwaniu lewarka. Niestety, lewarka brak. Atmosfera się zagęszcza, bo droga jest raczej mało uczęszczana i wygląda na to, że któreś z nas (błagam, nie ja – mam niewygodne sandałki!) będzie musiało cofnąć się kilka kilometrów do najbliższej wsi. I wtedy przypomina mi się to pytanie: co jest moim pudełkiem? „Naszym pudełkiem jest myślenie, że musimy mieć lewarek!”, wypalam wreszcie.

Tłumaczę wszystko po kolei, aż wreszcie narzeczony wykrzykuje: „Masz rację. Nie potrzebujemy lewarka. Musimy tylko unieść samochód. Potrzebujemy zwykłej dźwigni, można ją zrobić z czegokolwiek, choćby z konaru drzewa!”. I tak robimy. Zanim jednak zdążymy wcielić w życie ten twórczy i śmiały plan, nadjeżdża jakieś auto. Nie dowiaduję się więc, czy dźwignia z konaru naprawdę by zadziałała. Ale wiem za to, że jestem zdolna myśleć twórczo. I zamierzam to wykorzystać, zabierając się do rozwiązywania problemu zbyt małego mieszkania oraz braków w magazynach w firmie narzeczonego. A co, udowodnię mu, z jaką inteligentną i zdolną kobietą się spotyka! 

Puść wodzę wyobraźni

„Oczywiście, kochanie, że potrafisz myśleć twórczo! – to moja przyjaciółka w niedzielę wieczorem. – Poza tym: potrzeba matką wynalazku. Przypomnij sobie ten film o rakiecie uwięzionej w kosmosie. Pamiętasz, grał tam twój ulubiony aktor, Ed Harris?”. Jasne, że pamiętam. Ed Harris grał w filmie Apollo 13 – na motywach prawdziwej historii – dyrektora lotów z Houston, Gene’a Kranza.

Mniej więcej w połowie filmu okazuje się, że w statku kosmicznym, w którym na orbicie utknęli astronauci, niebezpiecznie podnosi się poziom dwutlenku węgla. Trzeba wymienić filtr w wentylatorze. Pech chce, że otwór wentylatora jest okrągły, a zabrany z bazy zapasowy filtr – kwadratowy (a może na odwrót?). W każdym razie Harris (czyli Kranz) wkracza do sali pełnej mądrali z Houston, rzuca na stół konferencyjny folię aluminiową, skarpetki, kabelki, taśmę izolacyjną i mnóstwo dziwacznych przedmiotów (dokładnie to, co mają do dyspozycji astronauci) i mówi: „Wymyślcie, jak włożyć okrągły filtr w kwadratowy otwór za pomocą tego” (a może na odwrót?). I wymyślają. Tom Hanks wraca szczęśliwie na Ziemię, Ed Harris płacze, jak prawdziwy Gene Kranz. I mnie też się kręci łezka w oku, ale przede wszystkim ten film przywraca mi wiarę w to, że nie ma rzeczy niemożliwych.

O ile umie się myśleć „out of the box”, jak Gene Kranz. Bo myślenie „w bok” sprawdza się najlepiej właśnie tam, gdzie wszyscy mówią: „to niemożliwe”, „Tego się nie da zrobić” – a Ty wiesz, że musisz coś zrobić, choćby nie wiem co. Czym są problemy z torbami na laptopy w porównaniu z okrągłym filtrem do kwadratowego wentylatora, od którego może zależeć ludzkie życie? Gdy więc dochodzisz do ściany, warto się dowiedzieć, jak tę ścianę pokonali inni. W książce, filmie, serialu. Nawet jeśli nie przyjdą Ci do głowy żadne rewolucyjne pomysły – przynajmniej pojawi się nadzieja i wiara w sukces.

W poniedziałek zapraszam więc narzeczonego do mojego mieszkanka na seans z Apollo 13. Po filmie zachęcam, żebyśmy wspólnie pomyśleli o jego problemie. – „Nic na to nie poradzę. To wina centrali, że wyprzedali wszystkie zapasy – upiera się on. – Właśnie to jest myślenie standardowe, zgodnie z procedurami. To jest twoje pudełko!” – przekonuję go. I proponuję technikę „wychodzenia z pudełka” autorstwa Edwarda de Bono, filozofa i specjalisty od myślenia twórczego (jego rozwiązania stosują takie koncerny, jak Shell i IBM). Chodzi o prowokowanie do wymyślania nowych, czasem nawet odrobinę wariackich rozwiązań – z zastosowaniem metody „PO” (skrót od hiPOteza i POezja).

Na czym polega ta tajemniczo brzmiąca strategia? To bardzo proste: należy puścić wodze wyobraźni. Stawiać przeróżne, niekoniecznie możliwe hipotezy. Wykorzystać zasady „burzy mózgów”: rzucać jedną koncepcję za drugą, bez oceniania „Ee, to się nie uda...” czy „Co ty gadasz, nie masz o tym pojęcia!”. Wszystkie zapisywać w zeszycie albo na tablicy i poddać ocenie dopiero po jakimś czasie. Zaczynamy więc naszą miniaturową burzę mózgów. Nasze pomysły: zadzwonić do Tokio, zaproponować rozłożenie dostawy na raty, zaproponować inny model toreb, kupić torby u konkurencji i udać, że to nasze...

„Powiedzmy, że twoje japońskie zlecenie zostaje uznane za priorytetowe. Wszystkie inne mają pomarańczowe światło, a ty masz zielone. Co by się stało?” – pytam wreszcie narzeczonego. Myśli chwilę: „Dostawy dla polskich sklepów zostałyby wstrzymane”. I tak dochodzimy do naszego „roweru”. Okazuje się, że prawdopodobnie modne torby, które tak podobają się Japończykom, fizycznie istnieją, tylko przeznaczono je na inne dostawy. Ucieszony narzeczony zapowiada, że we wtorek sprawdzi, czy tamtych dostaw nie dałoby się wstrzymać na kilka tygodni. Ha! Gene Kranz miał rację! 

Czytaj dalej na następnej stronie.

Przełam rutynę

Cały wtorek upływa mi na doniesieniach z frontu walk o „japońskie” torby. Po wielu rozmowach narzeczony osiąga sukces. Zaprasza mnie na kolację z szampanem. Cieszę się, że udało się nam we dwoje rozwiązać jego problem. Co jednak z tego: nawet stosując technikę burzy mózgów, nie rozciągnę metrażu mieszkania, bo to udało się jedynie panu Weasleyowi, ojcu Rona z "Harry’ego Pottera" (na dodatek z namiotem). Dalej więc drążę temat. Co jeszcze proponują mi eksperci od myślenia kreatywnego? Krzysztof J. Szmidt, trener i pedagog, w "Elementarzu twórczego życia" namawia... na zmiany. Bo rutyna rodzi sztywne myślenie, tunelowe. Wybicie z przyzwyczajeń sprzyja elastyczności. I wtedy można zobaczyć rower.

Psycholożka Angela Leung z Singapore Management University przeprowadziła trochę bezsensowny na pierwszy rzut oka eksperyment, który doprowadził ją do ciekawych wniosków. Grupę badanych podzieliła na dwie. Tych z pierwszej wsadziła do kartonowych pudeł, tych z drugiej posadziła przy biurkach, w pomieszczeniu, w którym było otwarte okno. Wszyscy mieli rozwiązywać test na kreatywność. Wyniki? „Kartonowi” byli mniej twórczy. Otoczenie robi różnicę! Znam to z własnego doświadczenia: w ciasnym kubiku w firmie, w której pracuję, mam wrażenie, że mózg mi się lasuje. 

I tak samo w moim małym, dusznym o tej porze roku mieszkanku. „Bierz sobie jutro wolne. Idziemy na basen!”, rozkazuję narzeczonemu przez telefon. Nie mówię mu, że zabieram go na basen, żeby... wyjść z pudełka. I wyczarować dla mnie większe M!

Od żartu do pomysłu

Zamierzam wykorzystać w tym celu metodę bodźców losowych. Podobno stosują ją w agencjach reklamowych. Chodzi o to, żeby zdefiniować problem, a następnie wybrać – na chybił trafił – jakieś słowo ze słownika. I... od tego słówka zacząć wymyślanie rozwiązań. Na przykład: w jakimś kraju jest za mało nauczycieli – słowo „kijanka” – kijanki mają ogony – a gdyby nauczyciele mieli ogony? – niech nauczyciele mają stażystów (ogony): będą towarzyszyć im codziennie i uczyć się zawodu.

Opowiadam to wszystko narzeczonemu, chlapiąc wodą z basenu na prawo i lewo. „Zróbmy to samo. Mam za małe mieszkanie. Kijanka!”– wykrzykuję. – „Zafunduj sobie ogon w postaci dziecka, od razu docenisz luksus życia w kawalerce” – odpowiada ponuro. No cóż. Początki są trudne. najwidoczniej jesteśmy z narzeczonym bardziej zakotwiczeni w rzeczywistości niż pracownicy agencji reklamowych. Ale na basenie bawimy się świetnie. Odpoczywamy. Od żartu o kijance zaczynamy snucie marzeń: czy nie byłoby fajnie, gdybyśmy zamieszkali razem w miejscu, w którym jest woda? Basen na wyłączność, czemu nie? Jeszcze kilka zleceń z Tokio i kupimy willę! Śmiejemy się, ale mnie ten pomysł zaczyna coraz bardziej się podobać...

Czy upieranie się przy mieszkaniu w Śródmieściu to nie jest typowe „pudełko”? Może byłoby mi lepiej za miastem? „Sprawdźmy w internecie, na co byłoby mnie stać poza centrum miasta? Pewnie miałabym większy metraż” – zaczynam nieśmiało. Narzeczony niepewnie dopowiada: „No... A gdybyśmy wzięli kredyt we dwójkę... To znaczy, gdybyś zgodziła się zostać moją żoną. Czego bym chciał. Najbardziej na świecie, tak naprawdę”. Hm. Kuszące. Ale poczekam jeszcze na pierścionek z brylantem.

W czwartek zaczynamy z narzeczonym surfować po stronach agencji nieruchomości. „Moglibyśmy spróbować też namówić twoich rodziców na wyprowadzkę – tata tak lubi wędkować! Zamieszkalibyśmy razem. Wtedy stać by nas było na mały domek...” – narzeczony naprawdę się wkręcił. Szczególnie spodobało nam się kameralne osiedle Nad Stawem. Pewnie w tym stawie mieszkają nawet kijanki!

Teraz pozostaje mi tylko skłonić moich rodziców, żeby zaczęli myśleć „out of the box”. To będzie wymagało nie lada umiejętności negocjacyjnych. Ale – co tam! Mam już temat na kolejny odcinek tekstu dla „Twojego STYLU”!

Lena Jasińska

Twój STYL 9/2013

Twój Styl
Dowiedz się więcej na temat: psychologia
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy