Reklama
SHOW - magazyn o gwiazdach

Weronika Książkiewicz: Książę? Dlaczego nie!

„Wciąż wyobrażam sobie księcia. Może nie na koniu, ale w prywatnym samolocie”, śmieje się aktorka, która właśnie zagrała w komedii o singlach. Nam tłumaczy, czego współczesnym mężczyznom brakuje do ideału.

Właśnie wchodzi do kin "Planeta singli" z tobą w jednej z ról. Świat singli to dziś norma?

Weronika Książkiewicz: - Bycie singlem to znak naszych czasów. Jeśli coś nam nie pasuje, najczęściej wymieniamy na nowe. Tak samo jak samochód czy telefon, dziś wymienia się partnera. Mam wrażenie, że kiedyś ludzie bardziej walczyli o związki. Więcej starali się w relacjach i więcej wymagali od siebie.

Ale może miłość to poszukiwanie iluzji?

- Możliwe, że też tak jest, chociaż nie chciałabym, żeby to była prawda. Wydaje mi się, że po prostu żyjemy w kulturze, gdzie się nie naprawia, tylko poszukuje czegoś zupełnie nowego. Ostatnio poszukiwania częściej odbywają się za pośrednictwem portali randkowych.

Reklama

Czy ty kiedykolwiek miałaś kontakt z serwisem randkowym?

- Musiałam oczywiście przygotować się do roli w "Planecie singli" (śmiech). Przed rozpoczęciem zdjęć założyłam więc profil na popularnym serwisie - mam na myśli Tinder. Zrobiłam to pod swoim nazwiskiem, więc panowie natychmiast zaczęli do mnie wypisywać i wysyłać przeróżne rzeczy. Mimo że nie jestem osobą pruderyjną, poczułam się mocno zniesmaczona.

Mężczyźni wierzyli, że znana aktorka szuka faceta na portalu randkowym?

- Tinder jest połączony z Facebookiem, więc nie było wątpliwości, że to mój autentyczny profil. W każdym razie szybko musiałam się z niego wylogować. Nie było to miłe doświadczenie, ponieważ zostałam zasypana propozycjami od samych desperatów szukających jedynie powierzchownych kontaktów. To było autentycznie odpychające.

Kiedyś podrywało się dziewczyny na dyskotekach.

- Myślę, że to się nadal odbywa, ale w sieci następuje to zdecydowanie szybciej. W dodatku, tam wszystko sprowadza się do towaru, który albo wrzucamy do koszyka, albo idzie do śmietnika. Kiedy nie odpowiadasz na propozycje, dostajesz ponaglające informacje: "Wybieraj szybko, twój czas się kończy". Okropność!

Może romantyzm stał się po prostu zbyt staroświecki?

- Ja jestem romantyczką. W dodatku od pewnego czasu zażywam witaminę D, więc czuję wiosnę w powietrzu i mam wrażenie, jakbym była cały czas zakochana. Przyznaję, że wciąż wyobrażam sobie księcia na białym koniu. No, może nie na koniu, ale w prywatnym samolocie (śmiech).

Jak ci się grało z Tomkiem Karolakiem, który wcielił się w twojego partnera?

- Mieliście parę gorących scen. Ja go uwielbiam! Co prawda, trzeba z siebie pięć razy więcej dać, żeby zaistnieć przy Tomku na ekranie. On jest bardzo intensywny i skupia na sobie uwagę. Ale mocną stroną "Planety Singli" jest przede wszystkim bardzo dobrze napisany scenariusz. Nie boję się powiedzieć, że to jest film na światowym poziomie.

Twoja bohaterka to znowu atrakcyjna blondynka. Nie bałaś się powielać roli?

- Ale tym razem to kobieta, która jest prawdziwa. Moja bohaterka Ola nie jest z dykty! Dwa lata temu miałam propozycję zagrania w filmie "Pod Mocnym Aniołem". Jednak w tym czasie grałam spektakle i to było kompletnie nie do pogodzenia. Dzisiaj bardzo tego żałuję. Popełniłam trochę błędów w swojej karierze filmowej. Teraz wiem, że kiedy scenariusz jest źle napisany, bardzo ciężko uratować postać. Parę razy dopiero podczas premiery okazywało się, że nie do końca przemyślałam wybór filmu. Przy "Planecie singli" takich dylematów na pewno nie miałam. To jest cholernie dobrze napisany tekst.

Niedawno zagrałaś też we włoskim serialu "L’Ispettore Coliandro".

- Zagrałam płatną zabójczynię. Taki odpowiednik Nikity. Bardzo często zmieniam tam swój wygląd. Na przykład gram z niebieskimi włosami. Trafiłam na plan trochę dzięki szczęśliwemu zbiegowi okoliczności. Bracia Manetti, czyli reżyserzy tego filmu, byli w Polsce na festiwalu kina włoskiego. Początkowo szukali Niemki. Ostatecznie poprosili o listę piętnastu polskich aktorek, które mogłyby zagrać seksowną zabójczynię. Znalazłam się na tej liście. Później były jedne z najcięższych zdjęć próbnych, jakie miałam okazję przejść. Poza tym musiałam grać, kompletnie nie znając języka włoskiego.

To musiało cię kosztować sporo nerwów.

- Dzięki pracy we Włoszech odkryłam nową umiejętność - potrafię bardzo mocno skoncentrować się na tym, co robię, choć z natury jestem roztargniona. Tym razem, mając świadomość, w jakiej gram produkcji, ile to wszystko kosztuje, moje skupienie było naprawdę maksymalne. Nie brakowało tam sytuacji, które były dla mnie bardzo stresujące. Pierwszego dnia odtwórca głównej roli podszedł do mnie i powiedział, że chciałby zagrać wszystko inaczej. Myślałam, że się rozpłaczę, bo przecież uczyłam się swoich kwestii przez miesiąc i nie mogłam zmienić nawet jednego zdania! Na szczęście zrozumiał.

Rozwińmy wątek twojego roztargnienia. Masz z tym związane zabawne przygody?

- Raz wychodząc z programu "Dzień dobry TVN", wsiadłam do samochodu paparazzo, myśląc że jestem w samochodzie TVN-u. Zresztą nie byłam sama, bo razem ze mną jechała Ola Szwed, którą po drodze też podwieźliśmy. Byłam trochę zaskoczona, bo nie podałam swojego adresu, a kierowca wiedział, gdzie jechać. Dopiero pod moim domem chłopcy pokazali mi, że mają ze sobą aparaty fotograficzne. Na początku myślałam, że żartują.

Nie wierzę!

- To posłuchaj tego! Kiedyś przyjechałam do Warszawy pociągiem, a na parkingu miał czekać na mnie mój ówczesny chłopak. I stał tam taki podobny samochód. Wsiadam więc, mówię: "Cześć kochanie", po czym okazuje się, że siedzę w samochodzie zupełnie obcego faceta. Szkoda, że nie widziałeś jego miny. Uśmiechnęłam się szeroko i zostawiłam go osłupiałego w tym samochodzie.

Pewnie do dzisiaj opowiada tę historię znajomym. Szczególnie że potrafisz robić wrażenie. Na pokazie prasowym spektaklu "Żona potrzebna od zaraz" pojawiłaś się w samej bieliźnie.

- Jestem człowiekiem do wynajęcia i staram się robić wszystko najlepiej, jak potrafię. W tej sztuce mam oczywiście różne sceny, ale taka była decyzja dyrekcji, więc zagraliśmy akurat fragment, gdzie jestem w bieliźnie. No i powiem tak: bilety są sprzedane do kwietnia (śmiech). Ale najważniejsze, że to jest po prostu dobry spektakl.

Jaka jest twoja wymarzona rola?

- Jeszcze rok temu odpowiedziałabym, że chciałabym zagrać rosyjską klasykę, np. Annę Kareninę. Dzisiaj wolałabym dostać rolę, zwykłej dziewczyny z sąsiedztwa. Oczywiście nie widzę problemu, żeby na przykład oszpecić się do roli czy mocno przytyć.

Niedawno znów zamieszkałaś w Warszawie. Wróciłaś tutaj po tym, jak wyprowadziłaś się na rok do Poznania.

- To był dla mnie bardzo ciężki czas. Na szczęście tamten etap został już zamknięty i już do niego nie wracam. Dzisiaj jestem nastawiona tylko na radość. Znów polubiłam Warszawę, ale najważniejsze, że mój syn Borys bardzo dobrze się tutaj czuje.

Chciałabyś, żeby został kiedyś aktorem?

- Borys nie ma smykałki artystycznej, ma za to talent do nauk ścisłych. Chodzi do przedszkola językowego. Jak każda matka jestem oczywiście trochę przewrażliwiona na jego punkcie. Jest takie powiedzenie, które oddaje istotę podejścia matek do dzieci: "Przy pierwszym dziecku pieluchy pierze się, suszy i prasuje, przy drugim tylko pierze i suszy, a przy trzecim już tylko suszy".

Chciałabyś mieć więcej dzieci?

- Tak, dlaczego nie! Chociaż różnica między Borysem i kolejnym dzieckiem byłoby tak duża, że Borys i tak miałby naturę jedynaka. Znam to z doświadczenia. Między mną i moją siostrą jest siedem lat różnicy i jestem typową jedynaczką. Oczywiście bardzo nad tym pracuję, ale zdaję też sobie sprawę, że nie mam łatwego charakteru.

Może właśnie to ci nie pozwala stworzyć trwałego związku?

- Ale zadajesz podstępne pytania! Odpowiem ci inaczej. Przyjaźnię się z projektantem Tomkiem Olejniczakiem i on jest dla mnie ideałem mężczyzny. Znamy się od lat, ale wciąż nie potrafię wyjść z podziwu, jakie on ma wspaniałe maniery. Dzisiaj mało mężczyzn potrafi tak traktować kobiety. Tomek jest ode mnie młodszy, ale ma do mnie niemal ojcowski stosunek. Czuję się przez niego w pełni zaopiekowana, mogę na niego liczyć w każdej sytuacji.

Współczesnym mężczyznom brakuje odpowiednich manier?

- Jednak to kobiety są temu winne. Tak bardzo walczyłyśmy o niezależność, że w końcu wywalczyłyśmy sobie drzwi zamykane przed nosem. Współczesny mężczyzna ani nie poda płaszcza, ani nie zrobi herbaty. Ja nie oczekuję, aby całowano mnie po rękach, ale zaręczyny wyobrażam sobie tradycyjnie: z przyklękiem i pierścionkiem, najlepiej w romantycznych okolicznościach.

Nie wiedziałem, że jesteś taka staroświecka.

- To nie jest staroświeckość. Nie chciałabym żyć w świecie, gdzie mężczyźni niczym nie różnią się od kobiet. Same babochłopy i metroseksualni faceci. Nie wyobrażam sobie tego!

Oskar Maya

SHOW 3/2016

Show
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy