Reklama

Ratuj życie!

Byłaś świadkiem wypadku lub zasłabnięcia? Próbowałaś pomóc czy przerażona dołączyłaś do tłumu gapiów? Ratowanie życia nie jest trudne. Wystarczy poznać podstawowe zasady i przełamać w sobie lęk.

W ciągu ostatnich dziesięciu lat liczba wypadków samochodowych wzrosła prawie dwukrotnie, a śmiertelność o 50 proc. Codziennie na drogach giną ludzie, wielu tylko dlatego, że w tłumie gapiów nie ma nikogo, kto potrafiłby pomóc, zanim przyjedzie karetka. Nagła śmierć może czaić się wszędzie: w centrum handlowym, na ruchliwym deptaku, za biurkiem, nawet w eleganckiej restauracji. Wyglądający całkiem normalnie człowiek nagle przewraca się i traci przytomność. Może to tylko niegroźne omdlenie, a może zawał i nagłe zatrzymanie krążenia?

Reklama

- W tym ostatnim przypadku już po czterech minutach na skutek zaburzenia przepływu krwi w mózgu zachodzą nieodwracalne zmiany - tłumaczy dr Adam M. Pietrzak, anestezjolog, specjalista medycyny ratunkowej. - W tak krótkim czasie raczej nie ma co liczyć na przyjazd karetki. - Jeżeli przygodny świadek zdarzenia zdecyduje się pospieszyć z pomocą, może utrzymać ofiarę przy życiu do przyjazdu ekipy ratowniczej.

Tylko ktoś taki musi się znaleźć. Wyjść przed szereg, donośnym głosem krzyknąć: "Czy ktoś wezwał pomoc?!". Jeśli nie, to z tłumu powinien wybrać kogoś i powierzyć mu to zadanie, a sam zająć się poszkodowanym. Niestety, w polskich realiach przywołanie karetki przez wykręcenie trzech dziewiątek lub numeru 112 niezmiernie rzadko udaje się przy pierwszej próbie. Czasem do momentu podniesienia słuchawki przez telefonistkę upływa kwadrans, często niejeden.

- Jeśli w pogotowiu ratunkowym słyszymy tylko irytujące: "Proszę czekać", trzeba dzwonić do straży pożarnej albo na policję - radzi dr Pietrzak.

Wystarczy głowa

Na ekranie telewizora ratowanie życia wygląda na dziedzinę wiedzy zarezerwowaną dla profesjonalistów. Przy chorym pojawiają się lekarz, ratownik, pielęgniarka i wszyscy mają pełne ręce roboty. Jeden robi pośredni masaż serca, drugi sztuczne oddychanie, inny podaje maskę z tlenem, ktoś robi zastrzyk. A Ty (dziennikarka, księgowa, nauczycielka, sprzedawczyni, aktorka) masz przy sobie tylko torebkę, a w niej co najwyżej paczkę chusteczek higienicznych i tabletki na ból głowy. W najlepszym razie jeszcze apteczkę samochodową, do której pewnie dawno nie zaglądałaś. Nie martw się, najważniejsze, że masz głowę! Żeby uratować ludzkie życie, nie musisz być lekarzem. Wystarczy elementarna wiedza i umiejętność opanowania nerwów.

Najpierw oceń sytuację. Czy poszkodowany leży w bezpiecznym miejscu? Trzeba upewnić się, że z rozbitego samochodu nie wycieka paliwo, a jeśli jesteście na środku ruchliwej ulicy, należy także rozstawić trójkąty ostrzegawcze, by nikt w was nie wjechał. Potem sprawdzamy, czy poszkodowany jest przytomny, czy oddycha. Jak? Zbliż policzek do ust chorego, nasłuchuj oddechu i jednocześnie obserwuj, czy klatka piersiowa się unosi. Aby stwierdzić, czy bije serce, rozepnij ubranie i przyłóż ucho do klatki piersiowej. Jeśli ofiara jest nieprzytomna, nie słyszysz jej oddechu - nie masz chwili do stracenia.

Wahasz się? Ofiara wypadku jest brudna, zakrwawiona, być może czuć od niej alkohol. Nic o niej nie wiesz, a co, jeśli jest zakażona jakimś groźnym wirusem? Uspokój się. Prawdopodobieństwo zakażenia podczas zastępczego oddychania techniką usta-usta było badane przez Europejską Radę Resuscytacji. Nie udowodniono naukowo ani jednego przypadku zakażenia wirusem HIV, żółtaczki zakaźnej lub gruźlicą. Możesz użyć maseczki do sztucznego oddychania (dostępna w sklepie ratowniczym, sportowym lub aptece za ok. 2 zł). Warto wozić ją w apteczce samochodowej. Jeszcze lepsze rozwiązanie to breloczek do kluczy z niewielkim pakiecikiem mieszczącym parę jednorazowych rękawiczek i taką właśnie maseczkę.

To proste jak: 30+2

Pośredni masaż serca połączony z zastępczym oddychaniem usta-usta to w gruncie rzeczy prosta sprawa. Wystarczy zapamiętać działanie: 30+2. Trzydzieści ucisków klatki piersiowej plus dwa oddechy zastępcze. Poszkodowanego trzeba ułożyć na plecach, płasko, nie podkładać niczego pod głowę.

- Bardzo ważną rzeczą jest odchylenie głowy do tyłu. Może się okazać, że to wystarczy, by przywrócić oddech, zablokowany na przykład przez zapadnięty język - tłumaczy dr Pietrzak. - Klatkę piersiową uciskamy w miejscu, gdzie mostek łączy się z dolnymi żebrami (mniej więcej pośrodku linii łączącej sutki).

Wiele osób nie chce się podjąć masażu serca w obawie, że zrobią coś nie tak i w efekcie połamią żebra poszkodowanemu. Nie ma się czego bać.

To raczej mało prawdopodobne, a jeśli nawet tak się stanie, to przecież na drugiej szali wagi jest ludzkie życie.

- Ucisk ma być zdecydowany, ale z wyczuciem w rękach - tłumaczy dr Pietrzak. - Taki, by mostek ugiął się na 3-5 cm. Tempo energiczne i równomierne - 100 na minutę. Po 30 uciskach zatykamy palcami nos ratowanego i dwukrotnie wdmuchujemy mu przez usta powietrze. Następnie wracamy do masażu serca. Potem znowu dwa oddechy. Akcję prowadzimy aż do przyjazdu karetki. Najlepiej, jeśli jest ktoś, kto może nam pomóc, bo resuscytacja bywa wyczerpująca. Jeśli jednak nie ma w pobliżu pomocnika, z pewnością dasz sobie radę sama.

Pudełko życia

W sytuacji, gdy nie słychać bicia serca, nieocenionym pomocnikiem ratownika amatora może okazać się automatyczny defibrylator. To niewielkie urządzenie oznaczone międzynarodowym skrótem AED (Automated External Defibrillator), które wysyłając impuls elektryczny, może przywrócić prawidłową pracę serca. Takie urządzenia są już w niektórych centrach handlowych, na pokładach samolotów, na stacjach metra, w niektórych hotelach, teatrach i innych obiektach użyteczności publicznej, a coraz częściej także w dużych zakładach pracy. Aby skorzystać z AED, nie musisz przechodzić specjalistycznego szkolenia...

Katarzyna Koper

Tekst pochodzi z magazynu

PANI
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy