Reklama

Polka relacjonuje sytuację w Maroku. Postawa ludzi mocno ją zaskoczyła

"Rozmawiałam z pewną rodziną w górskiej wiosce. Wysłuchałam ich historii i dowiedziałam się, że pod gruzami zginęło dziewięciu członków tej rodziny. Wymieniono mi dokładnie imiona i wiek wszystkich przygniecionych gruzem dzieci, dorosłych i osób starszych". Według WHO poszkodowanych w trzęsieniu ziemi w Maroku jest 300 tysięcy osób, ponad 5 tysięcy zostało rannych, a pełnej liczby ofiar nie znamy i nieprędko przekonamy się, jak wiele osób straciło życie ósmego września 2023 roku niedługo po 23:00. Aktualną sytuację z rejonu, gdzie zniszczenia były największe, relacjonuje dla Interii Helena Krajewska z Polskiej Akcji Humanitarnej.

Tragedia nadeszła niespodziewanie

Trzęsienie ziemi zastało ich w codziennych sytuacjach - jedni bawili się na przyjęciach weselnych, inni spędzali czas w domach przed telewizorami, jeszcze inni w swoich łóżkach wypoczywali przed kolejnym dniem. Wielu spośród tych, którzy zasnęli w piątkowy wieczór, nigdy już się nie obudziło. Zginęli przygnieceni sufitami i ścianami własnych domów. Żywioł nie oszczędził nikogo: niezależnie od płci, wieku, statusu materialnego - śmierć po wszystkich przyszła bezwzględnie i niespodziewanie. Siła wstrząsu była ogromna - 6,8 w skali Richtera - to najpotężniejsze trzęsienie ziemi w Maroku od ponad stu lat i najbardziej śmiercionośne od 1960 roku. 

Reklama

Epicentrum trzęsienia znajdowało się 70 kilometrów od Marrakeszu, najmocniej ucierpiały wioski Atlasu Wysokiego. Położone w dolinach i na wzniesieniach pomiędzy wysokimi górami zostały odcięte od świata. W poniedziałek (11 września) Reuters donosił, że pomoc dociera przede wszystkim do dużych miejscowości. Obecnie sytuacja się poprawiła, jak donosi działająca na miejscu Helena Krajewska z Polskiej Akcji Humanitarnej:

"Z tego, co widzimy w terenie i wnioskujemy z rozmów z mieszkańcami i partnerami, pomoc dociera już także do mniejszych miejscowości. Widać żółte namioty, które są oznaką tego, że władze lokalne lub centralne dotarły w dane miejsce. Widać obecność władz, widać lokalne NGOsy działające w terenie, ale nadal jest wiele do zrobienia. Problem w tym, że często pomoc została udzielona jedynie w początkowej fazie albo w niewystarczającym zakresie. Dystrybucja środków pierwszej potrzeby koncentruje się przede wszystkim wzdłuż szlaków komunikacji samochodowej, więc są wsie i domy położone dalej od drogi, gdzie pomoc dociera tylko w ograniczonym zakresie, albo nie dociera w ogóle".

Nowoczesna technologia bywa bezsilna wobec żywiołu

Pracę Polskiej Akcji Humanitarnej i innym organizacjom niosącym pomoc w regionie utrudniają nieprzejezdne i zniszczone drogi. Wiele z nich zostało zawalonych kamieniami, zarwanych, doszło też do przerwania strumieni wysoko w górach, które w efekcie zalały część dróg. 

"Są takie miejscowości, gdzie nie da się dojechać ani autem, ani motorem, więc trzeba iść piechotą, albo pomoc jest przewożona na zwierzętach jucznych, takich jak osły. Widzimy i słyszymy helikoptery krążące nad górami, które zrzucają najpotrzebniejsze produkty odciętym od świata mieszkańcom małych wiosek. Niestety niektórych, najpotrzebniejszych rzeczy - takich jak duża liczba koców, czysta woda pitna, ciepłe namioty - nie da się przewieźć helikopterami".

Cierpienia "przedłużonej rodziny"

W regionie Atlasu Wysokiego pracują nie tylko przedstawiciele organizacji międzynarodowych i służby państwowe. Ludzie z całego kraju z potrzeby serca przyjeżdżają tutaj, by nieść pomoc swoim pobratymcom. Jak podkreśla Helena Krajewska, bardzo mocno widoczna jest też bliskość i poczucie wspólnoty wśród lokalnej ludności - Amazigh:

"Rozmawiałam z pewną rodziną w górskiej wiosce. Wysłuchałam ich historii i dowiedziałam się, że pod gruzami zginęło dziewięciu członków tej rodziny. Wymieniono mi dokładnie imiona i wiek wszystkich przygniecionych gruzem dzieci, dorosłych i osób starszych. Stwierdziłam, że to musiała być bardzo duża rodzina, bo przed sobą widzę kilkanaście osób, a jeszcze dziewięć zginęło. Dowiedziałam się wtedy, że to nie była rodzina połączona więzami krwi, to byli ich sąsiedzi. Przez lata mieszkali koło siebie i czuli, że ci, którzy zginęli, byli ‘przedłużeniem ich rodziny’. Ciągle powtarzali: ‘tak, tak, to była nasza rodzina’. Oni troszczą się o wszystkich, którzy z tej ‘przedłużonej rodziny’ pozostali".

Zaskakujące zachowanie górali

Mieszkańcy dbają o każdego członka swojej małej społeczności jak o członka rodziny. Ich poczucie wspólnotowości zaskakuje nawet pracowników organizacji humanitarnych: 

"Wczoraj prowadziliśmy dystrybucję w okolicach podgórskich, gdzie żaden dom nie przetrwał w stanie nienaruszonym. Na samym początku każdy otrzymał jakąś pomoc: koc, artykuły higieniczne, żywność, ale potem zrozumieli, że produkty te nie zawsze trafiały we właściwe ręce, a ich podział nie odpowiadał faktycznym potrzebom. Mieszkańcy stwierdzili, że sami będą rozdzielać między siebie otrzymywaną pomoc, tak by była ona dystrybuowana sprawiedliwie. Zbierają więc wszystkie otrzymane artykuły, a potem dzielą je między sobą, według tego kto ma największe potrzeby i jest w najtrudniejszej sytuacji. Otaczają opieką najbardziej narażone w przypadku tego kryzysu grupy, czyli: rodziny, które zostały bez jedynego żywiciela, kobiety w ciąży, samotne osoby starsze, samotne dzieci, osoby, które utraciły w jednej chwili cały majątek. Sami wewnętrznie regulują pomoc w taki sposób, aby nikogo z niej nie wykluczano. Biorąc pod uwagę takie postawy, które można zaobserwować w całym Maroku, a w górach szczególnie, to jestem bardziej optymistyczna co do możliwości dotarcia do osób najbardziej potrzebujących. W porównaniu z różnymi innymi kryzysami, w których udziela się Polska Akcja Humanitarna, tutaj naprawdę czuje się tę siłę wspólnotowości i troskę o każdego człowieka".

Zobacz również: Uchodźcy w Polsce: Schizofreniczna rzeczywistość

Dom, który staje się grobem

Mogą nazywać się szczęściarzami - ocaleli. Jednak teraz muszą zmierzyć się z katastrofalną rzeczywistością i pragnieniem. Choć wiele ujęć przetrwało trzęsienie ziemi, to jakość wody znacznie się pogorszyła - picie takiej brudnej wody może wywoływać choroby, co rodzi kolejne problemy. Dlatego jednym z artykułów podstawowej potrzeby jest czysta, niezanieczyszczona woda. 

W kilka chwil mieszkańcy górskich wiosek stracili dobytek całego życia, dach nad głową a wraz z nim zabezpieczenie przed deszczem i zimnem. 

Pozbawieni dachu nad głową i dostępu do namiotów niektórzy z ocalałych koczują pod gołym niebem. Wielu boi się wrócić do domów, w obawie, że w każdej chwili mogą runąć im one na głowy. Strach przed pogrzebaniem żywcem czy śmiercią pod tonami gruzu jest w pełni uzasadniony, bowiem sposób wznoszenia i renowacji budynków przy pomocy gliny czyni te budowle niebezpiecznymi w razie nadejścia kolejnych trzęsień ziemi, a do wstrząsów wtórnych dochodzi w tym regionie codziennie. Mają one siłę od 2,5 do nawet 4,6 w skali Richtera. W Maroku nadal obowiązują alerty dotyczące trzęsień ziemi, nawet podczas naszej rozmowy z przedstawicielką Polskiej Akcji Humanitarnej doszło do kolejnego wstrząsu, o sile 3,7 w skali Richtera.

"Jedyne, co możemy zrobić w obliczu potężnych sił natury"

"Silnie utkwił mi w pamięci głaz. Głaz, który leżał w poprzek ulicy. Wyglądał jak wklejony - on nie miał skąd wziąć się w tej miejscowości. Co prawda były zawalone domy, było dużo gruzu na ulicach, ale ten głaz tam nie pasował. To wyglądało nienaturalnie, tak jakby ktoś celowo przeniósł go w to miejsce i położył na środku ulicy. W tym momencie człowiek zdaje sobie sprawę, że kataklizmy to nie jest niczyja wina. Można mówić o winie ze względu na zły sposób budowania budynków, brak wczesnego ostrzegania czy natychmiastowej pomocy, ale to jest katastrofa naturalna. To jest czysta, niepowstrzymana siła, która została wyzwolona przez coś, co zaszło głęboko pod ziemią. Ten głaz pokazywał, że takie katastrofy wciąż będą się zdarzać, że pomimo starań, odpowiedniego przygotowywania ludzi i systemów ostrzegawczych, ostatecznie jedyne, co możemy zrobić w obliczu potężnych sił natury, to starać się jak najefektywniej usuwać skutki tych katastrof". 

Jednak usuwanie tych skutków to nie kwestia kilku dni, ale długich tygodni i miesięcy - może lat. Tymczasem w górach noce są już chłodne, pada deszcz, a być może za kilka tygodni spadnie śnieg. Dlatego ogromnie ważne jest dostarczenie ludziom ciepłych ubrań i koców oraz bezpiecznego schronienia. Niezwykle potrzebne są też artykuły higieniczne, szczególnie dla kobiet i małych dzieci.

Dźwięk śmieciarki przywoływał traumę

Trzęsienie ziemi jest wyjątkowo trudnym doświadczeniem dla dzieci. Wiele z nich w wyniku kataklizmu zostało sierotami lub półsierotami, ale nawet te, których rodzinom udało się przeżyć, w dłuższej perspektywie mogą borykać się ze stresem pourazowym i traumą, która bez specjalistycznej opieki psychologicznej może przełożyć się na ich późniejsze życie, co przejawia się gorszymi wynikami w szkole, problemami zawodowymi czy mniejszą odpornością na sytuacje stresowe. 

“To widać wśród społeczności, do których docieramy. Część dzieci bawi się jak gdyby nigdy nic, ale reszta trwa w szoku, w stuporze. Nawet rodzice nie są w stanie im pomóc, bo po pierwsze nie są wykwalifikowanymi psychologami i często nie wiedzą, jak poradzić sobie z taką sytuacją, a po drugie oni sami często są w stresie. Wiele rodzin, które mogą wrócić do swoich domów, nie robi tego z obawy przed kolejnymi trzęsieniami i od tygodnia trwa na zewnątrz. Taka sytuacja może pogłębić dodatkowo już i tak silny bodziec stresowy, jakim było piątkowe trzęsienie ziemi. To samo widzieliśmy w Bejrucie - dzieci, które przeżyły wybuch, bały się burzy, dźwięku przejeżdżającej śmieciarki, każdego głośniejszego hałasu". 

Sytuacji dzieci nie poprawia fakt, że jeszcze przed trzęsieniem ziemi ten region był mocno marginalizowany, stąd słaby dostęp do opieki medycznej, który w wyniku katastrofy jeszcze się pogorszył. Lokalne organizacje zwracają też uwagę na problemy z edukacją, które w dłuższej perspektywie z pewnością wystąpią, bo trzęsienie ziemi uszkodziło ponad 500 szkół w regionie.

Media społecznościowe mogą ocalić życie?

Jak wspomina przedstawicielka Polskiej Akcji Humanitarnej, podczas kryzysu w Maroku ogromną pomocą okazały się media społecznościowe. Ludzie zaczęli tworzyć mapy, na których oznaczają miejsca potrzebujące pomocy oraz produkty, których w nich brakuje. Oczywiście problemem nadal jest dostęp do Internetu i fakt, że mapy takie szybko się dezaktualizują, jednak nadal media społecznościowe są niezastąpionym źródłem zdobywania informacji o tym, co dzieje się na miejscu, nawet w miejscowościach, do których pomoc jeszcze nie dotarła. 

Przykładem działania w mediach społecznościowych jest hashtag #Ouarzazate_is_a_Moroccan_City (po arabsku). Warzazat to miasto, które również ucierpiało w wyniku trzęsień ziemi, jednak mało mówiło się o nim i otaczającym je regionie, dlatego internauci mieszkający tam postanowili używać hashtagu, by zwrócić na siebie uwagę i przekazywać informacje o zniszczeniach i potrzebach. W ten sposób chcą przypomnieć światu, że ta część kraju też potrzebuje pomocy, tak jak inne regiony Maroka.

Zobacz również: To nie żywność, ani amunicja były najbardziej deficytowymi towarami podczas powstania warszawskiego

Tragedię Marokańczyków pogłębia kolejna katastrofa, do której doszło w pobliskiej Libii, gdzie potężna fala zalała miasto Derma (Derna). Część międzynarodowych organizacji chcąc pomóc w obydwu krajach, może ograniczyć się wyłącznie do natychmiastowej, doraźnej pomocy w Maroku, po to, aby wspomóc także ofiary tragedii w Libii. Kłopotem jest również nagłośnienie obu katastrof w mediach - w Maroku tragedia rozgrywa się w wielu małych wioskach, gdzie nie zawaliły się wielkie wieżowce jak w Turcji, więc trzęsienie wydaje się mniej "spektakularne", słabiej oddziałuje na emocje. Góry utrudniają dziennikarzom dostęp i relacjonowanie na bieżąco sytuacji, a zdjęcia robią mniejsze wrażenie niż zalane miasto kojarzące się z biblijną Apokalipsą. Informacje o liczbie ofiar są też mniej dynamiczne, docierają powoli ze względu na odcięcie wielu miejsc od świata. Prawdopodobnie nigdy nie poznamy faktycznej liczby ofiar, bo wobec braku pomocy z zewnątrz często mieszkańcy wsi sami wydobywali członków swoich "przedłużonych rodzin" z gruzów i grzebali ich ciała, nie zgłaszając tego władzom.

"Dwa lata temu w jeden weekend mieliśmy do czynienia z potężnym trzęsieniem ziemi w Haiti i nagłą zmianą władzy w Afganistanie, co sprawiło automatycznie, że ofiary trzęsienia ziemi w Haiti nie dostały takiego pokrycia mediowego i pokrycia w zebranych środkach, jak ofiary drugiego kryzysu. Nie można mówić, że jeden kryzys jest ważniejszy, a drugi mniej ważny, ale jeżeli już w momencie trwania kryzysu dochodzi do jego zapomnienia, to sytuacja osób, które ucierpiały w pierwszym kryzysie w kolejnych tygodniach, miesiącach może być bardzo zła".

Dlatego na miejscu PAH przeprowadza dystrybucje najpotrzebniejszych produktów, buduje partnerstwa z lokalnymi i międzynarodowymi organizacjami oraz angażuje się już w większe projekty - takie jak postawienie tymczasowej przestrzeni do nauki w Falghous, oddalonego o 2 godziny górską drogą od turystycznego Taroudant.

Pomagać można na wiele sposobów

Osoby, które chciałyby wesprzeć ofiary katastrofy w Maroku, mogą to zrobić za pośrednictwem zbiórki na stronie internetowej Polskiej Akcji Humanitarnej. Właścicieli firm, którzy mają swoje magazyny w Maroku albo chcą się zaangażować w innych sposób, PAH zachęca do kontaktu. 

"Być może czytają nas producenci materacy, namiotów, artykułów higienicznych, żywności gotowej do spożycia czy innych produktów, które tak bardzo potrzebne są teraz ludziom bez dachu nad głową - bardzo zachęcamy ich do kontaktu z PAH".

Marokańczycy boją się także, że katastrofa naturalna wymaże ich kraj z listy chętnie odwiedzanych przez turystów, a to byłoby kolejną katastrofą dla ich gospodarki:

"Marokańczycy podkreślają bardzo mocno: pomóżcie nam, przyjeżdżając tutaj - nie jako wolontariusze, ale jako turyści. Przyjeżdżajcie do Maroka, bo cała gospodarka tego potrzebuje. To typowy przekaz od wszystkich krajów, które w dużej mierze opierają swoją gospodarkę na turystyce, a które dotknął nagły kryzys. Turystyka to też jest sposób na wsparcie takich państw".

W zachodnim Maroku nadal odczuwalne są wstrząsy wtórne, ale w Marrakeszu i innych dużych miastach życie szybko wraca na swoje dawne tory. Helena Krajewska wspomina nawet o turystach, którzy pojawiają się już na ulicach największych miast. Nie zmienia to faktu, że tam, w górach Atlasu, ludzie nadal żyją w strachu i przerażeniu, bo wciąż nie mają dachu nad głową, a na swoich plecach już czują mroźny oddech zimy. 

Zobacz również: To miał być zwykły urlop. Relacja z ucieczki przed wojną

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Maroko
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy