Reklama
SHOW - magazyn o gwiazdach

Ula Chincz: Wszystko zdobyłam sama

Praca to dla niej frajda, ale największą wartością jest rodzina. Ula Chincz w dzieciństwie miewała trudne momenty, dlatego wie, co naprawdę liczy się w życiu.

Jest wyjątkiem w show-biznesie. Jako córka jednego z czołowych polskich dziennikarzy mogła dużo wcześniej zdobyć popularność. A tymczasem w telewizji zaczęła pracować dopiero w wieku 35 lat.

"Nie pójdę w ślady ojca, żeby nie mówili, że to córka Turskiego", zarzekała się kiedyś.

Zresztą miała inne zainteresowania. Ula Chincz (40), owszem, skończyła Wydział Dziennikarstwa i Nauk Politycznych w Warszawie, ale po studiach zawodowo związała się marketingiem i PR-em. Jak sama jednak przyznała, w końcu praca w korporacji i życie w ciągłym pędzie zmęczyły ją. Potrzebowała zmiany.

Reklama

W wyborze nowego kierunku pomógł jej synek, Rysio, który urodził się w 2008 roku. Otworzyła wtedy sklep internetowy z akcesoriami dla dzieci.

Nie poszła w ślady taty

A co z telewizją? Ta przygoda rozpoczęła się dopiero w 2012 roku, kiedy to Ula dołączyła do ekipy prowadzących "Pytanie na śniadanie" w TVP 2. "Nikt nie wierzył, że wygrałam casting do »Pytania na śniadanie« bez protekcji ojca, ale ważne, że ja wiem, jak było naprawdę", powiedziała. Początkowo występowała tam jako "Ula Pedantula", miała swój kącik poradniczy. Do tej pory prowadzi bloga o tym tytule oraz kanał na YouTube. Prowadzi też dwa nowe programy: "Gwiazdy prywatnie" i "Beauty Expert" w TVN Style.

"Moja strefa komfortu to tematy bliskie ludziom - porady dotyczące prowadzenia domu, życie gwiazd, podróże", mówi Chincz. Wciąż Ula, bo "Urszulą będę po pięćdziesiątce", żartuje.

Mogłoby się wydawać, że dobrze się bawi, robiąc to, co robi. Na wizji, z uśmiechem, pokazuje, jak wywabić oporne plamy, jak zrobić prezenty dla najbliższych, albo jak wytopić smalec. Taka "perfekcyjna pani domu", ale jak podkreśla - z przymrużeniem oka. Choć cieszy się sympatią widzów, sama miewa chyba chwile zwątpienia, bo niedawno wyznała: "Myślę, że tata nie byłby ze mnie dumny. On nie postrzegał tego, czym ja się zajmuję, jako poważnej pracy dziennikarskiej, a jedynie jako zabawę. Może trochę nie bez racji...", powiedziała.

Miała dobre wzorce

Niepotrzebnie jest dziś dla siebie taka surowa. Ojciec ją kochał i z pewnością był dumny. "Baaaardzo...", podkreślił wręcz w jednym z ostatnich wywiadów.

Tata Uli, Andrzej Turski, zmarł 4 lata temu. Był wybitnym dziennikarzem informacyjnym, prowadził m.in. "7 dni świat" i "Panoramę", a w radiu "Sygnały dnia" czy "Zapraszamy do Trójki". "Żeby pracować w informacji, trzeba mieć ogromną wiedzę o świecie, w różnych aspektach. Uświadomiłam to sobie, obserwując mojego ojca", powiedziała Ula.

Był jej wzorem, powiernikiem, wspólnikiem spisków: "W liceum tata mi pisał wypracowania. Dzwoniłam do pracy: »Tata, rozprawka na jedną stronę«. Dyktował mi przez telefon do ostatniej kropki".

Mama Uli, Zofia, była natomiast lekarzem. Nie chciała jednak, by córka poszła w jej ślady, ponieważ uważała, że medycyna to zbyt ciężki zawód dla kobiety.

Najpierw odeszła mama Uli (2010), niedługo potem tata. "Mam wrażenie, że mama ojca do siebie wezwała. Jakby wiedziała, że jest tu bez niej coraz bardziej nieszczęśliwy. Data śmierci taty... 31 grudnia... W 43. rocznicę ich ślubu. Nie, to nie może być przypadek. Ja naprawdę wierzę, że tata umarł z tęsknoty za mamą", powiedziała Ula.

Wszystko po swojemu

Swoją przyszłość, pracę zawodową, musiała - i chciała - wymyślić sobie sama. Od najmłodszych lat była bardzo samodzielna i niezależna. "Jestem dzieckiem rodziców, którzy dwa razy się rozwodzili, dzieckiem, które traciło grunt pod nogami", powiedziała.

Pierwszy raz stało się to, gdy miała 12 lat. Została sama z mamą i babcią. Musiała nauczyć się gotować, robić sobie kanapki do szkoły. Z domu wyprowadziła się "na swoje", gdy miała 20 lat. Pracowała i sama utrzymywała się już na studiach. Chciała udowodnić - i sobie, i światu - że sama zbuduje swoją pozycję. Żeby nikt nie powiedział, że cokolwiek osiągnęła dzięki protekcji. Nawet nazwisko zmieniła, gdy tylko wyszła za mąż.

Dwa lata temu ukazała się jej książka "7 dni. Świat Andrzeja Turskiego", którą "zamykam pewien rozdział w życiu. Skończyła się Ula Turska i zaczęła stuprocentowa Ula Chincz", mówi dziennikarka. Podkreśla, że książkę napisała głównie dla swojego synka, Rysia, żeby zapamiętał dziadka zarówno jako wybitną postać, ale i zwykłego człowieka, który go kochał.

Jej własne bezpieczne życie

Dziś świat Uli Chincz to jej synek i mąż Sławomir. Są szczęśliwą rodziną. "Mąż ma »normalną« pracę w branży nowoczesnych technologii. Ma ścisły umysł, ale bardzo twórczy zawód", wyjaśnia dziennikarka. Show-biznes kompletnie go nie interesuje. Pilnuje też, by żonie nie uderzyła przypadkiem do głowy woda sodowa. Gdy w pięknej sukni wraca z jakiegoś branżowego przyjęcia, wita ją w progu łopatką do sprzątania kuwety, bo "twój kot nabrudził".

W domu, położonym z dala od zgiełku miasta, na zmianę sprzątają, zmywają i gotują, nie ma podziału na męskie i kobiece obowiązki. Chincz wie, że najważniejsze w życiu jest stworzenie prawdziwego domu dla dziecka, zapewnienie mu miłości i poczucia bezpieczeństwa, którego jej samej czasem brakowało. "Cieszę się, że Rysio ma pełną rodzinę", mówi Ula Chincz.

Marta Uler

SHOW 19/2017

Show
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy